Najpierw
wszedł on, a potem dopiero my. "Pan i władca pierwszy, a
plebs za nim", tak mi się skojarzyło i w tym samym momencie
uświadomiłam sobie, że nie muszę się go obawiać. Będę mówić
to, co uznam za stosowne, nawet jeśliby się miał na mnie obrazić.
Odezwała się we mnie przekorna duszyczka. Czasem warto komuś
się postawić, żeby nie pozwolić się wdeptać w ziemię. A
czułam, że on miał jakiś ukryty zamiar. Nie myliłam się, ale to
wyszło znacznie później...
W
restauracji nie było dużo ludzi, zaledwie przy kilku stolikach.
Lokal na pierwszy rzut sprawiał wrażenie eleganckiego, ale po
bliższym obejrzeniu zauważyłam, że nie ma w nim nic z elegancji,
jest po prostu przesadnie wystrojony. Kryształowy żyrandol,
ciężkie kotary w oknach i masywne stoliki przytłaczały. Obsługa
ubrana w czarne garnitury z błyszczącymi guzikami, onieśmielała.
Na każdym kroku biła w oczy sztuczność i kicz. A do tego pan i
władca przyjmujący hołdy od pracowników, co chwilę
ściskając czyjąś służalczo wyciągniętą dłoń, rozśmieszył
mnie. Oczywiście nie okazałam tego, tylko się duchu podśmiewałam.
Zaprowadził nas do stolika dla Vipów w narożniku sali, z
tapicerowanymi siedziskami, z lśniąco białym obrusem i świeżymi
kwiatami w wazonie. Powinnam się czuć wyróżniona, siadając
w takim miejscu, ale poczułam się nieswojo. Nie pasowałam do tego
wystroju i nic mi się tu nie podobało. Matka Tomasza miała na
sobie gustowną garsonkę, piękne bursztynowe korale, zadbaną
fryzurę, a ja, dżinsy i skromny tiszert, a na nogach adidasy.
Przypomniała mi się bajka o kopciuszku, bo tak się czułam. Pani
Anna widocznie wyczuła moje zażenowanie, bo gdy tylko jej mąż
poszedł na zaplecze restauracji pochyliła się do mnie, mówiąc:
-
Oleńko, rozchmurz się, moja droga. Wiem, że jesteś spięta,
martwisz się synkiem, swoim ubiorem, ale niepotrzebnie. Wszystko
będzie dobrze, uwierz mi, a strojem się nie przejmuj, bo ciebie
zdobi młodość i uroda. No, popatrz na mnie i uśmiechnij się –
delikatnie ujęła moją rękę, chcąc w ten sposób dodać mi
otuchy.
-
Przepraszam – mruknęłam – postaram się, ale jestem bardzo
zmęczona – dodałam, przywołując na twarz lekki uśmiech.
Mecenas
w tym czasie zawzięcie studiował kartę dań. Po chwili wrócił
gospodarz w towarzystwie dwóch kelnerów.
-
No i co, wybraliście już coś? - zapytał, siadając za stołem. –
Kelnerzy czekają.
Mecenas
zamówił klasyczne danie; schaboszczaka z młodą kapustą i
piwo.
Pani
Anna spojrzała na mnie.
-
Oleńko, co zamawiasz?
-
N..nie wiem.. - zająknęłam się – nie mam ochoty na nic,
najwyżej herbatę z cytryną – dukałam – to mi wystarczy...
-
Ależ dziecko, musisz coś konkretnego zjeść – mecenas wszedł mi
w słowo. - Bez obiadu cię nie wypuścimy stąd – zaśmiał się,
spoglądając na Annę.
-
Tak, tak, oczywiście – przytaknęła. - Pozwolisz, że ja zamówię
dla ciebie?
Nie
miałam wyjścia, musiałam się poddać. Anna zamówiła dla
mnie i dla siebie zupę borowikową z grzankami i maleńkie sznycelki
cielęce z pieczonymi ziemniaczkami i furę surówki warzywnej.
Obiad
był wyśmienity, i mimo że początkowo nie miałam ochoty na
jedzenie, spałaszowałam wszystko, co mi nałożyła Anna.
Po
obiedzie podano kawę i lody w pucharkach. Muszę przyznać, że
takich lodów w życiu nie jadłam. A w ogóle, co ja w
życiu jadłam przy moim oszczędnym gospodarowaniu? Proste jedzenie,
takie jak wszyscy. To samo było w domu rodziców, żadnych
udziwnień, tylko na okrągło rosół, jakieś mięso,
ziemniaki, kapusta albo ogórki ze słoika, a latem z ogrodu na
surowo, bo matka nie była entuzjastką gotowania, nowych smaków,
mimo że stać ją było na więcej, bo biedy u na nie było. Każdy
grosz ściubiała do pończochy, tak ją wyśmiewał ojciec.
Kiedy
kończyliśmy lody, nagle rozległ się sygnał komórki
mecenasa.
-
Co tam znowu? - skrzywił się, sięgając do kieszeni. - Zjeść
porządnie człowiekowi nie dadzą – mruczał niezadowolony,
zakładając okulary. Przeprosił i odszedł na bok. Kątem oka
zerkałam w jego stronę i zauważyłam, że rozmowa nie należała
do przyjemnych, bo nagle zmarszczył czoło, poczerwieniał i nerwowo
chrząkał. Po skończonej rozmowie przeprosił nas, mówiąc,
że musi nagle wyjść w bardzo pilnej sprawie. Nawet się nie
pożegnał, tylko złapał aktówkę i wybiegł, co było do
niego niepodobne, bo zazwyczaj dbał o etykietę.
-
Rzeczywiście, musiało się coś poważnego wydarzyć - zauważyła
pani to Anna - był bardzo wzburzony, prawda? - stwierdziła,
pytając.
- Och, to na pewno jakieś sprawy zawodowe, coś w sądzie nie poszło po jego myśli, tak to u adwokatów bywa – skwitował jej mąż.
Ta
sytuacja trochę zwarzyła atmosferę. Mieliśmy rozmawiać o naszych
sprawach, jak wcześniej proponował mecenas, ale bez niego nie
bardzo nam to szło. W pewnym momencie pani Anna złożyła mi
zaskakującą propozycję.
-
Oleńko, mówmy sobie po imieniu, tak będzie nam łatwiej i
milej. Jesteśmy prawie rodziną, więc nie ma sensu sobie paniować,
zgoda? - mówiąc to uśmiechnęła się ciepło.
Otworzyłam
szeroko oczy ze zdumienia. „To niemożliwie”, przemknęło mi w
myślach. „To nie wypada, żebym miała mówić kobiecie w
wieku mojej matki po imieniu”. Chciałam zaprotestować, ale nie
mogłam wydobyć głosu, co pani Anna uznała za aprobatę i podając
mi rękę powiedziała:
-
Anna jestem.
-
Aleksandra – powiedziałam bezdźwięcznie – Ola będzie lepiej –
dodałam już głośniej.
-
Jak wszyscy to wszyscy i dziadek też – głośno zaśmiał się
ojciec, podnosząc się z miejsca z wyciągniętą ręką.
-
Mów mi Mikuś, a tak w ogóle, to Mikołaj jestem –
przedstawił się, całując mnie w rękę.
Ten
jego gest nas rozbawił.
-
Masz u niego, Oleńko szczególne względy – powiedziała
Anna – bo mało komu pozwala mówić do siebie Mikuś.
-
Co w tym dziwnego? – odparował – Ola prawie jak synowa, więc
może mi tak mówić.
Po
tej prezentacji zrobiło się dość sympatycznie. I nawet
przychylniej spojrzałam na ojca Tomka. Zbieraliśmy się do wyjścia,
bo ja padałam już nóg, a Mikołaj miał jechać do hurtowni
po jakieś maszyny do kuchni. Rozmowę przełożyliśmy na kiedy
indziej.
Najlepiej
w obecności mecenasa. Tak zdecydował Mikołaj. Mnie było wszystko
jedno kiedy i z kim, byle bym tylko jak najszybciej znalazła się w
domu. Wychodząc z lokalu, Anna poprosiła męża, aby mnie odwiózł
do domu, ale on tylko pokręcił przecząco głową i wsiadł bez
słowa do samochodu. Zostałyśmy same.
-
Wybacz, Olu, tak mi przykro. Mikołaj jest uparty, nieustępliwy,
ale to bardzo dobry i uczciwy człowiek – Anna próbowała
załagodzić nietakt męża.
- Nic się nie stało – uspokoiłam ją – drobnostka. Pójdę na skróty, mam blisko do domu.
Pożegnałyśmy
się bardzo wylewnie. Anna została jeszcze w restauracji, a ja
ospale powędrowałam w stronę domu. Po tak obfitym obiedzie spacer
dobrze mi zrobił.
Kiedy
znalazłam się w mieszkaniu ogarnęła mnie senność. Czułam
potworne zmęczenie, ale też spokój, bo już nie musiałam
zamartwiać się o szukanie specjalisty dla synka, rodzice Tomka
przyjęli mnie dość życzliwie, matka okazała się bardzo miłą i
serdeczną kobietą, a ojciec zyskał u mnie plusik. Wprawdzie
niewielki, ale plusik.
Usiadłam
przy stole i zaczęłam zapisywać rozkład dnia na jutro. Od
pewnego czasu tak muszę robić, bo przy tylu zawirowaniach zawsze mi
coś umyka z pamięci. Pisałam punkt po punkcie i aż się
przeraziłam. Jedenaście punktów, co oznaczało jedenaście
spraw do załatwienia, a niektóre z nich były „na
wczoraj”. „Za dużo tego wszystkiego. Za dużo”, westchnęłam.
Zamyśliłam się. W tak krótkim okresie czasu tyle się
wydarzyło, tyle nowych spraw, emocji, problemów, że miałam
wątpliwości czy sobie dam z tym radę. Przechodziłam twardą
szkołę przetrwania. „Z jednej strony pozytywy, z drugiej
negatywy”, stwierdziłam, patrząc na zapisaną kartkę.
Spokoju
nie dawała mi sprawa rodziców. Musiałam coś zadziałać,
ale kiedy i jak. Teraz najważniejszy był Tomeczek i Emilia. Matce
nic już nie zagrażało, więc ta sprawa może poczekać,
zdecydowałam, odhaczając punkt „Matka”. Jutro z samego rana
kierunek szpital, Tomeczek i Emilia, a potem spotkanie ze
specjalistą. Tek punkt był na pierwszym miejscu. Spotkanie z
mecenasem i rodzicami Tomka, to było pewne, ale w tak zwanym
międzyczasie może jeszcze coś wyskoczyć, poza tym muszę urządzić
pokój dla synka, a to wymaga męskiej ręki, bo trzeba wynieść
z pokoju dużą, ciężką szafę, przykręcić nowe półki,
poskładać łóżeczko... No, tak, tylko kto mi w tym pomoże,
myślałam gorączkowo. Ja nie mam zielonego pojęcia o wierceniu,
wbijaniu gwoździ, a zanosi się na to, że bez tego się nie
obejdzie. Znam kilku miłych kolegów ze studiów, z
pracy, ale czy wypada mi prosić ich o pomoc, zastanawiałam się.
Gdyby rodzice wiedzieli o dziecku, to ojciec chętnie by pomógł,
bo ma narzędzia i wiele potrafi zrobić, a tak, to muszę sobie sama
radzić. Wyszło jak wyszło, skonstatowałam i zaczęłam się
szykować do spania. Wprawdzie do nocy jeszcze było daleko, ale na
dzisiaj miałam już dość wrażeń.
Prosto
spod prysznica, otulona kąpielowym szlafrokiem położyłam się do
łóżka. Chyba od razu zasnęłam, bo obudziłam się raniutko
w takiej samej pozycji. Po raz pierwszy przespałam noc bez koszmarów
sennych, bez wiercenia się i wstałam wypoczęta jak nigdy. Sen jest
dobrym odstresowaczem, przekonałam się o tym nie raz i nie dwa.
Zawsze kiedy dopadały mnie chandry, jedynym lekarstwem był sen. Po
przespanej nocy jakoś blakły wczorajsze problemy, traciły ciężar
gatunkowy i łatwiej było podejmować decyzje. Miałam to już
sprawdzone.
Poranek
był piękny, słoneczny mimo późnej jesieni i chyba to
dodało mi wigoru. Szybciutko zjadłam śniadanie, posprzątałam z
grubsza mieszkanie i gdy się ubierałam do wyjścia, usłyszałam
dzwonek przy drzwiach.
-
O, kurcze, a to kto? - mruczałam, podchodząc do drzwi.
W
drzwiach stał mecenas. Na jego twarzy nie było uśmiechu, jak
zwykle, nie patrzył na mnie wprost, tylko gdzieś w bok, jakby
chciał ukryć coś przed mną.
-
O, jejku, stało się coś? - spytałam w drzwiach. - Proszę wejść
– zmitygowałam się. - Pan jest chory? - pytałam zaniepokojona,
nie uzyskawszy odpowiedzi na poprzednie pytanie.
Wszedł
bez słowa, usiadł ciężko przy stole, powiódł wzrokiem po
pokoju, zatrzymał oczy na fotelu Emilii i pochylając się, ukrył
twarz w dłoniach. Nie wytrzymałam napięcia.
-
Panie mecenasie, proszę powiedzieć, czy coś z Tomeczkiem czy
Emilią, proszę – nalegałam rozpaczliwie. - Wiem że stało się
jakieś nieszczęście, tylko na litość boską, co? Co?! Mówże
pan do cholery!!!
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńDoczekałam sie... dziekuję.
OdpowiedzUsuńAle... Azalio wystarczy już tych nieszczęść tej biednej Oleńce, proszę...
Coś jeszcze będzie...
UsuńCzekałam wiernie...Jest upragniony odcinek!
OdpowiedzUsuńPowtórzę za Stokrotką; dosyć tych wszystkich nieszczęść... proszę nie uśmiercaj Emilii.
Bardzo dziękuję za kolejny odcinek.
Serdecznie pozdrawiam:)
No, nie wiem...
UsuńAzalio,
OdpowiedzUsuńCo się dzieje z opowiadaniem " Stara miłość"? Czy odcinek 36 jest ostatnim? Jeżeli nie i jeżeli gdzieś można znaleźć dalszy ciąg, to proszę napisz gdzie.
Ewa
Ewo, przymierzam się dpo ukończenai tamtej opowieści i jakoś nie mogę się zebrać. Ale moze kiedyś będzie koniec.
UsuńAzalio litości!!! Poproszę o ciąg dalszy jak najszybciej, bo pęknę... Ściskam
OdpowiedzUsuńWytrzymaj trochę. Odściskuje.
UsuńAzalio, zaglądając codziennie do Ciebie już miałam nieśmiało zapytać co dalej z "Oleńką" a tu proszę niespodzianka. Dziękuję bardzo i czekam na ciąg dalszy. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńBarbara
No widzisz, jaka jestem domyślna?
UsuńJesteś mistrzynią budowania grozy, pełny trhiller
OdpowiedzUsuńj
Eee, tam.
UsuńTrochę mnie ta "butność" Oleńki razi. Ta pyskliwość, niepochlebne oceny, lecz może to cecha w dzisiejszych czasach normalna. Nie wiem, coś jest w jej wypowiedziach, myślach co mnie trochę zniechęca do niej jako osoby.
OdpowiedzUsuńWiem,wiem, że to postać fikcyjna ale historia wciągająca. A gdzie maluszek ? Pewnie coś z p. Emilią..
Budujesz napięcie.Czekam na dalsze odcinki.
Lui, historia na wpół fikcyja.
UsuńDzięki Azalio za nowy odcinek,bardzo już na niego czekałam.Ale warto było czekać,jak zwykle potrafisz stopniować napięcie .Czekam na dalszy ciąg.Pozdrawiam serdecznie.Perełka.
OdpowiedzUsuńDoczekasz się niebawem, jak skończę roboty w ogródku. Pozdrawiam
UsuńBędę Cię nękać aby przerwa była krótsza!
OdpowiedzUsuńCiekawość całkiem zżera CO DALEJ?
Jesteś świetna w tego typu opowiadaniach!!!
Joasiu, gdzie mnie do Ciebie? Buziaczki
UsuńAzalio czekam na dalszy ciąg.Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńBędzie, Tereniu.
UsuńBardzo dziekuje ci za odwiedziny w moich skromnych progach i sympatyczny komentarz :) Przyjaciele moich przyjaciol sa moimi przyjaciolmi :) witaj wiec serdecznie!
OdpowiedzUsuńPoszlam twoim sladem i... wpadlam po uszy! zaczelam od ostatniego odcinka i juz widze, ze bede musiala nadrobic zaleglosci ( najczesciej robie to raz na tydzien - w weekend) czeka mnie duzo dobrej lektury przy kubku waniliowej herbaty, tak jak lubie :) Pozdrawiam!
Witam u sibie i cieszę się, ze Ci się spodobało. Zapraszam tez do moejgo "Codziennika..."Pozdrawiam
Usuńuf nareszcie... tylko ciekawe jak dlugo teraz bede czekala na cd. bo teraz musialam cofnac sie dwa odcinki by wiedziec o co chodzi. hihihihihi zartowalam bo doskonale pamietalam
OdpowiedzUsuńserdeczne pozdrowienia Bozena NYC
Bożenko, postaram się szybciej napisać. Dzisiaj upadł mi aparat na podłogę, myślałam, że dostanę zawału ze starchu o jego całość, ale na szczęściem działa i zrobiłam fotki, zerknij na mój blog z robótkami. Pozdrawiam
UsuńDroga Azalio.Jak i gdzie znajde opowiadanie "Stara milosc".Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńTrochę mi się [pomieszało przy przenoszeniu odcinków z blogu Azalii. Kliknij pod nagłówkiem na datę 26.06
OdpowiedzUsuńNie czytak bo to są odcinki 14-21, tylko zejdź do końca i kliknij na "starszy post" To będzie początek. Potem sobie poradzisz. Poizdrawiam
Dziekuje.Znalazlam, przeczytalam wszystko jednym tchem od deski do deski, prosze o ciag dalszy.Pozdrawiam cieplutko.
UsuńMusisz poczekać, bo wypadłam z rytmu. Pozdrawiam
UsuńWreszcie jesteś na blogerze, cieszy mnie to ogromnie, ale mam zaległości, buziaczki
OdpowiedzUsuńAlinko, bywam od czasu do czasu. Pozdrawiam
Usuńgdzie jest dalszy ciąg......ja lubię czytać ciekawą ksiażkę jednym tchem a nie po jednej stronie raz na dwa miesiące :(
OdpowiedzUsuńKajka, zabrakło mi eny. Jak przyjdzie, to będzie dalszy ciąg. Sorry.
Usuńjestem to pierwszy raz, przypadkiem, oczywiście zostaję! i będę czekać!
OdpowiedzUsuńWitaj. Może się doczekasz na dalszy ciąg. Ja nie mogę się zabrać za pisanie. Taki mały kryzys. Pozdrawiam
UsuńMały???????
UsuńPoproszę o następny odcinek, właściwie to błagam...
OdpowiedzUsuń