tag:blogger.com,1999:blog-25803156374738153132024-03-14T03:04:56.243+01:00Życie jest darem, szanuj je i ciesz się nim. Tami45.
Moje opowiadania o tematyce " z życia wzięte".
Historia z mojego życia"Stara miłość nie rdzewieje???"Azaliahttp://www.blogger.com/profile/16950229629610958045noreply@blogger.comBlogger50125truetag:blogger.com,1999:blog-2580315637473815313.post-56279495195246817082015-07-19T21:27:00.001+02:002015-07-20T11:20:32.737+02:00Katharsis<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">Żar mnie zniewolił. Mało komu to się
udaje, a jednak... Leżę jak betka w trawie, tylko bez trawy.
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">Rano szukałam na działce grzybów,
o tej porze było ich sporo, ale teraz się na mnie obraziły.
Trawa niekoszona, nie mają siły ani ochoty wyleźć z ziemi.
Trudno, mam jeszcze zeszłoroczne.
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">Żeby nie zapleśnieć w bezruchu
wdrapałam się na poddasze,( ciężko było), do mojej skrzyni ze
skarbami z dzieciństwa. Czego tam nie ma? Nie wiem po co ja to
wszystko trzymam, ale nie mam sumienia wyrzucić. Każdy drobiazg
wyświetla mi moje życie. Niektóre, to bardzo, bardzo dawne. Łezki
nie raz poleciały. Ale to dobrze, bo te łzy, to jak katharsis,
oczyszczają.
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">Dziesiątki listów od Mamy, od Ojca,
moje do Nich, do syna, gdy byłam na studiach w Lublinie, pocztówki
z każdego mojego pobytu poza domem rodzinnym, wiele, wiele pisania,
zdjęć i różnych bibelotów, a każdy ma swoje szczególne miejsce
w moim życiu. Nieraz zamierzałam to wszystko uporządkować
chronologicznie, ale zawsze odkładałam na jutro. Tych jutr były
setki, a moje „życie” leży w nieładzie. Są takie rzeczy, o
których tylko ja wiem i pamiętam. Gdy mnie zabraknie, ktoś to
wyrzuci do śmieci. Przykre, bo dzisiaj nie ceni się pamiątek
rodzinnych, chyba że są w cenie materialnej i można sprzedać,
wymieć, itp.
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">Ja przechowuję wszystkie zdjęcia
odkąd pamiętam. </span><span style="font-family: Georgia, 'Times New Roman', serif;"> </span><span style="font-family: Georgia, 'Times New Roman', serif;">Mam zaledwie kilka zdjęć moich dziadków, są dla mnie bezcenne. Trochę czas je pokiereszował, ale jeszcze coś widać. </span><br />
<span style="font-family: Georgia, 'Times New Roman', serif;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">Moja babcia Anna i dziadek Konstanty,
potocznie zwany Kostkiem w swoim domu tuż
po wyzwoleniu.</span><br />
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;"><br /></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg0WW6YpBwU1IlHPk7esgfZaHaibYSkMaSEDjLNfzQ9aptUy0Db5YfdtDUmtKrCKYpZPyyHJIv6rkafdBZxbkhgwGp7iQn1OaKlnJm7lqyLnsMHn_PJiFrw2YPXCQ2DyjCFbVZ2eqqbL94/s1600/DSCI3706.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;"><img border="0" height="223" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg0WW6YpBwU1IlHPk7esgfZaHaibYSkMaSEDjLNfzQ9aptUy0Db5YfdtDUmtKrCKYpZPyyHJIv6rkafdBZxbkhgwGp7iQn1OaKlnJm7lqyLnsMHn_PJiFrw2YPXCQ2DyjCFbVZ2eqqbL94/s320/DSCI3706.JPG" width="320" /></span></a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;"><br />
</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">Zdjęcie dziadka z czasów wojaczki u Hallera.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;"><br /></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEid0avYBgM4nDTKEaWOIXG22LHVxRaMvUccJIC0UOjwaROZvuUFBxxVWxxn7MYjKHLoiHkfMz2EfjgcHsvus0R0d0i7zLohC8YCkmQ4Kfta46931mCSi11b4zbOm3XRtTczedyEZO2FMG4/s1600/DSCI3703.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;"><img border="0" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEid0avYBgM4nDTKEaWOIXG22LHVxRaMvUccJIC0UOjwaROZvuUFBxxVWxxn7MYjKHLoiHkfMz2EfjgcHsvus0R0d0i7zLohC8YCkmQ4Kfta46931mCSi11b4zbOm3XRtTczedyEZO2FMG4/s320/DSCI3703.JPG" width="236" /></span></a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">A te takie zwykłe, do dowodów osobistych w 1952 roku.</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;"><br /></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg3Khejo1cz5AX80pL8Mv_YeKnNFzKZ2ei-Oe89zuR-czMvRnn-n2DeGGQ5qWSbC6D6BYtH4P_BHl5RewleLxgWSMyg4MiNRqTcRuIA5DLat2bBVGZdX_QCZBAFZWx19RLU2xShmUMdg9o/s1600/DSCI3713.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;"><img border="0" height="218" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg3Khejo1cz5AX80pL8Mv_YeKnNFzKZ2ei-Oe89zuR-czMvRnn-n2DeGGQ5qWSbC6D6BYtH4P_BHl5RewleLxgWSMyg4MiNRqTcRuIA5DLat2bBVGZdX_QCZBAFZWx19RLU2xShmUMdg9o/s320/DSCI3713.JPG" width="320" /></span></a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;"><br /></span>
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">Tutaj dziadek w 1983 roku. Jak na 86 latka wygląda super. Pamiatkowa fotka - pare miesięcy przed śmiercią. </span><br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhyrsM46Xhke1_3xZMDYRiQ-9SBsZTHn81mTqdgdNYYg5Z9LSwSiBgsXJnT6YhPT8e8135G7zR2C0QdiRIOtb7juHLoEx0-7s0cKmHEpz2qBEtl0dCDLrTURZX4vCaKhFnQqr6xqIuqRjs/s1600/DSCI3746.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhyrsM46Xhke1_3xZMDYRiQ-9SBsZTHn81mTqdgdNYYg5Z9LSwSiBgsXJnT6YhPT8e8135G7zR2C0QdiRIOtb7juHLoEx0-7s0cKmHEpz2qBEtl0dCDLrTURZX4vCaKhFnQqr6xqIuqRjs/s320/DSCI3746.JPG" width="88" /></a></div>
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;"><br /></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;"> Babcia była starsza od dziadka o 2
lata. Była piękną kobietą, mądrą, dobrą i to właśnie
Ona była moją przewodniczką życiową. Dziadek był mistrzem we
wszystkim. Nie umiał czytać ani pisać, ale już przed wojną
prowadził wiejski sklep wielobranżowy, pamiętał każdego
dłużnika, wszystko liczył w pamięci, jak komputer. Uprawiał hektary roli, był leśnikiem, miał
dachówczarnię, gdzie ja też próbowałam swoich sił i mimo
młodego wieku, całkiem dobrze mi szło. Miał piękne konie i ogród, a przede wszytkim uwielbiał swoje
wnuki. Ja byłam pierwsza, więc cała jego wiedza i wrażliwość
przeszła najpierw na mnie. Uczył mnie gwizdać, kukać, strzelać z
wiatrówki, rąbać drewno, karmić konie, doić krowy, oporządzać świnie, sadzić
drzewka, i wiele, wiele innych rzeczy. Babcia była od spraw kuchenno-domowych. Pieczenie chleba, ciasta, wyroby wędliniarskie były jej domeną, a także szycie i robótki ręczne. Wiele z tego skorzystałam. </span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">Zmarła na raka wątroby, majac zaledwie 62 lata</span><span style="font-family: Georgia, 'Times New Roman', serif;">. Dziadek zmarł na moich rękach, w pierwszy dzień wiosny, mając 87 lat. Nigdy nie pomyślał o ponownym ożenku. </span><br />
<span style="font-family: Georgia, 'Times New Roman', serif;">Kochałam ich bardziej, niż rodziców, bo oni zawsze mieli dla mnie czas, rozumieli mnie, ochraniali, radzili, mimo, że mieli mnóstwo obowiązkłów. Rodzice uczyli się od nich jak być rodzicami. W dużej mierze z dobrym skutkiem. Ale o tym za jakiś czas,</span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Georgia, Times New Roman, serif;">Pozdrawiam</span></div>
</div>
Azaliahttp://www.blogger.com/profile/16950229629610958045noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-2580315637473815313.post-20313417279685295702014-06-27T18:54:00.003+02:002014-06-27T18:54:27.898+02:00Mentalna niemoc<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
Czy ktoś tu jeszcze zagląda?<br />
Nie mam weny do pisnia, a tyle opowiadań zaczętych czeka na dokończenie. Wstyd i żal, ale nie daję rady. Za dużo mam spraw codziennych do rozwikłania, do obrobienia, a wena chyba trochę przysnęła, bo to jest chyba niepisaną regułą, że sprawy doczesne są ważniejsze od intelektualnych. Prosze o wybaczenie i cierpliowość. Wiem, ze powinnam dokończyć, to co zaczęłam. Mam nadzieję, że kiedyś dokończę. Pozdrawiam wszystkich. </div>
Azaliahttp://www.blogger.com/profile/16950229629610958045noreply@blogger.com8tag:blogger.com,1999:blog-2580315637473815313.post-88829670484457020692013-05-07T15:05:00.000+02:002013-05-07T15:05:17.240+02:00Oleńka - 14<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<br />
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Arial, sans-serif;"><span style="font-size: large;"><span style="color: black;">Najpierw
wszedł on, a potem dopiero my. "Pan i władca pierwszy, a
plebs za nim", tak mi się skojarzyło i w tym samym momencie
uświadomiłam sobie, że nie muszę się go obawiać. Będę mówić
to, co uznam za stosowne, nawet jeśliby się miał na mnie obrazić.
Odezwała się we mnie przekorna duszyczka. Czasem warto komuś
się postawić, żeby nie pozwolić się wdeptać w ziemię. A
czułam, że on miał jakiś ukryty zamiar. Nie myliłam się, ale to
wyszło znacznie później</span><span style="color: #274e13;">...</span>
</span></span>
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Arial, sans-serif;"><span style="font-size: large;">W
restauracji nie było dużo ludzi, zaledwie przy kilku stolikach.
Lokal na pierwszy rzut sprawiał wrażenie eleganckiego, ale po
bliższym obejrzeniu zauważyłam, że nie ma w nim nic z elegancji,
jest po prostu przesadnie wystrojony. Kryształowy żyrandol,
ciężkie kotary w oknach i masywne stoliki przytłaczały. Obsługa
ubrana w czarne garnitury z błyszczącymi guzikami, onieśmielała.
Na każdym kroku biła w oczy sztuczność i kicz. A do tego pan i
władca przyjmujący hołdy od pracowników, co chwilę
ściskając czyjąś służalczo wyciągniętą dłoń, rozśmieszył
mnie. Oczywiście nie okazałam tego, tylko się duchu podśmiewałam.
Zaprowadził nas do stolika dla Vipów w narożniku sali, z
tapicerowanymi siedziskami, z lśniąco białym obrusem i świeżymi
kwiatami w wazonie. Powinnam się czuć wyróżniona, siadając
w takim miejscu, ale poczułam się nieswojo. Nie pasowałam do tego
wystroju i nic mi się tu nie podobało. Matka Tomasza miała na
sobie gustowną garsonkę, piękne bursztynowe korale, zadbaną
fryzurę, a ja, dżinsy i skromny tiszert, a na nogach adidasy.
Przypomniała mi się bajka o kopciuszku, bo tak się czułam. Pani
Anna widocznie wyczuła moje zażenowanie, bo gdy tylko jej mąż
poszedł na zaplecze restauracji pochyliła się do mnie, mówiąc:</span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Arial, sans-serif;"><span style="font-size: large;">-
Oleńko, rozchmurz się, moja droga. Wiem, że jesteś spięta,
martwisz się synkiem, swoim ubiorem, ale niepotrzebnie. Wszystko
będzie dobrze, uwierz mi, a strojem się nie przejmuj, bo ciebie
zdobi młodość i uroda. No, popatrz na mnie i uśmiechnij się –
delikatnie ujęła moją rękę, chcąc w ten sposób dodać mi
otuchy.</span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Arial, sans-serif;"><span style="font-size: large;">-
Przepraszam – mruknęłam – postaram się, ale jestem bardzo
zmęczona – dodałam, przywołując na twarz lekki uśmiech. </span></span>
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Arial, sans-serif;"><span style="font-size: large;">Mecenas
w tym czasie zawzięcie studiował kartę dań. Po chwili wrócił
gospodarz w towarzystwie dwóch kelnerów. </span></span>
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Arial, sans-serif;"><span style="font-size: large;">-
No i co, wybraliście już coś? - zapytał, siadając za stołem. –
Kelnerzy czekają.</span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Arial, sans-serif;"><span style="font-size: large;">Mecenas
zamówił klasyczne danie; schaboszczaka z młodą kapustą i
piwo. </span></span>
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Arial, sans-serif;"><span style="font-size: large;">Pani
Anna spojrzała na mnie.</span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Arial, sans-serif;"><span style="font-size: large;">-
Oleńko, co zamawiasz?</span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Arial, sans-serif;"><span style="font-size: large;">-
N..nie wiem.. - zająknęłam się – nie mam ochoty na nic,
najwyżej herbatę z cytryną – dukałam – to mi wystarczy... </span></span>
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Arial, sans-serif;"><span style="font-size: large;">-
Ależ dziecko, musisz coś konkretnego zjeść – mecenas wszedł mi
w słowo. - Bez obiadu cię nie wypuścimy stąd – zaśmiał się,
spoglądając na Annę.</span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Arial, sans-serif;"><span style="font-size: large;">-
Tak, tak, oczywiście – przytaknęła. - Pozwolisz, że ja zamówię
dla ciebie? </span></span>
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Arial, sans-serif;"><span style="font-size: large;">Nie
miałam wyjścia, musiałam się poddać. Anna zamówiła dla
mnie i dla siebie zupę borowikową z grzankami i maleńkie sznycelki
cielęce z pieczonymi ziemniaczkami i furę surówki warzywnej.</span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Arial, sans-serif;"><span style="font-size: large;">Obiad
był wyśmienity, i mimo że początkowo nie miałam ochoty na
jedzenie, spałaszowałam wszystko, co mi nałożyła Anna. </span></span>
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Arial, sans-serif;"><span style="font-size: large;">Po
obiedzie podano kawę i lody w pucharkach. Muszę przyznać, że
takich lodów w życiu nie jadłam. A w ogóle, co ja w
życiu jadłam przy moim oszczędnym gospodarowaniu? Proste jedzenie,
takie jak wszyscy. To samo było w domu rodziców, żadnych
udziwnień, tylko na okrągło rosół, jakieś mięso,
ziemniaki, kapusta albo ogórki ze słoika, a latem z ogrodu na
surowo, bo matka nie była entuzjastką gotowania, nowych smaków,
mimo że stać ją było na więcej, bo biedy u na nie było. Każdy
grosz ściubiała do pończochy, tak ją wyśmiewał ojciec. </span></span>
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Arial, sans-serif;"><span style="font-size: large;">Kiedy
kończyliśmy lody, nagle rozległ się sygnał komórki
mecenasa. </span></span>
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Arial, sans-serif;"><span style="font-size: large;">-
Co tam znowu? - skrzywił się, sięgając do kieszeni. - Zjeść
porządnie człowiekowi nie dadzą – mruczał niezadowolony,
zakładając okulary. Przeprosił i odszedł na bok. Kątem oka
zerkałam w jego stronę i zauważyłam, że rozmowa nie należała
do przyjemnych, bo nagle zmarszczył czoło, poczerwieniał i nerwowo
chrząkał. Po skończonej rozmowie przeprosił nas, mówiąc,
że musi nagle wyjść w bardzo pilnej sprawie. Nawet się nie
pożegnał, tylko złapał aktówkę i wybiegł, co było do
niego niepodobne, bo zazwyczaj dbał o etykietę.</span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Arial, sans-serif;"><span style="font-size: large;">-
Rzeczywiście, musiało się coś poważnego wydarzyć - zauważyła
pani to Anna - był bardzo wzburzony, prawda? - stwierdziła,
pytając.</span></span></div>
<ul>
<li><div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Arial, sans-serif;"><span style="font-size: large;">Och,
to na pewno jakieś sprawy zawodowe, coś w sądzie nie poszło po
jego myśli, tak to u adwokatów bywa – skwitował jej mąż.</span></span></div>
</li>
</ul>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Arial, sans-serif;"><span style="font-size: large;">Ta
sytuacja trochę zwarzyła atmosferę. Mieliśmy rozmawiać o naszych
sprawach, jak wcześniej proponował mecenas, ale bez niego nie
bardzo nam to szło. W pewnym momencie pani Anna złożyła mi
zaskakującą propozycję.</span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Arial, sans-serif;"><span style="font-size: large;">-
Oleńko, mówmy sobie po imieniu, tak będzie nam łatwiej i
milej. Jesteśmy prawie rodziną, więc nie ma sensu sobie paniować,
zgoda? - mówiąc to uśmiechnęła się ciepło.</span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Arial, sans-serif;"><span style="font-size: large;">Otworzyłam
szeroko oczy ze zdumienia. „To niemożliwie”, przemknęło mi w
myślach. „To nie wypada, żebym miała mówić kobiecie w
wieku mojej matki po imieniu”. Chciałam zaprotestować, ale nie
mogłam wydobyć głosu, co pani Anna uznała za aprobatę i podając
mi rękę powiedziała:</span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Arial, sans-serif;"><span style="font-size: large;">-
Anna jestem.</span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Arial, sans-serif;"><span style="font-size: large;">-
Aleksandra – powiedziałam bezdźwięcznie – Ola będzie lepiej –
dodałam już głośniej.</span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Arial, sans-serif;"><span style="font-size: large;">-
Jak wszyscy to wszyscy i dziadek też – głośno zaśmiał się
ojciec, podnosząc się z miejsca z wyciągniętą ręką.</span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Arial, sans-serif;"><span style="font-size: large;">-
Mów mi Mikuś, a tak w ogóle, to Mikołaj jestem –
przedstawił się, całując mnie w rękę.</span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Arial, sans-serif;"><span style="font-size: large;">Ten
jego gest nas rozbawił.</span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Arial, sans-serif;"><span style="font-size: large;">-
Masz u niego, Oleńko szczególne względy – powiedziała
Anna – bo mało komu pozwala mówić do siebie Mikuś.</span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Arial, sans-serif;"><span style="font-size: large;">-
Co w tym dziwnego? – odparował – Ola prawie jak synowa, więc
może mi tak mówić.</span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Arial, sans-serif;"><span style="font-size: large;">Po
tej prezentacji zrobiło się dość sympatycznie. I nawet
przychylniej spojrzałam na ojca Tomka. Zbieraliśmy się do wyjścia,
bo ja padałam już nóg, a Mikołaj miał jechać do hurtowni
po jakieś maszyny do kuchni. Rozmowę przełożyliśmy na kiedy
indziej.</span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Arial, sans-serif;"><span style="font-size: large;">Najlepiej
w obecności mecenasa. Tak zdecydował Mikołaj. Mnie było wszystko
jedno kiedy i z kim, byle bym tylko jak najszybciej znalazła się w
domu. Wychodząc z lokalu, Anna poprosiła męża, aby mnie odwiózł
do domu, ale on tylko pokręcił przecząco głową i wsiadł bez
słowa do samochodu. Zostałyśmy same. </span></span>
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Arial, sans-serif;"><span style="font-size: large;">-
Wybacz, Olu, tak mi przykro. Mikołaj jest uparty, nieustępliwy,
ale to bardzo dobry i uczciwy człowiek – Anna próbowała
załagodzić nietakt męża.</span></span></div>
<ul>
<li><div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Arial, sans-serif;"><span style="font-size: large;">Nic
się nie stało – uspokoiłam ją – drobnostka. Pójdę na
skróty, mam blisko do domu.</span></span></div>
</li>
</ul>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Arial, sans-serif;"><span style="font-size: large;">Pożegnałyśmy
się bardzo wylewnie. Anna została jeszcze w restauracji, a ja
ospale powędrowałam w stronę domu. Po tak obfitym obiedzie spacer
dobrze mi zrobił. </span></span>
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Arial, sans-serif;"><span style="font-size: large;">Kiedy
znalazłam się w mieszkaniu ogarnęła mnie senność. Czułam
potworne zmęczenie, ale też spokój, bo już nie musiałam
zamartwiać się o szukanie specjalisty dla synka, rodzice Tomka
przyjęli mnie dość życzliwie, matka okazała się bardzo miłą i
serdeczną kobietą, a ojciec zyskał u mnie plusik. Wprawdzie
niewielki, ale plusik.</span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Arial, sans-serif;"><span style="font-size: large;">Usiadłam
przy stole i zaczęłam zapisywać rozkład dnia na jutro. Od
pewnego czasu tak muszę robić, bo przy tylu zawirowaniach zawsze mi
coś umyka z pamięci. Pisałam punkt po punkcie i aż się
przeraziłam. Jedenaście punktów, co oznaczało jedenaście
spraw do załatwienia, a niektóre z nich były „na
wczoraj”. „Za dużo tego wszystkiego. Za dużo”, westchnęłam.
Zamyśliłam się. W tak krótkim okresie czasu tyle się
wydarzyło, tyle nowych spraw, emocji, problemów, że miałam
wątpliwości czy sobie dam z tym radę. Przechodziłam twardą
szkołę przetrwania. „Z jednej strony pozytywy, z drugiej
negatywy”, stwierdziłam, patrząc na zapisaną kartkę. </span></span>
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Arial, sans-serif;"><span style="font-size: large;">Spokoju
nie dawała mi sprawa rodziców. Musiałam coś zadziałać,
ale kiedy i jak. Teraz najważniejszy był Tomeczek i Emilia. Matce
nic już nie zagrażało, więc ta sprawa może poczekać,
zdecydowałam, odhaczając punkt „Matka”. Jutro z samego rana
kierunek szpital, Tomeczek i Emilia, a potem spotkanie ze
specjalistą. Tek punkt był na pierwszym miejscu. Spotkanie z
mecenasem i rodzicami Tomka, to było pewne, ale w tak zwanym
międzyczasie może jeszcze coś wyskoczyć, poza tym muszę urządzić
pokój dla synka, a to wymaga męskiej ręki, bo trzeba wynieść
z pokoju dużą, ciężką szafę, przykręcić nowe półki,
poskładać łóżeczko... No, tak, tylko kto mi w tym pomoże,
myślałam gorączkowo. Ja nie mam zielonego pojęcia o wierceniu,
wbijaniu gwoździ, a zanosi się na to, że bez tego się nie
obejdzie. Znam kilku miłych kolegów ze studiów, z
pracy, ale czy wypada mi prosić ich o pomoc, zastanawiałam się.
Gdyby rodzice wiedzieli o dziecku, to ojciec chętnie by pomógł,
bo ma narzędzia i wiele potrafi zrobić, a tak, to muszę sobie sama
radzić. Wyszło jak wyszło, skonstatowałam i zaczęłam się
szykować do spania. Wprawdzie do nocy jeszcze było daleko, ale na
dzisiaj miałam już dość wrażeń. </span></span>
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Arial, sans-serif;"><span style="font-size: large;">Prosto
spod prysznica, otulona kąpielowym szlafrokiem położyłam się do
łóżka. Chyba od razu zasnęłam, bo obudziłam się raniutko
w takiej samej pozycji. Po raz pierwszy przespałam noc bez koszmarów
sennych, bez wiercenia się i wstałam wypoczęta jak nigdy. Sen jest
dobrym odstresowaczem, przekonałam się o tym nie raz i nie dwa.
Zawsze kiedy dopadały mnie chandry, jedynym lekarstwem był sen. Po
przespanej nocy jakoś blakły wczorajsze problemy, traciły ciężar
gatunkowy i łatwiej było podejmować decyzje. Miałam to już
sprawdzone. </span></span>
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Arial, sans-serif;"><span style="font-size: large;">Poranek
był piękny, słoneczny mimo późnej jesieni i chyba to
dodało mi wigoru. Szybciutko zjadłam śniadanie, posprzątałam z
grubsza mieszkanie i gdy się ubierałam do wyjścia, usłyszałam
dzwonek przy drzwiach. </span></span>
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Arial, sans-serif;"><span style="font-size: large;">-
O, kurcze, a to kto? - mruczałam, podchodząc do drzwi. </span></span>
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Arial, sans-serif;"><span style="font-size: large;">W
drzwiach stał mecenas. Na jego twarzy nie było uśmiechu, jak
zwykle, nie patrzył na mnie wprost, tylko gdzieś w bok, jakby
chciał ukryć coś przed mną.</span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Arial, sans-serif;"><span style="font-size: large;">-
O, jejku, stało się coś? - spytałam w drzwiach. - Proszę wejść
– zmitygowałam się. - Pan jest chory? - pytałam zaniepokojona,
nie uzyskawszy odpowiedzi na poprzednie pytanie.</span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Arial, sans-serif;"><span style="font-size: large;">Wszedł
bez słowa, usiadł ciężko przy stole, powiódł wzrokiem po
pokoju, zatrzymał oczy na fotelu Emilii i pochylając się, ukrył
twarz w dłoniach. Nie wytrzymałam napięcia.</span></span></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Arial, sans-serif;"><span style="font-size: large;">-
Panie mecenasie, proszę powiedzieć, czy coś z Tomeczkiem czy
Emilią, proszę – nalegałam rozpaczliwie. - Wiem że stało się
jakieś nieszczęście, tylko na litość boską, co? Co?! Mówże
pan do cholery!!!</span></span></div>
<ul>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
</div>
</ul>
</div>
Azaliahttp://www.blogger.com/profile/16950229629610958045noreply@blogger.com37tag:blogger.com,1999:blog-2580315637473815313.post-60387351851008514602013-03-11T11:50:00.002+01:002013-03-11T11:50:30.893+01:00Oleńka - 13<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<span style="font-size: large;"><b>Nie buntuj się. Jesteśmy z tobą – mówiąc, gładziła mnie po włosach, jak najczulsza matka. W tym geście było tyle ciepła, matczynej troski, że wtuliłam się mocniej w jej ramiona i tylko kiwałam głową na znak, że się godzę na ich propozycję. Ze wzruszenia nie mogłam wydobyć z siebie głosu, bo nagle zrozumiałam, że nie jestem sama, że mój synek będzie miał odpowiednią opiekę i leczenie. Jakaż to była ulga dla mnie. Pomyślałam, że powinnam im zaufać, dać szansę im i mojemu synkowi. Jednak duma i urażona ambicja jeszcze mną targały. W jednej chwili podjęłam decyzję.<br />- Dziękuję za chęć pomocy – zaczęłam mówić powoli, z namysłem – ale chcę być wobec państwa w porządku i zgadzam się na badanie genetyczne. Chcę tego, żebyście państwo nie mieli cienia wątpliwości, bo ja nie mam, to naturalne. Robię to dla was.<br />Po tych słowach wyprostowałam się, butnie patrząc na ich zaskoczone twarze. Zauważyłam, że twarz ojca się rozluźniła, nawet lekko się uśmiechnął, a matka odruchowo przyłożyła dłoń do ust, jakby chciała stłumić westchnienie czy okrzyk radości. Nie wiem, co oznaczał ten odruch, nie miałam czasu zastanawiać się, bo pan mecenas nagle zaproponował obiad w znanej i moim zdaniem bardzo drogiej restauracji.<br />- Kochani – prawie wysapał podekscytowany obrotem sprawy – skoro doszliście do porozumienia, to zapraszam na dobry obiad do „Anturium”. Należy nam się wszystkim chwila relaksu i wyśmienite jedzenie. A nigdzie nie dają tak dobrze zjeść, jak u... - zawiesił głos, po czym uśmiechnąwszy się do ojca, mówił dalej. - Przy obiedzie obgadamy wszystko na spokojnie, zaplanujemy dalsze kroki, a ty moja panno – zwrócił się do mnie – po obiedzie pojedziesz do domu i porządnie się wyśpisz, bo widzę, że ledwo się słaniasz na nogach. Najpierw dobre jedzonko, a potem spanko – dokończył żartobliwie.<br />Cóż miałam odpowiedzieć na takie dictum. Zgodziłam się, bo mówił prawdę. Nie dosypiałam, nie dojadałam i wyglądałam jak przysłowiowe półtora nieszczęścia. Teraz, skoro już wiem, że Tomeczek będzie w dobrych rękach, mogę spokojnie odpocząć. Gdzieś z tyłu głowy tłukła się myśl o chorej matce, o tym, że miałam pojechać do ojca, że chciałam poprosić Marcina, aby zajął się sprawą pobicia matki, ale uznałam, że te sprawy mogą poczekać. Teraz najważniejszy był mój syn i moje zdrowie. Zaczynał się dla mnie nowy okres w życiu. Poznałam rodziców Tomka i ode mnie zależało czy nasze relacje będą prawidłowe. Znajomość zaczęła się niezbyt fortunnie, ale zauważyłam, że rodzicom Tomka bardzo zależy na dobrych stosunkach, szczególnie matce, bo ojciec w dalszym ciągu sprawiał wrażenie nieufnego i niezadowolonego z całej sytuacji, aczkolwiek już nie był tak nabzdyczony, jak przy pierwszym spotkaniu. <br />- Musimy iść do „Anturium”? - szepnęłam do mecenasa. - Nie jestem odpowiednio ubrana, tam taki szpan... Będę się źle czuła...<br />Moje słowa usłyszała matka i od razu zareagowała.<br />- Moja droga, wyglądasz całkiem dobrze... Nie tylko strój zdobi kobietę, a poza tym... - zmrużywszy lekko oczy, uśmiechnęła się, dodając mi tym otuchy. - Nic się nie przejmuj, to nasza restauracja...<br />- Ooo... - wyrwało mi się nieopatrznie. - Nie wiedziałam, to znaczy Tomek się nie pochwalił, że ma rodzinną restaurację.<br />- Z tą restauracją, to cała historia, Tomek był przeciwny, ale za dużo jest do wyjaśniania...Kiedyś ci opowiem – odparła matka i wzięła mnie pod rękę.<br />- I tak oto dowiedziałam się czegoś nowego o Tomku. Nigdy nie wspomniał o restauracji, nie zapraszał mnie do domu, chociaż znaliśmy się dość długo. Wcześniej nie myślałam, dlaczego, ale teraz zaczęło mnie to zastanawiać. Ja opowiedziałam mu wszystko o mojej rodzinie, a on zaledwie zdawkowo, że pracują, ojciec ma biznes, matka mu pomaga i nic pond to. „Ileż mnie jeszcze czeka nowości?” myślałam, krocząc obok matki Tomka. Idący za nami panowie o czymś żywo rozmawiali. Po tonie ich głosów można się było domyślić, że nie jest to miła pogawędka, raczej sprzeczka, a nawet ostry spór. <br />- Macieju, a może podjedziemy samochodem? – matka przystanęła, zwracając się do męża. - To dość kawałek, a Oleńka jest zmęczona... proszę...<br />Mężczyzna, nie odpowiadając machnął wymownie ręką, co miało oznaczać: Nie, albo nie zawracaj mi głowy bzdetami. Nie spodobało mi się to, przecież mógł ten gbur wydusić z siebie parę słów, albo spełnić prośbę żony, tym bardziej przy obcych ludziach. Mnie mógł olewać, ale żonę? Zrobiło mi się jej żal. Nie skomentowała zachowania męża, tylko szła dalej, udając, że nic się nie stało. A według mnie stało się dużo. Gest męża dobitnie świadczył o tym, że jej nie szanuje. Jednak nie myliłam się przy pierwszym poznaniu. Ojciec Tomka, to gbur, ważniak, jak mało kto. Nie tylko jego zachowanie i wyraz twarzy pozwalały na takie na określenia. Sama postura budziła respekt. Wysoki wzrost, zwalista budowa ciała i ten potężny kark, niczym u bezwzględnego bodyguarda nie wzbudzały sympatii. Matka, to uosobienie delikatności, taktu, elegancji. Drobniutka, zgrabna, bez przerwy uśmiechnięta mimo ciężkich przeżyć. Budziła zaufanie i sympatię, prawie od pierwszego spojrzenia. A gąszcz pięknych włosów, okalających drobną twarz dodawał jej niezwykłego uroku. Idąc obok czułam się pewnie, bezpiecznie, tak ja czułam się przy Tomaszu. Byli bardzo do siebie podobni. Patrząc na nią, widziałam Tomka. To było dziwne uczucie, ale być może sprawiło, że polubiłam tę kobietę. Natomiast jej męża, nie. "Nie wiem czy kiedykolwiek go polubię i zmienię o nim zdanie”, pomyślałam, obserwując go wchodzącego do restauracji. Najpierw on, a potem dopiero my. "Pan i władca pierwszy, a plebs za nim", tak mi się skojarzyło i w tym samym momencie uświadomiłam sobie, że nie muszę się go obawiać. Będę mówić to, co uznam za stosowne, nawet jeśliby się miał na mnie obrazić. Odezwała się we mnie przekorna duszyczka. Czasem warto komuś się postawić, żeby nie pozwolić się wdeptać w ziemię. A czułam, że on miał jakiś ukryty zamiar. Nie myliłam się, ale to wyszło znacznie później...</b></span><br />
<span style="font-size: large;"><b>cd. </b></span></div>
Azaliahttp://www.blogger.com/profile/16950229629610958045noreply@blogger.com15tag:blogger.com,1999:blog-2580315637473815313.post-66038324905556181262012-11-28T05:33:00.002+01:002012-11-28T09:28:19.885+01:00Oleńka - 12<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
Wyszłam ze szpitala zupełnie zdruzgotana. Nie poszłam do matki, chociaż wiedziałam, że czeka na mnie. Nie mogłam w takiej chwili z nią rozmawiać. Nie tylko dlatego, że byłam przygnębiona lecz to, co powiedziała Emilia, zasiało we mnie niepewność. Zaczęłam wątpić w prawdomówność matki. Znałam swoich rodziców, żyłam z nimi tyle lat i nigdy nie widziałam ojca w stanie upojenia alkoholowego, nigdy nie podniósł ręki na matkę, aczkolwiek w słowach nie przebierał, ale matka też nie była mu dłużna. Cóż więc się wydarzyło w domu, że matka trafiła do szpitala pobita, a ojciec nie powiedział mi prawdy, tylko wymyślił zawał? Pomyślałam, że muszę sama przekonać się jak było naprawdę, pojadę do ojca, porozmawiam z nim i z rodzeństwem i może wtedy coś się wyjaśni. Ale najpierw muszę zająć się Tomeczkiem. Rodzina może poczekać, mój synek jest teraz w potrzebie. <br />
Pojechałam do domu i zaczęłam szukać w internecie specjalistów. Znalazłam kilku i aż dwóch w naszym mieście. To już było coś, jak światełko w tunelu. Zdawałam sobie sprawę, że wizyta będzie sporo kosztować. Miałam trochę oszczędności, więc na spokojnie rozważałam następne kroki działania. Ogarnęłam mieszkanie, zrobiłam sobie zupkę z torebki, bo na gotowanie obiadu nie miałam czasu ani głowy i gdy już posilona, odświeżona wybierałam się do wyjścia, zadzwoniła komórka. <br />
- Pani Aleksandro, to ja – usłyszałam ciepły baryton pana mecenasa. - Mam pilną sprawę do pani, możemy się zaraz spotkać?<br />
- Panie mecenasie, przecież niedawno się widzieliśmy – odpowiedziałam, wychodząc z mieszkania. - Teraz nie mogę, bo mam coś pilnego do załatwienia, może wieczorem?<br />
I nagle zaczęłam mu opowiadać o chorobie synka, o tym, że idę szukać pomocy prywatnie u specjalisty spoza szpitala, że nic nie mówiłam Emilii i prosiłam go, żeby też zachował to w tajemnicy...<br />
- Ależ pani Oleńko, ja w tej sprawie do pani – usłyszałam w odpowiedzi. - Wiem o pani synku i Emilia też już wie, dlatego musimy się koniecznie spotkać, proszę za godzinę być w kafejce przy szpitalu.<br />
Zaskoczona zaniemówiłam, po chwili tylko mruknęłam:<br />
- Dobrze, będę.<br />
Nie wracałam już do domu, tylko podjechałam do centrum miasta poszukać sklepu z artykułami dziecięcymi. Po drodze zastanawiałam się, jak to się stało, ze mecenas wie o stanie zdrowia mojego Tomeczka i że powiedział o tym Emilii, bo przecież sam mnie przestrzegał, żeby niczym jej nie martwić.<br />
„A może on zna jakiegoś dobrego specjalistę?” błysnęła mi myśl. „Chyba tak, bo po co chce się ze mną spotkać?”. Nie należę do osób, które się zamartwiają na zapas, a każda iskierka nadziei uspokaja mnie i dodaje sił. Tak było i tym razem. <br />
Wyciszona weszłam do marketu na dział dziecięcy i od razu podeszłam do sympatycznie wyglądającej ekspedientki, prosząc o pomoc w skompletowaniu wszystkiego co potrzebne jest dla noworodka. Kobieta zajęła się mną profesjonalnie i z wielkim zaangażowaniem. W ciągu pół godziny w wybranym przeze mnie łóżeczku piętrzyła się góra kolorowych ciuszków, kosmetyków, kocyków, zabawek, śliczny wózeczek i mnóstwo przeróżnych drobiazgów, o istnieniu których do tej pory nie wiedziałam. Wybór był ogromny, fasony, kolory przyprawiały o zawrót głowy, ale ceny mnie przerażały. Musiałam bacznie sprawdzać ceny, bo gdybym brała to, co pani mi proponowała, to wyszłabym ze sklepu z pustym kontem. Zapłaciłam kartą, podałam adres i umówiłam się z panią co do pory dostawy. <br />
- Najlepiej jutro rano, bo dzisiaj mam jeszcze parę spraw do załatwienia i nie wiem kiedy dotrę do domu - oznajmiłam, co pani ekspedientce bardzo odpowiadało, bo nie będzie musiała się spieszyć z pakowaniem.<br />
- No, jedno już z głowy – odetchnęłam z ulgą, wychodząc ze sklepu. Nie spodziewałam się, że tak drogie są wyprawki dla niemowląt. Liczyłam się z wydatkami, ale żeby aż tyle, to mnie zaskoczyło. A to dopiero początek. Pomyślałam o kobietach, które nie mają rodziny, pracy, mężów, żadnych oszczędności i aż mnie dreszcze przeszedł. Dobrze, że ja mam pracę, dach na głową i panią Emilie u boku. <br />
Moje konto dość mocno się uszczupliło, ale najważniejsze, że synkowi nie będzie niczego brakować. Podekscytowana udanymi zakupami poszłam na spotkanie z mecenasem. Gdy tylko przekroczyłam drzwi kawiarni mój nastrój gwałtownie uległ zmianie. <br />
Przy stoliku, z panem mecenasem siedzieli rodzice Tomka. <br />
- No, nie, tylko nie to – burknęłam pod nosem, podchodząc na zwolnionych obrotach.<br />
Zaskoczył mnie widok tych państwa, ale gdy podeszłam bliżej, zobaczyłam że patrzą na mnie inaczej niż przy pierwszym spotkaniu. Kobieta była ożywiona i uśmiechnęła się na powitanie, a mężczyzna dość przychylenie patrzył na mnie. <br />
- Witam ponownie – palnęłam z głupia frant. - Nie spodziewałam się państwa, pan mecenas nic nie mówił... - zawiesiłam pytający wzrok na twarzy mecenasa.<br />
- Tak, tak, kochanie – weszła mi w słowa kobieta. - <br />
To, „kochanie”, zupełnie nie pasowało do sytuacji, szczególnie po wcześniejszej naszej rozmowie. <br />
- Wiemy o dolegliwościach naszego wnusia - mówiła, nie zwracając uwagi na moje zdziwienie – chcemy ci pomóc, tylko nie odmawiaj, bo mamy w rodzinie dobrego pediatrę klinicznego, jutro będzie w szpitalu i zbada Tomeczka, już skontaktował się z ordynatorem i dostał zgodę – trajkotała, cały czas uśmiechając się do mnie, jakby czekała, że rzucę się jej na szyję.<br />
Usiadłam ciężko. Pan mecenas delikatnie poklepał mnie po ramieniu, mówiąc:<br />
- Pani, Aleksandro, proszę mi nie mieć za złe, bo tak zdecydowała Emilia, gdy jej powiedziałem o stanie zdrowia pani dziecka. Tak się składa, że ta młoda lekarka, a którą pani rozmawiała, to córka moich przyjaciół. Natknąłem się na nią na korytarzu, bo pomyślałem, że zastanę tam panią. Od razu wróciłem do Emilii i to ona prosiła, żebym powiadomił dziadków Tomeczka. A oni zrobili resztę... Dobrze się stało, bo już jutro będzie pani wiedziała co dalej...<br />
Siedziałam jak słup soli, a w głowie miałam istny zamęt. Parę godzin temu byłam prawie na dnie rozpaczy, a teraz wszystko wygląda inaczej, jest nadzieja. Mimo, że się ucieszyłam z planowanej konsultacji, nie mogłam wykrzesać z siebie odrobiny wdzięczności i jednego ciepłego słowa. Wiedziałam, że powinnam, że wypada, ale nie mogłam. Natomiast bezwiednie wyrwało mi się coś, czego nie powinnam w tamtej chwili powiedzieć:<br />
- To już nie potrzeba badań genetycznych? - mówiąc to ściągnęłam odruchowo brwi, co mogło sprawić wrażenie oskarżenia. - Państwo sami zdecydowali, bez porozumienia ze mną, to znaczy, że ja się dla was nie liczę, tylko wnuk nagle jest ważny, a ja to...<br />
- Oleńko, dziecko, jak możesz tak mówić – matka Tomka podeszła i objęła mnie. - Jesteś ważna, ależ tak, ale gdybyśmy się ciebie spytali, czy coś by to zmieniło? Przecież nie odmówiłabyś? A tu liczy się czas. Dziecko, ja byłam matką i wiem jak to jest, bo Tomek miał podobne problemy po urodzeniu... Jego serduszko prawie stanęło...</div>
Azaliahttp://www.blogger.com/profile/16950229629610958045noreply@blogger.com32tag:blogger.com,1999:blog-2580315637473815313.post-8553773069749579542012-11-04T04:15:00.003+01:002012-11-04T04:58:09.051+01:00Oleńka - 11<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<span style="font-size: large;">- O czym pani mówi? - zatrzymałam się z ręką na klamce. - Dlaczego mi pani współczuje, nie rozumiem? - pytałam, a pielęgniarka wzruszając ramionami odparła:<br />- Pani idzie do pacjentki Emilii, prawda? <br />Kiwnęłam potakująco głową i puściłam klamkę.<br />- Stało się coś z Emilią, jest gorzej? Proszę mówić – nalegałam, jednocześnie poczułam jak serce podchodzi mi do gardła.<br />- Nie, nic strasznego – pokręciła przecząco głową – tylko z jej umysłem jest coś nie tak, chyba ma urojenia... bo wie pani, ja znam panią Emilię, to dawna nauczycielka mojej starszej siostry i wiem, że nigdy nie miała dzieci, a od godziny wciąż mówi o wnuczce Oleńce i czeka na nią, a pani przecież nie jest jej wnuczką, pani się nią tylko opiekuje, a teraz będzie coraz gorzej, dlatego współczuję...<br />Na te słowa roześmiałam się. Pielęgniarka patrzyła na mnie oczami jak pięć złotych. <br />- Wystraszyła mnie pani<span style="font-size: large;">, a to tylko<span style="font-size: large;"> zwykłe </span> pomieszanie zmysłów</span>, też mi problem – powiedziałam<span style="font-size: large;"> żartobliwie, co jeszcze bardziej z<span style="font-size: large;">dziwi</span>ło<span style="font-size: large;"> kobietę</span>. </span> <br />Weszłam do Emilii roześmiana.<br />- Oleńko, kochana, tak czekam i czekam, dobrze, że już jesteś – witała mnie radośnie, wymawiając powolutku każde słowo.<br />Opowiedziałam jej o rozmowie z pielęgniarką i obydwie chichotałyśmy<span style="font-size: large;"> z "pomieszania zmys<span style="font-size: large;">ł</span>ów"</span>. </span><br />
<span style="font-size: large;">- Widzisz jak to niewiele trzeba, <span style="font-size: large;">żeby</span> zostać wariatem? - <span style="font-size: large;">podsumowała Emilia. </span></span><br />
<span style="font-size: large;"><span style="font-size: large;"><span style="font-size: large;">P</span>o jej zachowaniu poznałam,<span style="font-size: large;"> że</span></span> odzyskuje siły i szybko wraca do zdrowia. Już nie<span style="font-size: large;"> </span>była tak apatyczna<span style="font-size: large;">, smutna jak pierwszego dnia. Prawie odzyskała zdolno<span style="font-size: large;">ść mowy</span>, wracała <span style="font-size: large;">jej sprawność ręki, mimika twarzy ożywiła się, jednym s<span style="font-size: large;">ł</span>owem poprawa była wid<span style="font-size: large;">o</span>czna. </span></span>Podczas rozmowy starałam się nie wspominać o Beacie i tak kierować rozmową, aby Emilia nie miała okazji podjęcia tematu. Udało mi się. Podziękowałam jej za <span style="font-size: large;">prezent<span style="font-size: large;"> - darowiznę</span></span>, opowiedziałam o mamie i ojcu i o spotkaniu z rodzicami Tomasza. Emilia wysłuchała w skupieniu, a potem, patrząc mi w oczy spytała:<br />- Oleńko, znasz swoich rodziców, czy na pewno tylko ojciec jest winien tego co się stało? Pomyśl dobrze... Bardzo ci wsp<span style="font-size: large;">ó</span>łczuję, ale nie pochwalam<span style="font-size: large;"> powi<span style="font-size: large;">a</span>domienia policji<span style="font-size: large;">, donoszenia na ojca<span style="font-size: large;">, to nie uchodzi. Rodzina powinna sama sobie radzić z takimi sprawami. Porozmawiaj z rodzicami, z rodzeństwem, musicie sami to rozwikła<span style="font-size: large;">ć. </span></span></span></span><br />Zaskoczyła mnie pytaniem<span style="font-size: large;"> i resztą swojej wypowiedzi</span>. Wcześniej byłam przejęta stanem mamy, jej opowieścią o draństwie ojca, jej łzami i ani mi na myśl nie przyszło przypuszczenie, że ta sprawa może mieć drugie dno.<br />- Tak, muszę to przemyśleć – odparłam po chwili milczenia. - Powinnam spotkać się z ojcem i rodzeństwem... Ma pani rację, wina może być po obu stronach.<br />- Oleńko – Emilia, dotknęła mojej dłoni – skończ z tą panią, przecież jesteś moją wnuczką, prawda? <br />I znowu się roześmiałyśmy. <br />- Dobrze, babciu – ucałowałam ją w policzek<span style="font-size: large;">. - </span> <span style="font-size: large;">J</span>uż będę pamiętać, ale proszę mnie zrozumieć, tyle lat mówiłam pani, to teraz jest mi trudno się przestawić. Obiecuję, że będę się starać.<br />- Oluś, nie odrzucaj rodziców Tomasza – Emilia, uniosła palec, jakby chciała mi pogrozić – to zacni ludzie, wiem, bo mecenas mi mówił, a twój synek zasługuje na dobrych dziadków... Obiecaj mi, że porozmawiasz z nimi i zgodzisz się na badanie genetyczne. <br />Ten uniesiony palec, zmarszczone brwi i ton głosu od razu przypomniały mi moją nauczycielkę ze szkoły średniej. Uśmiechnęłam się, z rozczuleniem patrząc na Emilię. Pomyślałam, że chyba wszystkie nauczycielki mają podobne gesty i miny, gdy chcą kogoś strofować, przekonać, nakłonić do podjęcia ważnej decyzji. To cecha zawodowa, tak mi si<span style="font-size: large;">ę wydawało</span>. <br />- Już prawie jestem zdecydowana – powiedziałam, głaszcząc jej rękę. - Jutro odbiorę Tomeczka, a potem zadzwonię do tego twojego mecenasa i poproszę o ponowne spotkanie. Może tak być, babciu?<br />- To mi się podoba, wnuczko – wymówiła półszeptem. - A teraz już zmykaj, bo masz dużo roboty<span style="font-size: large;">.</span> <span style="font-size: large;">M</span>oje dziecko, tak mi cię ża<span style="font-size: large;">l, powinnam być z tobą, pomaga<span style="font-size: large;">ć</span> ci, cieszyć się</span>... - na chwil<span style="font-size: large;">ę</span> zawiesiła głos, jakby starała się coś przypomnieć. - <span style="font-size: large;"> <span style="font-size: large;">N</span>o tak - ożywiła się<span style="font-size: large;">. - Powinnam</span> cieszyć się<span style="font-size: large;"> moim prawnukiem. </span> </span><br />- No właśnie - przytakn<span style="font-size: large;">ę</span>łam ochoczo. - Zdrowiej szybko, bo jesteś <span style="font-size: large;">nam</span> naprawd<span style="font-size: large;">ę</span> potr<span style="font-size: large;">zebna. </span>A teraz już <span style="font-size: large;">i</span>dę, bo czas ucieka, a ty też jesteś zmęczona rozmową, tak dużo mówiłaś i wiesz, coraz lepiej ci to wychodzi<span style="font-size: large;">.</span> <span style="font-size: large;">N</span>ie mogę si<span style="font-size: large;">ę</span> <span style="font-size: large;">już </span>doczekać kiedy będziemy we trojkę razem w domu i usiądziemy sobie...<br />Nie dokończyłam zdania, bo do sali weszła pielęgniarka z lekami. <br />Poderwałam się do wyjścia i żegnając Emilię słowami:<br />- Do zobaczenia, babciu, wpadnę jutro – wprawiłam pielęgniarkę w stupor. Stała z rozdziawionymi ustami, spoglądając to na mnie, to na Emilię. <br />- O jej, to, to, to pani... pani jest naprawdę wnuczką? - dukała jak Piekarski na mękach, a my po raz trzeci parsknęłyśmy śmiechem.<br />Zostawiłam oniemiałą pielęgniarkę i pobiegłam do mojego synka. Miałam w planie potem podejść do matki, bo podjęłam decyzję, żeby powiedzieć jej o dziecku. Nie mogłam <span style="font-size: large;">dłużej </span>oszukiwać matk<span style="font-size: large;">i</span>. Pomyślałam, że to dobra okazja, bo matka w szpitalu, przy ludziach nie zrobi mi awantury. Chociaż znając moją matkę wszystkiego mogłam się spodziewać. Może się ucieszy, myślałam naiwnie. Moja matka ma bardzo labilne usposobienie. Nastroje zmienne jak wiosenna pogoda. Pamiętam, że gdy mieszkałam w domu, to nigdy nie było wiadomo jak postąpi. Czasem zbroiłam coś co zasługiwało na karę, a ona puszczała to płazem, a kiedy indziej dostawałam burę albo mocnego kuksańca za drobnostkę. Natomiast ojciec był bardzo konkretny, jak to mężczyzna. Jeśli wyciągał pas, to wiadomo było, że "uczciwie" na to zasłużyłam. Bzdurnymi przewinieniami się nie zajmował. Matka nigdy nie przeprosiła za niesłuszną karę, a ojciec czasem podszedł jak mu minęła złość i pogłaskał po głowie lub uszczypnął lekko w policzek, co miało znaczyć, że mu przykro. </span><br />
<span style="font-size: large;"> <br />Moje dzieciątko spało w najlepsze. Myślałam, że go nakarmię, a tu nic z tego. Musiałam z pomocą pielęgniarki ściągnąć pokarm do pojemniczka, co nie było przyjemne. Piersi miałam nabrzmiałe, a siostra dość mocno masowała, żeby jak najwięcej odciągnąć. Trochę zabolało. </span><br />
<span style="font-size: large;">Kiedy skończyłyśmy poprosiła mnie na rozmowę dyżurna lekarka. Pierwszy raz ją widziałam. Nie zrobiła na mnie dobrego wrażenia. Nie przywitała się, nie przedstawiła, tylko od razu kazała przyjść do gabinetu. <br />- Muszę panią zmartwić – zaczęła, gdy tylko przekroczyłam próg. – Synek pozostanie jeszcze w szpitalu. Kilka dni, góra tydzień – dodała, wyjmując w tym czasie z szafki kartotekę Tomeczka.<br />Siedziałam jak na jeżu, bojąc się zapytać dlaczego. <br />- O, już mam – mówiła do siebie – to są wyniki – podsunęła mi pod nos kartkę zadrukowaną jakimiś symbolami, cyferkami, których nie mogłam rozszyfrować.<br />- Co jest synkowi? - zapytałam zduszonym głosem. Proszę mi to objaśnić, przecież ja nie jestem lekarzem i nie znam się na tym.<br />- No, tak, tak, ma pani rację, już mówię – pochyliła się nad kartą, wyjaśniając mi znaczenie kolejnych wartości. Po omówieniu wyników, postawiła diagnozę, która mnie przeraziła, chociaż według niej, to nic poważnego:<br />- Dziecko ma anemię, szmery w serduszku i zarzuca pokarm, ale to jest do opanowania... proszę być dobrej myśli... poradzimy sobie z tym, to częsta przypadłość noworodków... - mówiła jak wyuczoną regułkę, patrząc na czubki swo<span style="font-size: large;">ich</span> modn<span style="font-size: large;">ych</span> bucik<span style="font-size: large;">ów</span>. </span><br />
<span style="font-size: large;">Poczułam się jak przedmiot, jak intruz. </span><br />
<span style="font-size: large;">- No, głowa do góry, proszę przyjść jutro do ordynatora, to się pani dowie <span style="font-size: large;">szczegółów </span>- dorzuciła łaskawie, wstając od biurka. <br />- Jak mam być dobrej myśli, skoro tyle nieprawidłowości u synka, pani chyba nie wie co mówi?! – Podniosłam głos. - Chcę rozmawiać z ordynatorem, nie jutro. Natychmiast! - Krzyknęłam i nie zważając na jej dalsze słowa wybiegłam z dyżurki, pędząc do gabinetu ordynatora.<br />Niestety, gabinet był zamknięty. Pielęgniarka poinformowała mnie, że wyszedł wcześniej, a jutro też go nie będzie, bo jedzie na naradę. Wybiegłam z oddziału. Musiałam zaczerpnąć świeżego powietrza. Usiadłam pod ścianą na murku i rozpłakałam się. <br />"Co robić, gdzie szukać pomocy, u kogo?” zadawałam sobie rozpaczliwe pytania. Poirytowała mnie ta młoda lekarka. Co za beztroska, co za lekceważenie poważnego problemu<span style="font-size: large;">?</span> Jak ona mogła tak lekko potraktować dolegliwości synka i mnie jako matkę? To mi się nie mieściło w głowie. Im dłużej rozmyślałam, tym nabierałam większej pewności, że powinnam szukać pomocy u dobrego specjalisty. Czułam, że w tym szpitalu moje dziecko nie będzie prawidłowo leczone. „Boże, on taki maleńki, delikatny i już ma chore serduszko”, łkałam, zasłaniając usta dłonią, żeby nie krzyczeć. Nie miałam nawet z kim o tym porozmawiać, wyżalić się. Matka przecież nic nie wiedziała o moim dziecku, a nawet gdyby wiedziała, to nie wiem czy to była najwłaściwsza osoba do takiej rozmowy. Do Emilii nie mogłam pójść, ona powinna mieć spokój. Musiałam sama sobie poradzić ze wszystkim. <br />- Beatko, gdybyś tu była... - westchnęłam z żalem, wspominając przyjaciółkę.<br />To prawda, gdyby była Beata wszystko wyglądałoby inaczej. Jej nie ma, a mnie już brakuje sił. Co się trochę poprawi, to za chwilę jest jeszcze gorzej. „Dokąd będzie trwała ta huśtawka, dlaczego Bóg tak ciężko mnie doświadcza?”, <span style="font-size: large;">z</span>astanawiałam się. „ A może nie ma Boga?”. Zaczęłam nagle wątpić. „Gdyby był naprawdę, to przecież nie karałby mnie, bo za co? Nikomu niczego złego nie zrobiłam, nikogo nie skrzywdziłam, nie okradłam, nie znieważyłam. Nie łajdaczę się, nie piję, nie palę, nie ćpam, uczciwie pracuję, szanuję ludzi, pomagam każdemu jak umiem i co mam z tego? Jeden cios za drugim. Czy tak Bóg nagradza za dobro? Urodziłam dziecko, a mogłam nie urodzić, tak robi wiele młodych kobiet i jakoś im się w życiu wiedzie, a ja mam wciąż pod górkę, żeby tylko pod górkę. Ja mam wciąż pod górę. I ta góra coraz wyższa. I po co mi taki Bóg?”.</span><br />
<br />
c d....</div>
Azaliahttp://www.blogger.com/profile/16950229629610958045noreply@blogger.com14tag:blogger.com,1999:blog-2580315637473815313.post-28300909752939476902012-11-02T14:52:00.002+01:002012-11-02T14:52:50.900+01:00Oleńka 1 - 10<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
- Dlaczego ja dostaję w życiu ciągle po dupie? - pytałam swoją przyjaciółkę, Beatę. - Jestem uczciwa, pracowita, szczera, a mimo to mam zawsze pod górkę. Już od dziecka tak miałam. Tyle jest ludzi podłych, zawistnych, a jednak im się wszystko udaje. Co ja robię nie tak? Mnie już sił nie starcza. Czuję się jakbym wpadła w jakąś cholerną czarną dziurę i nie widzę wyjścia. <br />- Oleńko, nie panikuj, poradzisz sobie - pocieszała mnie Beata. - Każdy ma wzloty i upadki, tylko nie wszyscy o tym mówią. Jesteś bardzo krytyczna dla siebie. Tak nie można, kochana. Zobaczysz, że za parę miesięcy wszystko się ułoży i będziesz się śmiała ze swoich czarnych myśli. Jestem przy tobie, w razie co – dodawała otuchy. „Kochana dziewczyna”, pomyślałam z wdzięcznością i czułością o Beacie.<br />Ona zawsze wiedziała jak mnie pocieszyć i od dawna pomagała prostować moje pokręcone życie. <br />Miałam wprawdzie rodzinę, ale to była rodzina tylko z nazwy. Z chwilą gdy tylko skończyłam szkołę średnią, rodzice uznali, że powinnam już sama się utrzymywać, tak jak moje starsze rodzeństwo i bez skrupułów pokazali mi drzwi. Moje plany życiowe nic ich nie obchodziły. Dla nich ważne było to, że mam już zawód, że się nigdzie nie szlajam, jestem posłuszna w domu. Jak mogłam być nieposłuszna, skoro za każde przewinienie dostawałam baty. Ojciec był despotą i liczyło się tylko to, co on postanowił. Matka trzymała jego stronę, to naturalne, bo nie pracowała zawodowo i była na jego utrzymaniu, tak samo jak my, dzieci. Kiedy nieśmiało napomknęłam o studiach, prosząc o pomoc, to usłyszałam wiązankę:<br />- Nam nikt nie pomagał. Sami doszliśmy do tego co mamy, a czasy były ciężkie - perorował ojciec, a matka mu potakiwała. - Wychowaliśmy was, wykształcili, macie konkretne zawody, a teraz chcemy trochę spokoju. Już czas, żeby ostatnie pisklę wyfrunęło z gniazda. Nam też się coś od życia należy.<br />Znałam ten tekst, bo z bratem i siostrą było tak samo, więc nie było sensu przekonywać ich, prosić o wsparcie, chociaż miałam już zdane egzaminy na studia, o czym oni nawet nie wiedzieli. Nic z tego. Dali mi dwa miesiące czasu na poszukanie mieszkania i pracy, a potem „fora ze dwora”. Z ciężkim sercem pojechałam do wojewódzkiego miasta szukać pracy i mieszkania. W mojej mieścinie nie było szansy, więc miałam nadzieję, że w dużym mieście coś znajdę. Od rana do popołudnia szlifowałam miejski bruk, wycierałam klamki w urzędach, firmach i nic nie załatwiłam. Marzenie ściętej głowy. Nigdzie nie potrzebowali świeżo upieczonej plastyczki. Po całym dniu łażenia, umęczona, zrezygnowana siedziałam w kafejce, sącząc zimną kawę zakrapianą łzami, gdy nagle ktoś dotknął mojego ramienia. Odwróciłam głowę i zobaczyłam wpatrzone we mnie zatroskane oczy. <br />- Przepraszam, że przeszkadzam, czemu płaczesz? - spytała cicho drobna blondynka. - Ktoś cię skrzywdził?<br />I właśnie wtedy, przed obcą dziewczyną wyrzuciłam z siebie swoje żale do rodziców, do rodzeństwa i do całego świata. Opowiedziałam o poszukiwaniu mieszkania, pracy i o studiach, które muszę odłożyć na później. Ona wysłuchała uważnie, a potem się uśmiechnęła. Tak zwyczajnie, serdecznie, ciepło. <br />- To już masz mieszkanie - mówiąc, ujęła mnie delikatnie za rękę. - Beata jestem. Chodź ze mną, to niedaleko, a o pracy też pomyślimy.<br />- Ale... ja cię nie znam, tak nie można – odsunęłam trwożliwie dłoń. - Nigdzie nie pójdę, zaraz mam pociąg do domu... - mówiłam chaotycznie, zbierając się do wyjścia. Byłam trochę zdezorientowana i przestraszona. W pierwszej chwili ucieszyłam się, że ktoś chce mi pomóc, ale pojawiły się obawy czy to nie jakiś podstęp. Może to dlatego, że Beata pojawiła się niespodziewanie, tak jakby na mnie czekała w tej kawiarni. Tyle się teraz czyta i słyszy o uprowadzeniach, o gwałtach. „Może ona chce mnie gdzieś zwabić, a jej kolesie dokończą planu”, taka myśl, co rusz przelatywała mi pod czaszką.<br />Beata, widząc moją wystraszoną minę, uśmiechnęła się, kiwając głową.<br />- Oj, dziewczyno, domyślam się, co ci chodzi po głowie. Nie obawiaj się, nie chcę cię porwać, tylko pomóc – powiedziała wesoło. - Coś za coś, ty będziesz miała mieszkanie, a ja pomogę mojej dalszej krewnej, cioci Emilii – dodała. - Zaraz ci wszystko wyjaśnię – przysunęła się bliżej i zaczęła opowiadać:<br />- Ciocia mieszka sama w dużym mieszkaniu, w starej, zabytkowej kamienicy, na drugim piętrze. Nie ma bliskiej rodziny i jest jej ciężko. Od roku choruje na stawy i nie może podołać domowym obowiązkom ani samodzielnie wychodzić po zakupy, do lekarza. Dlatego chętnie wynajmie komuś pokój za niewielką pomoc w pracach domowych. Ja tutaj jestem jej jedyną krewną, pomagam jak potrafię, ale pracuję, często wyjeżdżam służbowo na kilka dni, a wtedy ona jest bez opieki. Za parę miesięcy szykuje mi się wyjazd za granicę i dlatego szukam kogoś, kto w zamian za mieszkanie, zaopiekuje się ciocią. Moi rodzice mieszkają w Szwecji, więc sama rozumiesz... Umówiłam się tutaj z dziewczyną z ogłoszenia, ale jej nie ma, być może się rozmyśliła albo już znalazła coś innego.<br />Kiedy Beata wyjaśniła mi o co chodzi, poszłam z nią bez obawy. <br />Wierzyć nie chciałam, że trafiła mi się taka okazja. Pracy się nie obawiałam, bo w rodzinnym domu dostałam dobrą szkołę. Toteż z radością szłam za Beatą. Ciocia Emilia, emerytowana nauczycielka, okazała się przemiłą, starszą panią. Od pierwszej chwili poczułyśmy do siebie sympatię, tak samo jak z Beatą. Mieszkanie było duże, urządzone starymi meblami z duszą, a pokój do wynajęcia miał loggię z widokiem na park i regał pełen książek. Nawet nie marzyłam o takim luksusie.<br />Za parę dni zamieszkałam u pani Emilii. Od rodziców zabrałam najpotrzebniejsze rzeczy i z ciężkim sercem zamknęłam drzwi rodzinnego domu. <br />Beta załatwiła mi dorywczą pracę w bibliotece miejskiej i obiecała poszukać czegoś na stałe. Wprawdzie do pracy musiałam dojeżdżać kilka przystanków autobusem, ale to było bez znaczenia w porównaniu z warunkami mieszkaniowymi jakie miałam i serdecznością pani Emilii. Beata często odwiedzała ciocię, więc dość szybko zaprzyjaźniłyśmy się. Ona, dziewczyna z wielkiego miasta, po studiach, o szerokich zainteresowaniach, stała się dla mnie kimś bardzo ważnym i godnym naśladowania. To dzięki niej zaczęłam zaoczne studia na resocjalizacji, a za kilka miesięcy zmieniłam pracę na lepiej płatną, zgodną z moimi zainteresowaniami. Ponieważ miałam ukończone liceum plastyczne, to zaraz po wakacjach zaczęłam zajęcia z dziećmi w świetlicy resocjalizacyjnej przy domu kultury. To był strzał w dziesiątkę. Praca była wyczerpująca, lecz dawała mi satysfakcję i poczucie własnej wartości. Wieczorami, przy herbatce, prowadziłyśmy z panią Emilią dysputy o moich wychowankach. Jej pedagogiczne doświadczenie było mi bardzo pomocne, a ona czuła się potrzebna. To był piękny i najlepszy okres w moim dotychczasowym życiu. Nawet wybaczyłam rodzicom, że mnie wyścigali z domu, bo dzięki temu okrzepłam, poznałam ciekawych ludzi i rozwijałam się. Moja dobra passa trwała. Na ostatnim roku studiów poznałam Tomka, nowego asystenta. Był przystojny, miły i bardzo ciekawie prowadził zajęcia. Lubiłam z nim dyskutować. Zauważyłam też, że cały czas bacznie mnie obserwuje i z uwagą słucha moich wypowiedzi. Któregoś dnia odprowadził mnie z uczelni do domu, po drodze zaprosił na kawę, a za tydzień zaczęliśmy się umawiać na randki. Tomek był moim pierwszym chłopakiem, takim na poważnie. Beata od razu go zaakceptowała, co mnie bardzo ucieszyło. <br />- Ola, tylko uważaj, bo to gorący chłopak – żartowała.- W razie czego, to wiesz... - mrugnęła - będę chrzestną, pamiętaj – roześmiała się, grożąc mi palcem.<br />- Nie żartuj sobie ze mnie – odcięłam się. - My jeszcze nic z tych rzeczy, bo nie mamy warunków. Może jak się ociepli... - dodałam żartobliwie.<br />- To ty żartujesz – zdziwiona uniosła brwi - nie wierzę, że jesteście tacy cnotliwi.<br /> Ale to była prawda. Nasze randki były bardzo grzeczne. Włóczyliśmy się wieczorami po mieście, trzymając się za ręce. Chodziliśmy do kina, na koncerty muzyki poważnej, bo to było hobby Tomka, a przy pożegnaniach całowaliśmy się do utraty tchu, w bramie kamienicy. Ciągnęło nas do siebie, oboje pragnęliśmy bliskości, ale nie mieliśmy własnego kąta, bo on mieszkał z rodzicami, ja u pani Emilii. Byliśmy zakochani i na swój sposób szczęśliwi. Tęskniliśmy za sobą w każdej chwili. W krótkim czasie pani Emilia poznała, że coś się ze mną dzieje. <br />- Oleńko, czy ty się przypadkiem nie zakochałaś? - spytała w czasie kolacji. - Wracasz późno, z komórką się nie rozstajesz... oczka masz zamglone. Mam rację? - zawiesiła wzrok na mojej twarzy.<br />- To aż tak widać? - mruknęłam speszona.<br />Emilia roześmiała się i pogłaskała mnie czule po policzku.<br />- Dziecinko, ja się bardzo cieszę, że masz kogoś, bo życie w samotności, to nie jest dobry wybór, a martwiłam się, że ty chcesz być tą... no, jak to teraz mówią? Acha, singielką. - Obie roześmiałyśmy się serdecznie.<br />- Pani Emilio, ja do tej pory nie zawracałam sobie głowy chłopakami, bo szczerze mówiąc nie miałam czasu. Praca, studia, w weekendy nauka, czasem odwiedzanie rodziców, to wszystko mnie tak osaczyło, że nie miałam siły na nic innego. Teraz się coś zmieniło, bo już końcówka studiów i zajęć mniej, a w pracy też lżej, bo mam do pomocy studentkę, więc mam czas na randki, a poza tym, poznałam bardzo fajnego, wartościowego chłopaka i chyba... chyba się zakochałam - wyznałam, spuszczając wstydliwie oczy.<br />Emilia, znowu mnie musnęła dłonią po policzku, mówiąc:<br />- No, już się tak nie usprawiedliwiaj, bo ja też byłam młoda i zakochana, i wiem jak to jest. Wiesz, Oleńko, chciałabym poznać twojego chłopaka. Zaproś go na niedzielę, na obiad - zaproponowała. - Ja mam oko do mężczyzn, to ci doradzę, bo nie chciałabym, abyś trafiła na kogoś nieodpowiedniego – dodała z matczyną troską w głosie.<br />Wzruszyła i ucieszyła mnie jej propozycja, bo pomyślałam, że gdy pozna Tomka, to może pozwoli nam spotykać się w mieszkaniu, co znacznie rozwiązałoby nasze problemy. Tomek też przyjął zaroszenie z ochotą. W niedzielę, od samego rana uwijałyśmy się z panią Emilią, żeby zdążyć z obiadem na czas. Robiłam swoje popisowe danie; wątróbki drobiowe z pieczarkami i surówkę z selera, a Emilia rosołek z lanymi kluseczkami. <br />Punktualnie o trzynastej zaterkotał dzwonek u drzwi.<br />- To on! - poderwałam się, biegnąc otworzyć.<br />Z szerokim uśmiechem otwarłam drzwi i w tej samej chwili mój uśmiech zgasł. W drzwiach stała Beta. Jej twarz była jakaś dziwna, blada i smutna. Od wejścia objęła mnie i chciała coś powiedzieć, ale nie mogła wydobyć głosu. <br />- Beatko, wejdź dalej – prosiła pani Emilia. - Zjesz z nami obiad, bo za chwilę będzie tu Tomek, Oleńki.<br />I w tym momencie Beta rozpłakała się. Nie wiedziałyśmy z Emilią co się stało. Beata zawsze taka energiczna, wesoła, w teraz płakała jak dziecko. To było do niej niepodobne. <br />- Beciu, mów co się stało, skąd te łzy? – zaniepokoiła się ciocia. <br />Beata wzięła głębszy oddech i zwracając się do mnie powiedziała:<br />- Oleńko, Tomasz nie przyjdzie, on nie przyjdzie...<br />- Beata, co ty mówisz?! - oburzyłam się - rano z nim rozmawiałam, zaraz powinien być. <br />- Olka, on jest w szpitalu, w ciężkim stanie - wykrztusiła z wysiłkiem. - Tak mi przykro, tak mi bardzo przykro – tuliła mnie do siebie, szlochając. - Uratował dziecko spod samochodu, a sam... Oleńko, ja to widziałam... to stało się koło kwiaciarni...Kupił dla Ciebie kwiaty i szedł do jubilera, bo chciał ci kupić jakiś drobiazg. Wcześniej zadzwonił i poprosił mnie o pomoc. I właśnie gdy szłam w jego kierunku, a on dochodził do swojego samochodu, na ulicę wprost pod nadjeżdżający samochód wbiegło malutkie dziecko... zdążył je odrzuć na bok, ale sam... wtedy to się stało... na moich oczach... Ola, ja nic nie mogłam zrobić, to był moment, podbiegłam i od razu wezwałam pogotowie i policję... Boże, przed godziną z nim rozmawiałam, tak się cieszył z tego obiadu u was... Olka, ubieraj się, jedziemy do szpitala – usłyszałam, jak przez mgłę. <br />Niewiele pamiętam co było dalej. Poczułam, że się zapadam, że ściany pokoju wirują, a potem była ciemność i cisza. <br />W szpitalu na chwilę odzyskałam przytomność. Zobaczyłam siedzącą przy łóżku panią Emilię i zapłakaną Beatę. I wszystko mi się przypomniało. <br />- Beatko, co z Tomkiem? - poderwałam się. - Żyje, zdrowy, tak? - patrzyłam w napięciu w jej oczy, a kiedy nic nie powiedziała zwróciłam się do pani Emilii:<br />- Na litość boską, czy ktoś mi odpowie co z moim Tomkiem? Pani, Emilio, proszę...<br />Emilia objęła moją głowę rękami i tuląc mnie do piersi, szepnęła:<br />- Oluśko, musisz to znieść, jesteś dzielna... Tomek nie żyje...<br />- Nie! - krzyknęłam, odpychając Emilię od siebie. - Nie, nie!!! - wydarłam się, nie panując nad głosem i znowu film mi się urwał.<br />Kiedy doszłam do siebie był już wieczór. Leżałam odrętwiała i wciąż powtarzałam w myślach pytanie: - Dlaczego? <br />Nie mogłam się pogodzić z tym, co się stało. Byliśmy młodzi, zakochani w sobie, ja za parę miesięcy kończyłam studia, byliśmy po prostu szczęśliwi, może nawet niedługo zostalibyśmy małżeństwem, bo ostatnio Tomek coś napomknął o tym, a teraz jego już nie ma. Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? Czy jest odpowiedź na to pytanie? Nie mogłam sobie z tym poradzić.<br />Rano przyszła Beata. Chciała mnie zabrać do domu. Nie chciałam z nią rozmawiać, nie chciałam wracać do domu. W szpitalu przeleżałam ponad tydzień, prawie bez kontaktu. Nie wiem, jakby się to dla mnie skończyło, gdyby nie Beata. Wbrew mojej woli, przywiozła psychologa, siedziała godzinami przy moim łóżku i tylko dzięki jej uporowi wykaraskałam się z odrętwienia i rozpaczy. Rodzice tylko raz odwiedzili mnie w szpitalu. <br />- Dziecko, nie rozumiem czemu tak rozpaczasz? – mówiła matka chłodno i jakby z ironią w głosie. - Poznasz nowego chłopaka, a tamtego już nie ma i musisz się z tym pogodzić. Szkoda zdrowia. Jesteś młoda, niebrzydka...<br />- Mamo, jak możesz?! Zostawcie mnie w spokoju! - krzyknęłam i odwróciłam się od rodziców.<br />Nie chciałam ich widzieć. Kiedy wyszli, rozpłakałam się po raz pierwszy i płakałam bez ustanku, głośno i spazmatycznie, aż pielęgniarka wezwała lekarza. Dostałam zastrzyk i zasnęłam. Po paru dniach otrzymałam wypis. Beata zabrała mnie do pani Emilii. Na uczelnię nie wróciłam, bo wszystko tam przypominałoby mi Tomka. Wzięłam urlop dziekański. Nie chciałam współczucia koleżanek, profesorów. To byłoby zbyt bolesne. Musiałam dojść do siebie i na nowo poukładać sobie życie. Nawet nie poszłam na grób Tomka. Nie chciałam pogodzić się z tym, że on tam leży i nigdy go już nie zobaczę. Dla mnie on wciąż żył, codziennie czekałam na jego telefon.<br />Po miesięcznym zwolnieniu lekarskim, rzuciłam się w wir pracy i to dawało mi ukojenie. Pani Emilia dbała o mnie, jak najczulsza matka, a Beata często mnie odwiedzała. W połowie drugiego miesiąca po szpitalu, zemdlałam w pracy. W domu pod wieczór zaczęłam krwawić. Emilia wezwała pogotowie. Znowu wylądowałam w szpitalu, tym razem na ginekologii. <br />- Kiedy była ostatnia miesiączka? - pytanie lekarza wprawiło mnie w zakłopotanie.<br />- Nie pamiętam - pokręciłam przecząco głową. - Byłam w szpitalu, miałam stresujące przeżycia... nie wiem... - dukałam, nie zdając sobie sprawy do czego zmierza lekarz.<br />On popatrzył na mnie i lekko się uśmiechnął.<br />- Jest pani w ciąży, tylko nie wiem czy pani chce utrzymać, bo ciąża jest zagrożona... - zawiesił głos, czekając na odpowiedź.<br />- Niemożliwe - jęknęłam. - Myśmy tylko raz... i uważaliśmy... <br />- Raz wystarczył - skwitował obcesowo. - To co, podtrzymujemy? Proszę się decydować, bo nie ma czasu...<br />Patrzyłam na lekarza osłupiała. Nie wiedziałam co odpowiedzieć. On stał nade mną i czekał. <br />W końcu przełknąwszy ślinę, z trudem powiedziałam:<br />- Mogę się zastanowić? Chcę...<br />- Dobrze, tylko szybko – burknął i wyszedł z sali.<br />Opadłam na poduszkę i zamknęłam oczy. W głowie miałam zamęt. Zaczęły powracać sceny ostatniego spotkania z Tomkiem. To stało się wtedy, w parku, gdy mu powiedziałam o zaproszeniu na obiad. Był tak ucieszony, radosny, że od razu zaczął mnie całować. Było ciepło, ciemno, a my siedzieliśmy na naszej ulubionej ławce, pod starą rozłożystą wierzbą nad brzegiem stawu. Nie broniłam się, nie protestowałam, gdy mnie delikatnie pieścił. Chciałam tego. <br />- Tomeczku, będziesz uważał? - szepnęłam nieśmiało.<br />- Tak, tak, bedę, kochanie - mówił, nie przestając mnie pieścić.<br />I stało się. Wróciłam do domu szczęśliwa, ani przez chwilę nie pomyślałam, że ten jeden, jedyny raz może mieć taki finał. <br />Usiadłam na łóżku kompletnie rozkojarzona. „Co ja mam teraz zrobić?”, pytałam się w myślach. „Gdyby Tomek tu był, to razem podjęlibyśmy decyzję, a tak, to muszę sama”. Ponownie opadłam na poduszkę. Nie miałam pojęcia co mam zrobić. To było ponad moje siły. Nie byłam gotowa na dziecko, nie miałam własnego mieszkania, o powrocie do rodziców nie mogło być mowy, bo wiem czym by się to dla mnie skończyło. Wymawiali by mi na każdym kroku nieślubne dziecko, ubliżali, nie... na to nie mogłam się zgodzić. Nie wiedziałam też co na to powie pani Emilia, czy nadal zechce mnie u siebie? A może? <br />Musiałam się szybko zdecydować, więc zadzwoniłam do Beaty, bo tylko ona mogła mi sensownie doradzić. Przyjechała za kilkanaście minut i gdy tylko powiedziałam jej o ciąży, o tym co powiedział lekarz, to od razu mnie uściskała, mówiąc:<br />- Widzisz, będziesz mieć pamiątkę poTomku, on by się na pewno ucieszył z dziecka. Oleńko, z ciocią ci pomożemy, nie musisz się martwić... jesteśmy niemal jak rodzina. Chyba, że ty nie chcesz? – zmarszczyła brwi, patrząc mi w oczy. <br />- Beatko, jesteś moim aniołem – szepnęłam i znowu łzy napłynęły mi do oczu. - Boję się, czy dam radę, ale także boję się stracić to maleństwo. Jeśli mi pomożecie, to będę ratować moje dziecko. Jeśli to będzie chłopczyk, to dam mu na imię Tomek, a jak dziewczynka, to... Beata.<br />Widziałam, że się wzruszyła i chciała coś powiedzieć, ale nie czekając na jej reakcję, pociągnęłam za rączkę dzwonka. Beata uśmiechała się serdecznie, bo wiedziała co to oznacza. Po chwili przyszła pielęgniarka, a potem lekarz.<br />- Panie doktorze, proszę ratować dziecko – powiedziałam prawie szeptem. <br />- Zrobię co będę mógł – odparł lekarz – a reszta, to już zależy od pani, i od... – wskazał palcem w górę. - W takim razie żadnych emocji, płaczu, chodzenia, tylko leżenie plackiem dopóty, dopóki się wszystko nie uspokoi. Zaraz podłączymy kroplówkę i będziemy czekać.<br />Beata wyszła, obiecując zajrzeć jutro. Na drugim łóżku leżała starsza kobieta, po operacji i widziałam, że od czasu do czasu zerka w moją stronę, jakby chciała o coś zapytać. Nie miałam ochoty na rozmowę, więc odwróciłam głowę w stronę okna i nagle w duchu zaczęłam się modlić. Gorąco prosiłam Boga o zdrowie dla mojego dziecka, o moje zdrowie. Sama się zdziwiłam, bo nie pamiętałam kiedy odprawiałam takie żarliwe modły. Widocznie Bóg mnie wysłuchał, bo na drugi dzień już było lepiej. Krwawienie ustało i rokowanie było pomyślne.<br />Po kilku dniach wróciłam do domu Emilii. Do rodziców zadzwoniłam, ale nie powiedziałam nic o dziecku ani o tym, że byłam w szpitalu. Oni też za bardzo się mną nie interesowali, więc była tylko luźna rozmowa o problemach ojca w pracy, o drożyźnie, o remoncie domu, pretensje do mnie, że rzadko ich odwiedzam i takie dyrdymały z kategorii o chlebie i niebie. <br />Ciąża przebiegała prawidłowo, ja czułam się dobrze i po paru tygodniach wróciłam do pracy. Nie sądziłam, że ciąża doda mi energii, zahartuje mnie. Nie czułam już bólu i żalu po stracie Tomka, bo wiedziałam, że noszę jego dziecko, to tak, jakby on był ze mną. Każdej nocy, leżąc w łóżku, kładłam dłonie na brzuchu i najmniejszy ruch dziecka wywoływał radosne doznania. Moje serce żwawiej biło i uśmiechałam się w ciemności. <br />- Znasz już płeć dziecka? - spytała pewnego dnia pani Emilia. - Bardzo jestem ciekawa.<br />- Nie, nie znam i nie chcę znać – odparłam. - Lekarz chciał mi powiedzieć, ale ja wolę niespodziankę.<br />- Może to i dobrze – przytaknęła. - Teraz to wszyscy chcą od razu, tak kawa na ławę, a dziecko to cud i niech tak zostanie – uśmiechnęła się blado, patrząc gdzieś w dal, poza mnie. - Wiesz, Oleńko, nie mogę się doczekać twojego maleństwa. Nigdy nie miałam swoich dzieci, tak jakoś wyszło. Mąż wcześnie zmarł, nie wyszłam powtórnie za mąż i będąc nauczycielką, zamiast swoich wychowywałam cudze dzieci. A teraz los się do mnie uśmiechnął, na starość będę przyszywaną babcią. Nie wiesz jak się cieszę... - mówiąc, ocierała dyskretnie oczy.<br />Nie bardzo wiedziałam co mam na to odpowiedzieć, bo pani Emilia po raz pierwszy powiedziała mi coś bardzo osobistego. Nigdy jej nie pytałam, a ona też o sobie mało mówiła. Nie przypuszczałam, że ta rozmowa będzie miała niebawem ciąg dalszy i była jakby wstępem do zasadniczego tematu. <br />Tuż przed świętem zmarłych pani Emilia poprosiła mnie żebym pojechała z nią na cmentarz, na grób jej męża.<br />- Pojedź ze mną, bo Beatka wyjechała do rodziców, a ja chcę być na grobie, bo może to już ostatni raz – powiedziała w zadumie i z jakimś dziwnym blaskiem w oczach.<br />- Oczywiście, że pojadę, ale czemu pani mówi, że to już może ostatni raz? - spytałam zaniepokojona. - Jakaś melancholia panią ogarnęła, bo ze zdrowiem to wszystko w porządku? - dopytywałam się. <br />- Tak, kochana, ze zdrowiem jako tako, ale w moim wieku, to nigdy nie wiadomo czy rano sie obudzę - dodała posępnie. <br />- To ja też pójdę na grób Tomka – wypaliłam znienacka. - To znaczy... powinnam tam pójść, powiedzieć mu o dziecku, już się pogodziłam z jego śmiercią.<br />Emilia podeszła i objęła mnie. Stałyśmy wtulone w siebie, jak dwie wdowy, rozmyślając o swoich mężczyznach.<br />- Oleńko, możesz do mnie mówić ciociu albo babciu? - zaproponowała nagle. - Poza Beatką, ty jesteś mi najbliższa i chciałabym, żebyś ze mną została na zawsze.<br />Odsunęłam się o krok, zaskoczona jej słowami.<br />- Pani Emilio, to dla mnie zaszczyt, nazywać panią ciocią czy babcią, ale jakże mogę zostać tu na zawsze, przecież to pani mieszkanie, meble, ja muszę pomyśleć o czymś dla siebie, nie mogę siedzieć pani na głowie – wyrecytowałam na wdechu. - Jestem wzruszona pani propozycją, ale...<br />- Ja chcę ci zapisać to wszystko – ucięła krótko. - Nie odmawiaj, proszę – ujęła mnie za rękę. - Dzieci nie mam, za parę dni skończę osiemdziesiąt lat, długo już nie pożyję, więc komu to zostawię? Przynajmniej będę spokojnie umierać, że nikt nie rozszabruje mojego dorobku. A wiem, że ty na to zasługujesz.<br />Usiadłam jak podcięta. Lubiłam panią Emilię i ona mnie też, czułam się u niej jak w prawdziwej rodzinie, ale takiego prezentu się nie spodziewałam. <br />- Pani, Emilio, ciociu, babciu – zaczęłam się jąkać, chcąc oponować, ale Emilia położyła palec na moich ustach, przykazując:<br />- Babciu będzie stosowniej, a odmowy nie przyjmuję, bo już postanowiłam, a teraz zaparz herbatkę i podaj te pyszne ciasteczka, co wczoraj upiekłaś. Musimy to uczcić – roześmiała się, poklepując mnie po ramieniu.<br />Siedziałam jak manekin, nie wiedząc co powiedzieć, jak się zachować. Po prostu zabrakło mi słów. Powoli podniosłam się i poczłapałam do kuchni. Mój wydatny brzuch trochę mi przeszkadzał i nie byłam już taka zwinna jak parę miesięcy temu. Podałam herbatę, ciasteczka, ale po tych rewelacjach, które usłyszałam od Emilii, nie potrafiłam z nią spokojnie i swobodnie rozmawiać. Byłam zażenowana. Siedziałyśmy w milczeniu, popijając herbatę. <br />- Olu, już późno – zauważyła Emilia, patrząc na zegar na komodzie. - Wiem, że masz pełną głowę, że masz obiekcje co do mojej propozycji, więc idź się z tym przespać. Pogadamy rano, dobrze? - kiwnęła głową – a teraz już zmykaj do łóżka. Ja jeszcze posiedzę.<br />Posłusznie zabrałam filiżanki, zaniosłam do kuchni i mówiąc jej: dobranoc, poszłam do swojego pokoju. <br />Długo nie mogłam zasnąć, rozmyślając o tym, co mówiła Emilia. Wszystko podziało się tak nagle, że nie mogłam się z tym oswoić. „Jak to, ja miałabym stać się właścicielką tego pięknego mieszkania?”, myślałam rozgorączkowana. „Wprawdzie mieszkam tu już kilka lat, pomagam Emilii we wszystkim, sprzątam, robię zakupy, gotuję, ale przecież jest Beata, jakaś dalsza rodzina, więc to oni mają prawo, a nie ja, obca osoba. Nie mogę się zgodzić na jej propozycję”, z takim postanowieniem zasnęłam.<br />Mimo zmęczenia nie spałam dobrze. Co chwilę budziłam się i myślami wracałam do rozmowy z Emilią. Jej propozycja była dla mnie oszałamiająca. Może ktoś inny cieszyłby się, przyjął bez zastrzeżeń tak szczodry prezent, ale ja nie mogłam tego przełknąć. Ktoś z rodziny Emilii może pomyśleć, że ją namówiłam do zapisu, że z premedytacją omotałam starszą panią, opiekowałam się, licząc na wdzięczność. W rodzinie miałam podobną sytuację i wiem jakie były reakcje, więc nie chciałam narażać się na pomówienia, oszczerstwa. „Nie, nie mogę przyjąć tego zapisu”, podjęłam ostateczną decyzję. <br />„Emilii będzie przykro, wiem, ale powinna mnie zrozumieć. Doradzę jej, żeby zapisała mieszkanie Beacie”. <br />Te rozmyślania, zupełnie wybiły mnie ze snu. Kręciłam się w łóżku, próbowałam na siłę zasnąć lecz po kilku próbach, zrezygnowałam. Wstałam i zapaliłam lampę. <br />Zegar w salonie wybił piątą. Za oknem już zaczęło świtać. Z oddali dochodziły odgłosy budzącego się miasta. Lubiłam wcześnie wstawać. Każdy nowy dzień niósł ze sobą coś magicznego. Coś co trudno przewidzieć, coś co dopiero się wydarzy. Każdego ranka czekałam na to coś. Ten ranek był inny, bo czekała mnie rozmowa z Emilią i czułam, że nie będzie to łatwa rozmowa. Założyłam szlafrok i cichutko przeszłam do łazienki. Kiedy mijałam pokój Emilii, usłyszałam cichy jęk, jakby ktoś płakał. Delikatnie uchyliłam drzwi. Emilia siedziała w fotelu z opuszczonymi rękami i bezwładnie zwisającą na piersi głową. <br />- O, Boże! Pani Emilio! - krzyknęłam, podbiegając do niej. - Co się dzieje? - rzuciłam pytanie, jednocześnie zapalając lampę.<br />Jej głowa lekko się poruszyła. Podniosła powieki i próbowała coś mówić, lecz z jej ust wydobyło się tylko rzężenie. Chwyciłam jej rękę, chcąc zbadać puls. Nie mogłam wyczuć tętna. Wystraszyłam się. Pobiegłam do telefonu wezwać pogotowie. Wybierając numer, czułam jak pot ścieka mi po plecach. To był koszmar. Pogotowie miało przyjechać za chwilę, a mnie wydawało się, że czas się wlecze w nieskończoność. Szybko ubrałam się, przygotowałam dokumenty Emilii i trzymając ją za rękę, czekałam na to cholerne pogotowie, jak na zbawienie. <br />- Nareszcie! - krzyknęłam, słysząc sygnał karetki pod domem. - Pani Emilio, babciu – mówiłam już spokojniej – zaraz będzie lekarz, proszę się nie martwić, wszystko będzie dobrze – pocieszałam Emilię, a tak naprawdę, to siebie, bo Emilia wcale nie reagowała na moje słowa.<br />Stałam odrętwiała, jak słup soli, gdy podłączano jej kroplówkę, gdy układano ją na noszach. Sama nie wiem kiedy i jak podałam lekarzowi dokumenty.<br />- Pani niech zostanie w domu – zdecydował lekarz, widząc, że się ubieram. - W pani stanie nie należy ryzykować – wskazał na mój brzuch. - Babcia ma udar, pani nic nie pomoże, a sobie może zaszkodzić. Proszę zadzwonić do szpitala za parę godzin... - mówił coś jeszcze, wychodząc, ale ja niewiele z tego usłyszałam. „Udar” - to słowo utkwiło mi w głowie i zagłuszyło wszystkie myśli. Stałam przy oknie, przyglądając się odjeżdżającej na sygnale karetce. Karetka już dawno zniknęła z pola widzenia, a ja stałam i patrzyłam. Nagle poczułam, że po policzkach płyną łzy. Słone strużki spływały z policzków na piersi, a ja nie miałam siły ich wycierać. To był bezgłośny płacz, połączony z bólem i ogromnym uczuciem lęku. <br />- Co teraz? - szepnęłam w okno.<br />Dość długo stałam bezradna i wystraszona z przylepioną twarzą do okna. Nie mogłam się pogodzić z chorobą Emilii. Wczoraj jeszcze taka żywotna, wesoła, a dzisiaj... Ukryłam twarz w dłoniach i rozryczałam się na dobre. Z ulicy dochodziły odgłosy klaksonów samochodów, stukot butów ludzi spieszących się do pracy, gwar rozmów. Spojrzałam na zegar. <br /> - Boże, to już ósma – wzdrygnęłam się. - Stoję tu jak manekin, a tam w szpitalu Emilia sama, nie wiadomo co z nią. Przecież nie mogę jej tam samej zostawić - mówiłam do siebie.<br />Zaczęłam się pospiesznie ubierać, jednocześnie usiłując zebrać myśli, ułożyć jakiś plan działania.<br /> Powinnam zadzwonić do Beaty - olśniło mnie. - Może jeszcze nie wyjechała do rodziców.<br />Wzięłam komórkę, chwilkę się zastanawiałam, już miałam wybrać numer, ale zrezygnowałam. <br /> Najpierw muszę wiedzieć co Emilią, a potem dopiero zadzwonię do Beaty – zdecydowałam i błyskawicznie zamówiłam taksówkę. Szpital był w drugim końcu miasta i bałam się iść na piechotę taki szmat drogi w moim stanie. Całe szczęście, że miałam popołudniowy dyżur w świetlicy, więc mogłam posiedzieć przy Emilii. <br />Kiedy weszłam do szpitala i dowiedziałam się gdzie leży pani Emilia, poczułam nagły ból w dole brzucha. <br />Usiadłam na krześle pod ścianą, mając nadzieję, że ból minie. Jednak nie mijał, czułam, jakby się nasilał i na domiar złego poczułam coś mokrego między nogami. <br />- Ja chyba rodzę – jęknęłam przerażona, rozglądając się bezradnie. - Ja rodzę! - krzyknęłam w stronę okienka rejestracji.<br />Kobiety po drugiej stronie okna nie zareagowały. Widocznie nie usłyszały. Z wielkim trudem wstałam z krzesła i w tym samym momencie osunęłam się na podłogę. Ból był tak silny, że nie dałam rady iść, a nawet stać. Ktoś do mnie podbiegł, próbował mnie podnieść, krzycząc:<br /> - Lekarza, kobieta rodzi, wody odeszły!<br />Zrobił się rwetes, bieganie, nawoływania i za chwilę wieziono mnie na wózku na porodówkę. <br />- Który to miesiąc? - spytał młody lekarz, przyjmujący mnie na oddział.<br /> - Koniec ósmego – odparłam wystraszona. - Czemu tak boli? - spytałam, zaciskając pięści. - Coś złego się dzieje, tak? - patrzyłam na lekarza z nadzieją, że zaprzeczy.<br />On wzruszył ramionami i bąknął:<br /> - Rodzimy, moja pani. <br />Widząc moja wystraszoną minę, dodał:<br />- Trochę za wcześnie, ale widocznie małemu człowieczkowi spieszy się na ten parszywy świat. Ma pani jakieś dokumenty? - Tym pytaniem przeszedł do rutynowych czynności, nie zważając na moje obawy. Nie próbował mnie uspokoić, pocieszyć, dodać otuchy. Nic, tylko rutyna i procedury.<br />Wtedy pożałowałam, że nie zadzwoniłam do Beaty, nie tylko Emilia jej potrzebowała, ale ja też.<br />Nie miałam przy sobie żadnych dokumentów, komórkę zostawiłam w domu, nawet nie pamiętałam numeru Beaty, bo przecież miałam w komórce.<br />Musiałam jakoś dać znać do pracy, ale w tej chwili nie mogłam nic zdziałać. Uświadomiłam sobie, że nie mam w domu nic dla dziecka, żadnej wyprawki, łóżeczka, kompletnie nic. Emilia radziła, żeby się nie spieszyć z kupowaniem, bo to może sprowadzić nieszczęście, a ja ją posłuchałam. Mądra, wykształcona kobieta, a wmówiła mi jakieś przesądy. Zgodnie z jej radą, planowałam zrobić zakupy w połowie ostatniego miesiąca, a tu taki pech. Przedwczesny poród, Emilia w szpitalu, Beata nie wiadomo gdzie... Wpadłam w panikę. <br />- Proszę się odprężyć i oddychać – pouczała mnie położna. - O niczym nie myśleć, tylko skupić się na rodzeniu i oddychaniu, bo już akcja w toku.-<br />- Przestało boleć – odpowiedziałam. - Może to jeszcze nie czas? <br />- Jak nie czas, jak nie czas? Zaraz pani zobaczy dziecko – mówiąc, roześmiała się. - Maluch już się pcha... <br />Nie zdążyła dokończyć zdania, bo nagle krzyknęłam nieludzko, porażona gwałtownym bólem. Przy łóżku, jak spod ziemi wyrósł lekarz i jeszcze parę osób w kitlach. <br /> - No, pięknie, pięknie idzie, przyj, przyj! - krzyczeli na zmianę, a ja czułam tylko potworny ból i brak tchu.<br />Na moment osłabłam, może omdlałam, bo nic nie czułam, nie słyszałam, jakbym gdzieś odpłynęła. Dopiero oprzytomniałam, gdy usłyszałam płacz dziecka.<br />- To, już? - uniosłam głowę, rozglądając się dokoła.<br /> - Już urodziłam? - powtórzyłam pytanie.<br /> - Jeszcze żadna tak nie rodziła – dziwił się lekarz. - Przespała pani narodziny syna – żartował, a położna położyła mi na piersiach malutkie, kwilące zawiniątko.<br /> - Boże, to moje dziecko? To naprawdę syn? Mój syneczek? Mój Tomuś? - zadawałam pytania, płacząc jak bóbr.<br />To było niesamowite uczucie. Trzymałam w ramionach moje maleństwo, które jeszcze przed godziną leżało bezpiecznie w moim brzuchu.<br />
- Siostro, jest zdrowy? - znowu dopytywałam.<br />- Proszę pooglądać synka – podeszła i odchyliła pieluszkę. - Niby wcześniak, a zdrów i silny jakby urodził się o czasie – poklepała maluszka po pupci.<br />- Musimy go zabrać jeszcze na badania i może do inkubatora, na wszelki wypadek, a pani niech odpoczywa – dodała, zabierając synka. <br />Leżałam oszołomiona, umęczona i zmartwiona. Tyle się nasłuchałam od koleżanek o ciężkich porodach, trwających po kilka godzin, a ja się uwinęłam w niecałą godzinę. „Jestem matką”, mówiłam w myślach i rozpierała mnie duma.<br />-„ Gdyby żył Tomek, wszystko byłoby inaczej...”, pomyślałam ze smutkiem i zaczęłam płakać. Ledwo się uspokoiłam, od razu przypomniała mi się Emilia. „Muszę dowiedzieć się co Emilią”, powróciła myśl. „ Może poproszę którąś siostrę”, wpadłam na pomysł. <br />Przewieziono mnie na salę poporodową i wtedy poprosiłam bardzo miłą, starszą położną o wypytanie się na Oiomie o zdrowie Emilii.<br />- Bardzo proszę, to moja babcia, dzisiaj rano zabrało ją pogotowie, wiem, ze leży na Oiomie, a nie wie, że już urodziłam... martwię się o nią...<br />Położna odchodząc, kiwnęła głową na znak, że zapyta. Mijały minuty, kwadranse, a położna się nie pojawiała. Zaczęłam się denerwować. Jeszcze nigdy nie byłam w takim zawieszeniu. Moje emocje falowały, jak liście na wietrze. Przechodziły od radości, do smutku, od nadziei, do zwątpienia. Śmiech i łzy. Jakież to było męczące. Tuż przed obiadem przyszła położna. Od razu się ożywiłam, czekając na dobrą nowinę.<br />- I, co, była pani zapytać? – spytałam – jest dobrze?<br />Położna nie odpowiedziała od razu. Najpierw poprawiła mi poduszkę, potem obejrzała krocze, zmieniła wkład, a dopiero po wykonaniu wszystkich rutynowych czynności tak od niechcenia powiedziała:<br />- Wiesz, dziecko, byłam, ale nic się nie dowiedziałam, bo nie jestem z rodziny... <br />- Ale jest pani pracownikiem szpitala, to niemożliwe, żeby nic pani nie powiedzieli... - wyskoczyłam dość natarczywie. - To niemożliwe...<br />Położna gwałtownie odwróciła się ode mnie, zmierzając do wyjścia. Miałam wrażenie, a właściwie byłam pewna, że wie o stanie zdrowia Emilii, tylko nie chce mi powiedzieć prawdy. <br />- Czyżby było aż tak źle? – wyrwało mi się bezwiednie. - Błagam, proszę mi powiedzieć prawdę, bo teraz to już jestem pewna, że pani wie, tylko nie chce mnie zmartwić, proszę...<br />Widziałam, że po moich słowach kobieta się zawahała. Chwilę stała przy drzwiach z ręką na klamce, po czym odwróciła się i nie patrząc mi w oczy odparła:<br />- Przepraszam, masz dziecko rację, byłam tam i dowiedziałam się. Ale nie wiem czy jest to dobry moment, aby ci powiedzieć, jesteś jeszcze osłabiona. Jednak powiem, bo widzę, że nie dasz mi spokoju.<br />- Niech pani mówi – wstrzymałam oddech, patrząc na nią. - Jestem silna, babcia żyje, prawda?<br />- Tak, żyje, jest przytomna, ale jej stan jest bardzo poważny, bardzo - wyznała drętwym głosem. - Dzisiejszy dzień będzie decydujący. Bądź dobrej myśli, lekarze robią co tylko w ich mocy – dodała i szybko oddaliła się. <br />Tak bardzo chciałam być w tej chwili przy mojej przybranej babci. Ona obecnie była dla mnie kimś bardzo ważnym. Kochałam ją całym sercem. Z przykrością uświadomiłam sobie, że była mi bliższa niż rodzice. Czułam, że gdyby mnie zobaczyła, usłyszała, gdybym mogła potrzymać ją za rękę, powiedzieć jak bardzo ją kocham, jak jest mi bliska, że ma upragnionego wnuka, że musi wracać do zdrowia, żeby się nim cieszyć, na pewno dodałoby jej to sił do walki o życie. „Boże, pomóż Emilii, nie zabieraj jej, Panie Boże, błagam, pozwól jej nacieszyć się Tomeczkiem, zostaw ją dla nas, ona do niczego nie jest tobie potrzebna”, modliłam się żarliwie, tak jak wtedy gdy byłam małą dziewczynką i bezgranicznie wierzyłam w sprawczą moc modlitwy. Widocznie, Bóg po raz drugi w tak krótkim czasie mnie wysłuchał, bo zaraz po obiedzie przybiegła położna z dobrą nowiną. <br />- Jest dużo lepiej – mówiła od drzwi. - Babcia już sama oddycha, żywo reaguje i nawet się uśmiechnęła gdy powiedziałam jej, że ma wnuczka, że pani czuje się dobrze...<br />Z wrażenia usiadłam.<br />- Siostro, jest pani kochana. To znaczy, że babcia będzie żyła... Wie o Tomeczku, Boże, jak ja się cieszę... Dziękuję pani, bardzo dziękuję – nie wiedząc jak mam jeszcze podziękować, ujęłam jej dłoń i pocałowałam, obficie skrapiając łzami.<br />- No, co też robisz? Nie trzeba – żachnęła się położna, chowając ręce za siebie. - Lubię przekazywać dobre nowiny, cieszę się, że będziesz już spokojna, bo to dobrze wpłynie na dziecko - powiedziała i uśmiechając się wyszła. <br />Po jej wyjściu ogarnęła mnie niewysłowiona radość. Uleciało gdzieś zmęczenie porodem, smutek, a powróciła siła i nadzieja. Słowa położnej napełniły mnie energią, jakbym dostała cudowny zastrzyk wzmacniający. Nigdy nie stosowałam żadnych używek pobudzających, poza winem, ale w tej chwili pomyślałam, ze chyba tak czują się ci, co biorą jakieś środki dopingujące. Znowu byłam szczęśliwa.<br />Leżałam w pokoju sama. Niecierpliwie czekałam na mojego mężczyznę, ale okazało się, że Tomeczek jest w inkubatorze i musi tam zostać jakiś czas. Lekarz wyjaśnił mi, że tak będzie lepiej dla niego, bezpieczniej. Ja mogę już następnego dnia wyjść do domu, a on zostanie na obserwacji, bo takie są procedury. Urodził się przed czasem i musi swoje odleżeć w inkubatorze. <br />- Może pani zobaczyć synka, siostra panią zaprowadzi – pocieszył mnie, poklepując po ręce. - Dziecko będzie u nas, a pani dostarczy nam dokumenty, odpocznie w domu i spokojnie przygotuje się do roli matki – zażartował.<br />- Skoro tak musi być, to nie mam wyboru – odparłam, pogodzona z decyzją lekarza, chociaż wewnętrznie się buntowałam. Nie tak wyobrażałam sobie mój powrót do domu. Jeszcze tydzień temu miałam wszystko obmyślone, ustalone z Emilią, a teraz...<br />Zostałam sama. Pomyślałam, że będę musiała poradzić sobie z tym wszystkim. Codzienne wizyty w szpitalu, doglądanie Emilii, synka, zakupy wyprawki, urządzanie miejsca w domu dla Tomeczka. Czekał mnie niezły kołowrót, ale nie bałam się. Byłam zdrowa, silna, miałam cel, dla którego warto starać się, byle tylko wróciło zdrowie Emilii i nic złego nie przytrafiło się mojemu synkowi. <br />Pomyślałam też, że może już pora powiadomić moich rodziców o narodzinach wnuka. Żałowałam, że tak długo zwlekałam. Ostatnio widziałam się z nimi ponad trzy miesiące temu. Byłam na urodzinach ojca. Mama w pewnej chwili zagadnęła:<br />- Oj, córko, nie dbasz o siebie, chyba przytyłaś – poklepała mnie po pupie. - Za dużo jesz, a pewnie i za mało się ruszasz... dogadzasz sobie, prawda?<br />Wtedy miałam ochotę powiedzieć jej o ciąży, ale powstrzymałam się, bo nie mogłam przewidzieć jak zareaguje, a to były przecież urodziny ojca i było trochę gości, więc mogła być niezła awantura. <br />Teraz jak im powiem, to pewnie się obrażą, nie mówiąc o tym co usłyszę z powodu nieślubnego dziecka. Ta myśl, skwasiła mi humor. Jednak powiedzieć i tak muszę, uznałam. <br />Moje rozmyślania przerwał rwetes przy drzwiach sali. Przywieziono z porodówki nową położnicę. Kobieta w moim wieku, może ciut starsza, dość ładna, nawet sympatyczna na pierwszy rzut oka, ale zachowywała się, jakby przeszła łamanie kołem. Jęczała, przeklinała, odgrażała się komuś, aż przykro było słuchać. <br />- Tak było ciężko? - spytałam, chcąc nawiązać kontakt i jednocześnie przerwać stek przekleństw.<br />Kobieta machnęła ręką, krzywiąc się:<br />- Ciężko nie było, bo to już trzeci poród i poszło jak po maśle, ale po cholerę mi dziewczyna. Mąż tak czekał na chłopaka, bo już dwa dziurawce są w domu, a tu znowu to samo. Powiedział, że będzie dotąd próbował, aż będzie chłopak. Wiesz co ja w domu usłyszę? A za rok znowu tu wyląduję, jestem pewna, bankowo - zwróciła się do mnie, z twarzą wykrzywioną grymasem złości, a może strachu.<br />- Chyba w ciąży robiła pani usg, to i płeć dziecka była wiadoma - rzuciłam uwagę.<br />- Ta... robiłam usg, wiedziałam, że dziewucha, ale mojemu powiedziałam, że chłopak, żeby mieć parę miesięcy spokoju, a teraz się wyda, on jeszcze nie wie... Niech to szlag... - zaklęła siarczyście. - W czwartym miesiącu zaczęłam krwawić i nawet się ucieszyłam, że to pójdzie, a to dziewuszysko uparło się i żyje. A ty co masz? - zapytała, przerywając swoje narzekania.<br />- Ja, ja mam syna – odpowiedziałam cicho. <br />- To chłop pewnie uradowany, pewnie że tak, co ja się głupia pytam? – Odpowiedziała sobie sama. - Szczęściara z ciebie, tylko pozazdrościć – dodała, z widoczną zazdrością w głosie i w oczach. <br />- Poczułam się nieswojo, jakbym była winna, że urodziłam syna. <br />Na szczęście dla mnie weszła położna, zapraszając do sali noworodków.<br />- Ale z pani synka głodomorek – mówiła, pomagając mi wstać. - Ma pani pokarm? - bezceremonialnie odsłoniła mi koszulę i ścisnęła pierś. - Syknęłam z bólu. - Niedobrze, pusto, trzeba będzie powiedzieć lekarzowi – mówiła bardziej do siebie, niż do mnie.<br />Kiedy dochodziłyśmy do oddziału noworodków, ktoś zawołał moje imię:<br />- Aleksandro, to ty?<br />Przystanęłam, oglądając się do tyłu. Tuż przy szybie sali noworodków stał kolega Tomka, prawnik, którego poznałam parę miesięcy temu, będąc z Tomkiem na koncercie w filharmonii. <br />- A co ty tutaj robisz? - spytałam zdziwiona. - Zostałeś ojcem?<br />- Nie - roześmiał się. - Nie spieszy mi się do pieluch, za to mojej nastoletniej siostrze, tak... - rozłożył ręce, co miało oznaczać – nie moja wina, takie teraz czasy. <br />- Synek czeka – przerwała nam położna, podając mi fartuch ochronny i maseczkę. <br />- Ola, synek? Twój synek? Czy ja dobrze słyszę? – spytał zaskoczony, Marcin. - To znaczy... to znaczy... - zaczął się jąkać, patrząc na mnie oczami wielkości pięciozłotówek. <br /> Marcin, to nic nie znaczy. Cześć! - burknęłam i zniknęłam za drzwiami razem z położną.<br /> <br />Nie wiem dlaczego tak go ofuknęłam, przecież nic złego mi nie powiedział? Nie był nachalny, a na pewno nie pytał złośliwie, tylko był zaskoczony, bo jeszcze kilka miesięcy widział mnie z Tomkiem, a teraz dowiedział się, że mam dziecko, więc jego zdziwienie i pytanie było jak najbardziej zasadne. <br />- Ojciec jeszcze nie widział dziecka? - spytała położna, podchodząc do łóżeczka mojego synka.<br /> Jego ojciec nie żyje – odparłam niechętnie. - Nie chcę o tym mówić – dodałam i wpatrzyłam się w moje maleństwo. <br /> - Boże, kochany, jaki ty jesteś drobniutki, taki tyci, tyci – szeptałam wzruszona. - A tu jak na złość twoja mamusia nie ma pokarmu, biedactwo ty moje – mówiłam, jakby Tomeczek mógł cokolwiek z tego zrozumieć. Spał w najlepsze i nawet płacz innych dzieci go nie budził.<br /> - Niech się pani nie martwi, pokarm przyjdzie, tylko trzeba się psychicznie nastawić. Nie każda ma pokarm zaraz po porodzie – tłumaczyła położna. - Trzeba się dobrze odżywiać, dużo pić i zobaczy pani, mleko się pokaże...<br />Słuchałam jednym chem co do mnie mówiła, bo moje myśli zajęte były czym innym. Było mi przykro i smutno, że ja idę do domu, a moje dzieciątko zostaje samo. Tak pragnęłam wziąć go na ręce, przytulić, ukołysać w ramionach... Niestety, jeszcze nie mogłam. Musiałam uzbroić się w cierpliwość i czekać. „Takie jest moje życie”, pomyślałam ze smutkiem.”Wciąż na coś czekam. Jeszcze ani raz nie zdarzyło mi się mieć tego, czego pragnęłam”.<br />- Wychodzimy – położna ujęła mnie za rękę. - Wieczorem pani zajrzy i może rano przed wypisem, jak będzie czas...<br />- Siostro, wiem, że nie mogę mieć go przy sobie i dlatego mi smutno – powiedziałam, odchodząc.<br />Uśmiechnęłam się do synka i ciężko westchnęłam.<br />Położna objęła mnie przyjaźnie i w milczeniu wyprowadziła z sali. Ona poszła na oddział, a ja zostałam, obserwując przez szybę moją kruszynkę. <br />Na drugi dzień, gdy tylko dostałam wypis od razu pobiegłam na oddział, gdzie leżała Emilia.<br />Podchodząc do drzwi sali, czułam radość i niepokój zarazem. Wiedziałam już, że z nią jest lepiej, a mimo to bałam się. <br />Jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłam Emilię uśmiechającą się na mój widok. Spodziewałam się zastać ją bezwładną, ledwo zipiącą, a tu taka niespodzianka. Ledwo podeszłam do łóżka, a ona już próbowała coś mówić do mnie, oczy miała wesołe i nawet lekko skinęła dłonią na znak powitania.<br />- Dzień dobry, pani Emilio – zaczęłam – przepraszam, babciu – poprawiłam się. - Tak się cieszę, że już z tobą lepiej, ja dzisiaj wychodzę do domu, ty na pewno niedługo też wyjdziesz, wiesz już, że mamy Tomeczka, jest taki malutki, śliczny i słodki... - mówiłam jak najęta, a Emilia słuchała z otwartymi ustami, uśmiechając się bez przerwy.<br />Kiedy skończyłam swoje ochy i achy nad synkiem, skinęła nieznacznie dłonią, a oczami dała znak, że chce mi coś powiedzieć. <br />Pochyliłam się blisko jej twarzy. Patrzyła na mnie wyblakłymi oczami i próbowała wypowiedzieć swoją prośbę. Za pierwszym razem nie udało się. Po kilku próbach wreszcie wydukała:<br /> - Jutro o dwunastej w południe...<br /> - Mam jutro przyjść? - upewniłam się. - Będę rano u Tomeczka, to zajdę...<br />Emilia na moje słowa, skrzywiła się i pokręciła przecząco głową.<br />- O dwunastej – wymówiła z trudem. <br />Nie bardzo rozumiałam co ma znaczyć prośba i ta godzina, ale skoro tak chciała, to potwierdziłam że przyjdę, na co ona od razu uśmiechnęła się. <br />Siedziałam jeszcze przy niej, ale już nie rozmawiałyśmy, bo Emilia co chwilę zasypiała, potem się budziła i tak kilka razy. Widziałam, że jest osłabiona, a leki, które sączyły się do jej żył z kroplówki na pewno też miały działanie usypiające. <br />Pożegnałam się z Emilią, potem odwiedziłam synka i poszłam na postój taksówek pod szpital. Wcześniej pożyczyłam od położnej parę złotych, żeby mieć za co dojechać do domu, lecz nie skorzystałam z taksówki, bo nieoczekiwanie podjechał samochód, a z niego wysiadł Marcin, zapraszając mnie do środka.<br />- No, popatrz jaki traf – powiedział na powitanie. - Akurat jechałem do siostry i znowu się spotykamy. Zapraszam, siostra poczeka, wsiadaj, odwiozę cię do domu – podszedł i zanim się zorientowałam, otworzył drzwi, delikatnie pociągając mnie do samochodu.<br />Nie chciałam się z nim droczyć i wsiadłam bez oporów. Byłam zmęczona, niekompletnie ubrana, bo na dworze było zimno, a ja miałam na sobie tylko lekką sukienkę, więc ucieszyłam się z tego niby przypadkowego spotkania. Podziękowałam mu, zapięłam pasy i ruszył. <br />- Ola, przepraszam, że tak się zdziwiłem, widząc cię na oddziale noworodków. Nie wiedziałem, że byłaś z Tomkiem, no wiesz... - zawahał się dokończyć i spojrzał na mnie niepewnie.<br />- Daj spokój, ja też nie wiedziałam – rzuciłam i uśmiechnęłam się do niego, a bardziej do siebie, bo przypomniała mi się rozmowa z lekarzem podczas badania i moja reakcja na jego diagnozę.<br />Marcin nie zapytał o nic więcej, tylko przyspieszył. Widziałam, że był zaskoczony moją odpowiedzią, ale nie zamierzałam mu wyjaśniać całej sytuacji. W końcu to żaden mój przyjaciel, po prostu zwykły znajomy i nie muszę go wtajemniczać w moje osobiste sprawy. <br />Kiedy dojechaliśmy pod dom, znienacka zapytał:<br />- Ola, może ci w czymś pomóc? Mam czas, może zrobimy jakieś zakupy, na pewno by ci się coś przydało, albo wiesz co? - mówiąc, ujął mnie za rękę – zapraszam na obiad, tutaj niedaleko jest małe bistro, zjemy coś ciepłego albo weźmiesz na wynos, co ty na to?<br />- Marcin, jesteś bardzo miły, dziękuję, ale najpierw muszę się ogarnąć, bo zobacz jak ja wyglądam... - wskazałam ręką na włosy, na wymiętą sukienkę – i tak dużo dla mnie zrobiłeś. - Widząc jego smętną minę, dodałam pospiesznie: - Może innym razem, teraz nie. Do widzenia, i... jeszcze raz dziękuję.<br />- Jak chcesz – odparł, wychodząc z samochodu. <br />Z gracją otworzył drzwi z mojej strony i podając rękę, wręczył mi swoją wizytówkę, mówiąc:<br />- Gdybyś czegoś potrzebowała, to dzwoń, chętnie ci pomogę, przecież Tomek był moim przyjacielem...<br /> I ku mojemu zaskoczeniu nagle ujął mnie za ramiona, zbliżył twarz do mojej twarzy i patrząc mi w oczy spytał:<br />- To dziecko jest na pewno Tomka? Powiedz...<br />Szarpnęłam się energicznie.<br />- Jak możesz pytać?! - krzyknęłam oburzona. - Kto ci dał prawo!<br />- Ola, to nie tak, ja tylko chciałem... przepraszam, źle mnie zrozumiałaś... - zaczął się plątać, próbując coś wyjaśnić, lecz ja byłam tak wzburzona, że nie pozwoliłam mu dokończyć. Rzuciłam tylko:<br />- A w końcu, co cię to obchodzi, spadaj... - odwróciłam się i szybko wbiegłam do bramy.<br />„To, spadaj, chyba nie było potrzebne”, pomyślałam, przeskakując po dwa stopnie. Wtedy dotarło do mnie, że na takie pytanie muszę się przygotować i nie mogę każdemu odpowiadać, „spadaj”. Marcin był przyjacielem Tomka i stąd jego ciekawość. Nie chciał mnie obrazić, aczkolwiek w pierwszej chwili tak to odebrałam. „Powinnam zadzwonić i go przeprosić”, mruczałam pod nosem, otwierając drzwi. <br />- Nareszcie w domu! – wydałam okrzyk radości, zaraz po przekroczeniu progu mieszkania. Rzuciłam torebkę na szafkę i pobiegłam do swojego pokoju po komórkę. Musiałam najpierw zadzwonić do Beaty, powiedzieć jej o Emilii i moim Tomeczku. Wybrałam jej numer i z drżeniem serca czekałam na odzew. Usłyszałam w słuchawce obcy, kobiecy głos. Zamiast coś powiedzieć, ja rozłączyłam się, sądząc, że pomyliłam numer. Po chwili znowu zadzwoniłam i usłyszałam ten sam głos. <br />- Przepraszam, ja dzwonię do Beaty... - zaczęłam na wstępie. - Mówi Ola, jej koleżanka, dzwonię z domu pani Emilii... - plątałam się ze zdenerwowania. <br />- Dzień dobry, to telefon Beaty – odpowiedziała kobieta. - Jestem jej matką...<br />- Czy Beata nie może odebrać sama? - spytałam dość obcesowo. <br />Zapadła cisza. Nie miałam pojęcia o co chodzi, dlaczego matka odebrała telefon i nie odpowiada na moje pytanie. <br />- Pani Olu, Beatka nie może odebrać – mówiła do mnie i zdawało mi się, że jej głos nagle zadrżał, jakby za chwilę miała się rozpłakać. - Dzwonię do Emilii już drugi dzień i nikt nie odbiera, co tam się u was dzieje? - tym razem już poznałam, że mówi przez łzy. <br />- Proszę pani, Emilia jest w szpitalu, miała wylew, ale jest już dobrze, będzie dobrze, musi być dobrze, właśnie od niej wróciłam... – mówiłam jak automat.<br />Nagle usłyszałam: „O, Boże!” i stłumiony szloch. Nie wiedziałam co powiedzieć, czy nadal pytać o Beatę, czy poprosić, aby powiedziała jej, że urodziłam, że czekam na nią, w ogóle straciłam rezon. Po chwili usłyszałam głos jak zza grobu, drętwy, smutny, przerywany westchnieniami:<br />- Beatka nie przyjedzie, tak mi przykro, musicie sobie poradzić, proszę pozdrowić Emilię... - mówiła, mówiła, a ja nadal nie wiedziałam co z Beatą. W końcu nie wytrzymałam i spytałam wprost:<br />- Przepraszam, gdzie jest Beatka, proszę mi powiedzieć i dlaczego pani płacze, czy coś się stało? <br />- Tak, stało się – padła odpowiedź. - Beatka jest po ciężkiej operacji, miała wypadek samochodowy... Boże, niech mnie pani nie męczy, nie wiem czy moje dziecko przeżyje... przepraszam... - po tych słowach w słuchawce zaległa cisza. Usiadłam jak podcięta, komórka wypadła mi z ręki. Nie miałam siły jej podnieść. Siedziałam na krześle bezradna, wylękniona i totalnie rozbita. Jeszcze godzinę temu miałam takie piękne plany, cieszyłam się, że opowiem Beacie o moim synku, o tym, że Emilia miała wylew, ale już zdrowieje, że namówię ją do wcześniejszego powrotu, a tymczasem ona jest w krytycznym stanie. To mnie dobiło. Taka wspaniała dziewczyna, mądra, dobra, piękna, i dlaczego akurat jej przytrafił się tak potworny w skutkach wypadek? Czy po to pojechała do Szwecji? Wyobraziłam sobie, co muszą czuć jej rodzice. Beata była jedynaczką, a oni tam, w obcym świecie, bez bliskiej rodziny, to straszne... <br />Na takim rozmyślaniu zastał mnie wieczór. Byłam głodna, nieszczęśliwa i na nic nie miałam ochoty. Powinnam zajrzeć do Emilii, do synka, ale to już było ponad moje siły. Miałam się wykąpać, lecz zamiast iść do łazienki, położyłam się na wersalce i nawet nie wiem kiedy zasnęłam. Spałam jak zabita, w sukience, pantoflach, bez przykrycia. Nad ranem obudził mnie dzwonek telefonu w pokoju Emilii. Zerwałam się na równe nogi, przeczuwając, że to na pewno od rodziców Beaty. <br />- Oby tylko nic złego – mówiłam do siebie, podbiegając do telefonu.<br />Tym razem odezwał się męski głos. <br />- Żona prosiła, żeby zadzwonić, żeby pani powie... - urwał w pół słowa, a mnie ciarki przeleciały po plecach.<br />- Co z Betką? - ledwo wydusiłam z siebie.<br />- Nie żyje... zmarła przed godziną... tutaj ją pochowamy...<br />Chciałam coś powiedzieć, złożyć kondolencje, nie mogłam, moje usta stały się drętwe, język odmówił posłuszeństwa. Osunęłam się bezwładnie na podłogę i zaczęłam tłuc pięściami na oślep. Nie miałam siły płakać, nie miałam siły się podnieść, tylko w akcie rozpaczy waliłam zaciśniętymi dłońmi w szafkę, w ścianę, aż do bólu. <br /><br />Wracając ze szpitala byłam pełna dobrych myśli. Wiedziałam, że będzie trudno, że opieka nad dzieckiem i chorą Emilią, a do tego praca zawodowa, to ponad moje siły. Mimo to, byłam szczęśliwa i czułam wewnętrzną siłę, która rosła, niwelując wcześniejsze obawy. Ta siła, to nic innego jak pewność, że niebawem wróci Beata i wszystko poustawia na właściwym miejscu. Ona miała specyficzne wyczucie sytuacji, niespotykaną zdolność przewidywania, wyciągania wniosków, rozwiązywania trudnych problemów. Jednym słowem, to była dziewczyna do wszystkiego. Nie było dla niej rzeczy niemożliwych, jak często o sobie mówiła. Ja przy niej, to niemowlak przy starszej siostrze. Nigdy niczego nie byłam tak do końca pewna, wciąż powątpiewałam w słuszność podejmowanych decyzji, w swoje wybory. Nie wiem jaki los by mnie spotkał, gdybym nie poznała Beaty. Na pewno nie podjęłabym studiów, nie znalazłabym tak ciekawej pracy, mieszkania, a w ogóle, to nie ma sensu rozważać, bo jednego jestem pewna, już nic nie będzie tak jak miało być. <br />- Beatko, dlaczego mnie opuściłaś, dlaczego? - jęknęłam, ledwo żywa. - To ty zachęciłaś mnie do urodzenia dziecka, obiecałaś pomoc, a teraz, co? Boże, co ja powiem Emilii? - to pytanie otrzeźwiło mnie.<br />Poderwałam się z podłogi. Zaczęłam porządkować mieszkanie. Odkurzałam, ścierałam, układałam porozrzucane rzeczy. Chciałam tymi prozaicznymi czynnościami zagłuszyć ból, kotłujące się w mojej głowie myśli. Potem usiadłam przy stole i poczułam, że ogarnia mnie strach. Strach, który paraliżował, odbierał nadzieję, obezwładniał. Zostałam sama z tyloma problemami. Siedziałam z zaciśniętymi w kułak pięściami i kiwałam się rytmicznie, jak dziecko cierpiące na chorobę sierocą. Z odrętwienia wyrwał mnie dźwięk mojej komórki. Poderwałam się przerażona. <br />- Oby tylko nie ze szpitala – mruknęłam pod nosem, biegnąc do swojego pokoju. - Boże, tylko nie szpital - szepnęłam sięgając po telefon. Na szczęście to nie ze szpitala, tylko od koleżanki z pracy. Nie wiem od kogo dowiedziała się, że urodziłam. Dzwoniła z gratulacjami i pytała czy mi czego nie potrzeba. Ucieszyłam się, że ktoś o mnie pamięta. Podziękowałam i powiedziałam, ze wpadnę do pracy jak tylko znajdę wolną chwilę. Ta rozmowa trochę mnie uspokoiła i przywróciła do rzeczywistości. Zegar wydzwonił ósmą, wiec był najwyższy czas, żeby się ogarnąć i jechać do szpitala. Pomyślałam, że powinnam zabrać parę rzeczy dla Emilii, coś z bielizny, ręczniki, przybory toaletowe, bo na pewno jej będą potrzebne. Otworzyłam szeroko okna, żeby wpuścić trochę świeżego powietrza. Dzień zapowiadał się piękny. Słoneczko już dość mocno przygrzewało, mimo jesiennej pory. Po wczorajszym chłodzie ani śladu. Lubiłam taką pogodę. Nie za gorąco, nie za zimno, jak dla mnie, to w sam raz. Stałam w otwartym oknie i patrzyłam na ruch uliczny. Nic się nie zmieniło. Ludzie gdzieś podążali, każdy w swoim określonym celu, samochody przejeżdżały jak każdego dnia, ciekawskie babcie już zajęły swoje dyżurne stanowiska na okiennych parapetach w kamienicy na przeciwko... Za oknem wszystko takie samo, tylko u mnie tyle zmian w ciągu kilku dni. Za dużo i zbyt bolesnych.<br />Jechałam do szpitala z duszą na ramieniu. Całą drogę myślałam co zastanę, jakie wieści usłyszę. Zastanawiałam się czy powiedzieć Emilii o Beacie. Gdyby była zdrowa, to bez wahania powiedziałabym, lecz w tej sytuacji nie mogłam, to by ją dobiło. Ale nie byłam pewna czy dam radę, czy się nie rozpłaczę, gdy zapyta o Beatkę, bo Emilia wiedziała, że będę do niej dzwonić. Nie miałam nikogo bliskiego z kim mogłabym o tym porozmawiać, poradzić się. O rodzicach nie myślałam, bo oni nawet nie wiedzieli, że byłam w ciąży, że urodziłam... I to była następna trudna sprawa, z którą niebawem musiałam zmierzyć. <br />„Zostawię to na później”, zdecydowałam. „Niech tylko Emilia i mój synek wrócą szczęśliwie do domu, to pojadę do rodziców i niech się dzieje co chce. Oni przestali się o mnie troszczyć, to i ja nie muszę liczyć się z ich zdaniem”. Miałam starsze rodzeństwo, ale z nimi nigdy nie mogłam się dogadać. Każde z nich miało swoje życie, mieszkali z dala od domu, siostra na wybrzeżu, brat wciąż zmieniał miejsca, więc i nasze kontakty były tylko okazjonalne, w czasie świąt lub jakichś ważniejszych uroczystości rodzinnych. Nie mogłam liczyć na niczyją pomoc i to było przykre. <br />Kiedy wysiadłam z taksówki pod szpitalem, oczom moim ukazał się bardzo sympatyczny widok. Zobaczyłam Marcina niosącego do samochodu dziecko, a obok uwieszoną u jego ramienia siostrę, drobniutką nastolatkę, roześmianą, szczebioczącą. Miły to był widok, ale mnie aż zakłuło w sercu. „Gdyby mój brat taki był”, pomyślałam zazdrośnie. Marcin pomachał mi przyjaźnie ręką i po chwili odjechali, a ja powlokłam się szpitala. Dosłownie powlokłam się. Z jednej strony chciałam jak najszybciej zobaczyć mojego Tomeczka i Emilię, a z drugiej, bałam się spotkania z nią. Najpierw poszłam na oddział noworodków. I dobrze zrobiłam, bo od razu poprawił mi się nastrój, gdy tylko pani doktor oznajmiła mi, że mogę zabrać synka do domu nawet już dzisiaj. Jest zdrów jak rybka i nie ma sensu dłużej go trzymać bez mamy. Tak bardzo się ucieszyłam, że z radości uściskałam lekarkę i w tym samym momencie poczułam dziwne mrowienie w piersiach. <br />Gdy odsunęłam się od lekarki, na mojej bluzce zobaczyłam mokre plamy. Położna widząc to, roześmiała się:<br />- Pokarm się ruszył, to znaczy, że synek nie będzie głodny. Brawo, brawo... A nie mówiłam, że pokarm przyjdzie...<br />Speszyłam się trochę.<br />- Ta... pokarm się ruszył, tylko jak ja wyjdę na ulicę z taką plamą na bluzce – mówiąc, zrobiłam zmartwioną minę.<br />- Wyschnie, nie będzie śladu – pocieszyła mnie siostra. - A jeśli będzie, to przecież nic strasznego, a teraz nareszcie może pani nakarmić swojego głodomorka – dodała prowadząc mnie do łóżeczka.<br />Tomeczek już nie leżał w inkubatorze, tylko w normalnym łóżeczku. Mogłam go wziąć na ręce, przytulić, dokładnie obejrzeć. Byłam tak bardzo wzruszona, że na chwilę zapomniałam o Beacie i swoich zmartwieniach. Nigdy nie myślałam, że taka drobinka potrafi przysporzyć tyle radości, wzbudzić ogrom ciepłych uczuć, wycisnąć łzy szczęścia. Tuliłam go do siebie, jak najcenniejszy skarb. Był mój, naprawdę mój. Ja miałam tylko jego, a on mnie. I to był najpiękniejszy prezent, jaki otrzymałam od losu. Kochałam go całym sercem. Był śliczniutki. Patrzyłam na jego różowiutką buźkę, na zadarty lekko nosek, na ciemne włoski i widziałam Tomka. Tomeczek był bardzo podobny do swojego ojca. Nie wiem, czy tak było naprawdę, ale ja tak widziałam. <br />Kiedy położna przygotowała mnie do karmienia i zaprowadziła do pokoju dla matek karmiących, miałam tremę. Nie wyobrażałam sobie jak to będzie, czy dam radę. Jednak, gdy tylko synek przyssał się do mojej piersi od razu trema minęła, a ogarnęło mnie uczucie, którego nie potrafiłam zdefiniować: radość, błogość, rozczulenie, tkliwość, spokój. Były w tym wszystkie barwy uczuć. Tego dnia, tego pierwszego karmienia nie zapomnę do końca życia. Po raz pierwszy poczułam się matką. Wiedziałam, że dam radę, że mam cel, mam dla kogo żyć. <br />Z żalem wychodziłam od synka, a jednocześnie z nadzieją, że już jutro zabiorę go do domu. <br />Teraz mogłam spokojnie pójść do Emilii. Byłam pewniejsza i silniejsza, bo bliski kontakt z dzieckiem dodał mi odwagi. Moje maleństwo mi pomogło. <br />Dochodziła dwunasta. „Emilia już na mnie czeka, pomyślałam”, zmierzając do jej sali. Na korytarzu blisko pokoju Emilii stało kilka osób. Dwaj starsi panowie, wytwornie ubrani, żywo o czymś rozmawiali, a kobieta w szarej garsonce stała z boku, zapatrzona w okno. Zwróciłam na nią uwagę, bo mimo siwych włosów miała bardzo młodą twarz. Kiedy zatrzymałam się przy drzwiach, kobieta gwałtownie odwróciła się, mierząc mnie wzrokiem. Miałam wrażenie, jakby chciała do mnie podejść, ale nie zdążyła, bo szybko zniknęłam za drzwiami.<br />„Chyba ją już gdzieś widziałam, te oczy, owal twarzy są mi znane”, pomyślałam, podchodząc do łóżka Emilii. Nie zastanawiałam się dłużej, bo zobaczyłam uśmiechniętą Emilię, taką jak dawniej. <br />Od razu objęłam ją i uściskałam. Żeby nie dać jej czasu ani okazji do pytania o Beatkę, zaczęłam opowiadać o Tomeczku, o karmieniu, o pogodzie, pytać o samopoczucie i tak ją skołowałam, że<br />nie zdążyła zapytać o Beatę. Tym bardziej, że w pewnej chwili do sali wszedł starszy mężczyzna i na jego widok Emilia kiwnęła głową, wskazując na mnie. <br />On podszedł do mnie, skłonił się szarmancko, mówiąc:<br />- Jestem wieloletnim przyjacielem Emilii i osobistym prawnikiem. Pani Aleksandra, czy tak? <br />Spojrzałam i poznałam w nim jednego z mężczyzn z korytarza. <br />- Tak, jestem Aleksandra, mieszkam u pani Emilii, miło mi pana poznać – grzecznie dygnęłam, jak pensjonarka. <br />- Czekałem na panią... - odparł. - Mamy dużo do omówienia, a czas nagli – mówił, wyjmując z teczki jakieś papiery. <br />- N... nie rozumiem, co pan ma na myśli? - speszyłam się, bo nic nie wiedziałam o prawniku, przyjacielu Emilii, a już zupełnie mnie zaskoczył tym, że ma ze mną coś omawiać.<br />Emilia w tym czasie wyciągnęła do mnie rękę. Podeszłam bliżej. Ona ujęła moją dłoń i ściskając, starała się tłumaczyć coś, ale nie mogłam wiele zrozumieć. Stałam i kiwałam głową, patrząc to na nią, to na prawnika. <br />- Ja wszystko wyjaśnię – odezwał się wreszcie, kładąc plik papierów na stoliku.<br />- Otóż, Emilia zleciła mi dwie sprawy. Jedna, to sprawa jej mieszkania, o czym pani już wiadomo, a druga... - tu zawiesił głos, zerkając na Emilię. - O drugiej pomówimy, jak załatwimy pierwszą – dodał, podsuwając mi krzesło. <br />- Och, sprawa mieszkania, to nie tak jak pan myśli. Pani Emilia kiedyś mówiła mi o swojej propozycji, ale ja nie mogę, nie chcę, to nie ma sensu – zaczęłam się tłumaczyć, jakbym była czemuś winna. -<br />- Miła Aleksandro – zaczął, marszcząc groźnie brwi – opór pani nie ma sensu, to fakt, to już się stało... - podając mi dokument, mówił dalej - proszę przeczytać i podpisać, nic więcej od pani nie chcemy. Darowizna, to darowizna, nie godzi się odrzucać czyjejś dobrej , a nieprzymuszonej woli.<br />Drżącymi rękami wzięłam podany dokument. Czytałam, co chwilę zerkając na Emilię. Widziałam napięcie w jej twarzy, jakby obawę, że się nie zgodzę, że odrzucę jej dar. Byłam zaskoczona, oszołomiona i zdezorientowana. Z tego co wyczytałam, wynikało, że jestem od dzisiaj właścicielką mieszkania, księgozbioru, mebli, całego wyposażenia, biżuterii, a także sporej sumy pieniędzy, w zamian za wspólne mieszkanie z Emilią i opiekę nad nią. Jedynie trzy cenne olejne obrazy, wiszące w salonie i srebrny posążek Buddy, przeznaczone były dla Beaty. <br />Gdy doczytałam do tego momentu, zesztywniałam. Zrozumiałam, że muszę teraz powiedzieć prawdę o Beacie. Nie mogłam przemilczeć. Nie miałam pojęcia jak to zrobić. Widziałam, że patrzą na mnie, że czekają na moją reakcję, a ja siedziałam i nic nie mówiłam. <br />- Ole..olenko... - odezwała się cicho Emilia. - Daj znać Beci, dobrze? - patrzyła na mnie tak żałośnie, błagalnie, że nie wytrzymałam. Nie dałam rady powstrzymać łez. Jej prośba mną wstrząsnęła.<br />Położyłam papiery na stole i szlochając, wybiegłam z sali. <br />Na korytarzu nie zauważyłam pielęgniarki i z impetem wpadłam na nią, wytrącając z jej rąk tacę. To zderzeniem mnie trochę oprzytomniło. Zanim zdążyłam ją przeprosić ktoś chwycił mnie za rękę. Odwróciłam się. Przy mnie stał pan mecenas, patrząc z wyraźną naganą.<br /> Pani Aleksandro, co to ma znaczyć? Jak mogła pani tak się zachować? - spytał z wyraźną pretensją w głosie. - Emilia jest przerażona, ona nie zasługuje na takie traktowanie... ona nie wie o co pani chodzi. <br /> Pan nic nie wie co się stało – przerwałam mu, ocierając zapłakaną twarz. - Ja nie mogłam inaczej... Ja, ja nie wiem jak to powiedzieć Emilii i czy w ogóle powiedzieć... To ją zabije... - starałam się wyjaśnić powód mojej ucieczki, ale nie bardzo mi to wychodziło.<br /> Dziecko – mecenas ujął mnie za ramiona – powiedz wreszcie co się stało, to może wspólnie znajdziemy jakieś wyjście. Proszę... – nalegał – bo Emilia tam czeka na nas. <br /> Beata nie żyje, jak mam jej o tym powiedzieć? – wyrzuciłam jednym tchem. - No jak, jak?! - krzyknęłam. - Dostałam telefon od jej rodziców, miała wypadek i nie przeżyła, rozumie pan co się wydarzyło?! <br />Mecenas puścił moje ramiona i odszedł krok dalej. Widziałam, że jest bardzo poruszony. Staliśmy dobrą chwilę bez słowa. W tym samym momencie zadzwoniła moja komórka. Odeszłam na bok i odebrałam. To dzwonił mój ojciec. Zdziwiłam się, bo zazwyczaj mama do mnie dzwoniła, jak czegoś potrzebowała, ojciec nigdy. <br />- Tato, przepraszam, ale teraz nie mogę rozmawiać, jestem bardzo zajęta, zadzwonię za godzinę – zastrzegłam, zamierzając się rozłączyć.<br />Jednak ojciec nie ustąpił.<br />- Olka! - krzyknął. – Matka jest ciężko chora! <br />- Jak to, chora? - spytałam bezwiednie. - Tato, ona się nigdy nie uskarżała, co się stało? - pytałam ponownie, mając nadzieję, że usłyszę o grypie albo przeziębieniu.<br />- Ola, matka jest w szpitalu, po zawale. Dzwonię do ciebie już od paru dni, a ty gdzieś fruwasz, bo ani w domu cię nie ma, ani komórki nie odbierasz. Co za córka z ciebie, żeby się tak wypiąć na rodzinę? Brat i siostra już od trzech dni są w domu, tylko ciebie nie ma - mówił zdenerwowany z goryczą w głosie. <br />- W którym szpitalu jest mama? - wydukałam.<br />- Jak to, w którym? Na kardiologii, w wojewódzkim, w twoim mieście – odparł. - Zaraz do niej jedziemy, może i ty byś się pofatygowała, masz bliżej niż ja. <br />- Dobrze, tato, zaraz idę – wymówiłam machinalnie i rozłączyłam się.<br />Stałam pośrodku korytarza, nie wiedząc co z sobą począć. „Moja matka jest po zawale, w tym samym szpitalu co Emilia, co ja byłam”, myślałam gorączkowo. „Co za zbieg okoliczności, to jakieś fatum, wszystko mi się wali”.<br />- Pani Aleksandro, czy coś złego? - głos pana mecenasa „obudził” mnie. - Źle pani wygląda, proszę usiąść – podał mi krzesło. - Jakaś zła wiadomość? - pytał troskliwie. <br />Kiedy powiedziałam o matce, od razu podjął decyzję.<br />- Zostawimy nasze sprawy na później, a pani niech idzie do mamy, to ważniejsze...<br />
- A co pan powie Emilii? - zagadnęłam. – Ona będzie się niepokoić. <br /> - Proszę to zostawić mnie. Spotkajmy się za dwie godziny w kafejce koło szpitala, to wszystko uzgodnimy. A teraz, na razie żegnam i proszę się uspokoić, trzeba wierzyć, że z mamą będzie dobrze – podał mi rękę i poszedł do Emilii.<br />Nie byłam zdolna podnieść się z krzesła. Siedziałam przybita i zamyślona. Pamiętam, że bardzo wtedy pragnęłam, żeby to był tylko koszmarny sen. Chciałam natychmiast zasnąć i przespać ciężkie chwile. Jednak wiedziałam, że muszę zmierzyć się ze scenariuszem jaki przygotował mi los. „Czym sobie zasłużyłam na taką karę?”, pytałam siebie.”Najpierw Tomek, potem Emilia chora, Beata nie żyje, mama po zawale, powinnam zabrać dziecko do domu, a ja nie mam nic przygotowane, jak mam to wszystko ogarnąć? Boże, co mnie jeszcze czeka?”. <br />Byłam zrozpaczona i zmęczona ostatnimi przeżyciami, które piętrzyły się przede mną jedne po drugich, niczym góra lodowa przed okrętem. Jednak mimo wszystko musiałam zacząć działać, bo wiedziałam, że nikt tego za mnie nie zrobi. Nie należę do osób, które poddają się byle przeciwnościom, chociaż na taką podobno wyglądam. Jestem potulna, poukładana, grzeczna i zazwyczaj nie walczę o swoje bez skrupułów, zawsze staram się załatwiać wszelkie sprawy polubownie, bez zbędnych słów, czasem godzić się na upokorzenia, bo tak mnie wytresowano w domu, lecz gdy mam nóż na gardle potrafię się zmobilizować i wyjść na przeciw trudnościom. Nie było sensu dłużej siedzieć i rozmyślać, trzeba było iść do matki, więc podniosłam się ociężale i poszłam do dyżurki zapytać gdzie leży mama. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że na kardiologii nie mam pacjentki o takim nazwisku, jakie podałam. <br />- Gdzie zatem jest? - zadałam pytanie pielęgniarce. - Ojciec dzwonił, że mama miała zawał i leży u was. Proszę mi pomóc?<br />Siostra dość niechętnie zadzwoniła na izbę przyjęć, a potem na podany oddział i słuchając informacji, uśmiechnęła się ironicznie, patrząc na mnie.<br />- I co, wie pani gdzie jest? - ponowiłam pytanie.<br />- A, jest, jest, tylko nie na kardiologi, a na urazówce, podobno pobita - odparła zgryźliwie.<br />- O, Matko Boska – jęknęłam i popędziłam na urazówkę.<br /> Matka leżała rzeczywiście na urazówce, cała w bandażach, z ręką w gipsie. <br />- Mamo, co się stało? - spytałam na powitanie.<br />- A co się miało stać? - niemal warknęła – ojciec mnie pobił, nie przyznał ci się? <br />Pokręciłam przecząco głową. Nie byłam w stanie powiedzieć słowa, bo mnie po prostu zatkało.<br />Pamiętałam, że w domu się często kłócili, niekiedy fruwały jakieś przedmioty, ale żeby ojciec podniósł rękę na matkę, tego się nie spodziewałam. Podeszłam bliżej i usiadłam na skraju łóżka.<br />- Mamuś, dlaczego, za co? - próbowałam dowiedzieć czegoś bliżej – jak on mógł tak cię zmasakrować? A mnie powiedział, że miałaś zawał. Co tu jest grane, powiedz?<br />Po moim pytaniu matka rozpłakała się. Pochyliłam się i delikatnie pogłaskałam jej twarz.<br />- Mamo, nie płacz, jesteś bezpieczna, tylko powiedz prawdę, o co poszło? Jak ci pomóc?<br />Patrząc na nią, uświadomiłam sobie, że mimo jej oschłości do mnie, szorstkości, bardzo ją kocham. Nigdy nie było między nami bliskości, szczerych rozmów, czułych gestów i słów, lecz przecież to jest moja matka. Wychowywała mnie jak umiała. Być może nikt jej w dzieciństwie nie rozpieszczał, nie nauczył okazywania uczuć i stąd jej surowość. Wiedza zdobyta na studiach otworzyła mi oczy na wiele spraw. I właśnie w tej chwili zaowocowała.<br />- Mamo, ja nic wiem o waszych sprawach. Myślałam, że w domu jest wszystko dobrze, że żyjecie z ojcem w zgodzie, a tu widzę, że chyba jest bardzo źle, prawda?<br />- Oluśka, dziecko moje, jest gorzej jak źle – mówiła, dławiąc się łzami. - Wy nic nie wiecie, nic a nic, co ja przeżywałam z waszym ojcem... To jest mój kat, tak, kat... - zaniosła się płaczem.<br />Po jej słowach poczułam w gardle dławiącą gulę.<br />- Mamuś, może wyjdźmy gdzieś w ustronne miejsce, bo pacjentki wszystko słyszą – zaproponowałam, widząc nastawione na odbiór uszy dwóch kobiet z sąsiednich łóżek. - Możesz chodzić? - dodałam. <br />- Mhmm – mruknęła, podnosząc się. - Pomóż mi wstać. <br />Znalazłam zaciszny kąt w głębi korytarza, przyniosłam dwa krzesła i usiadłyśmy. <br />- Powiesz mi wszystko? - zagaiłam rozmowę. - Tylko wszystko i całą prawdę.<br />- Córko, dużo tego jest – odparła - można by książkę napisać. Ale jak chcesz słuchać, to ci powiem.<br />Siedziałam przy matce, trzymając jej rękę w swojej, a ona z bólem i goryczą wyrzucała z siebie wszystkie żale. Z każdym jej słowem narastała we mnie złość, prawie wściekłość na ojca i jednocześnie szczere współczucie do matki. Włosy mi sie jeżyły z przerażenia, słuchając jej wyznań o upokorzeniach jakie znosiła od ojca, o jego kochankach, hulankach, awanturach w domu, o trwonieniu pieniędzy na kobiety, o długach karcianych. Jednym słowem, to był niewyobrażalny koszmar, a nie życie. <br />- Mamo, taki mi przykro, czuję się winna, że odcięłam się od was, chociaż to była wasza decyzja, ale teraz, gdy już wiem jakie jest wasze życie, mam poczucie winy. Nigdy bym ojca nie podejrzewała o takie wybryki i niegodziwości, nie wiem co mogę teraz dla ciebie zrobić? Może z nim porozmawiamy, bo wiem, że Karol i Hanka też przyjechali, to jak się weźmiemy do kupy za ojca, może mu przemówimy do rozsądku, jak myślisz? - mówiłam, pocieszając matkę i siebie.<br />- Ola, to nic nie da. My już mamy rozwód, a ojciec chce mnie wyrzuć z domu, bo to przecież jego rodzinny dom, nie chciałam się wyprowadzić, bo gdzie miałam pójść? Dlatego mnie pobił...<br />- Jezu, mamo! Rozwód?! - podniosłam głos. – Jak mogłaś nie dać mi znać o rozwodzie, przecież to musiało być już dawno, jak mogłaś milczeć, mamo... - Zabrakło mi słów i tylko kręciłam głową z niedowierzenia, patrząc na matkę. Nigdy nie pomyślałabym, że moi rodzice zdecydują się na rozwód. Tacy kościołkowi, tradycjonaliści, a tu jak grom z nieba – rozwód. Tyle się zła wydarzyło w domu, a ja żyłam spokojnie, jak u Pana Boga za piecem. Było mi wstyd.<br />- Jestem wykończona – westchnęła matka, ściskając mi rękę. – Chodźmy już do sali, chcę się położyć.<br />Pomogłam jej wstać i poszłyśmy do sali.<br />Po drodze jeszcze zapytałam:<br />- Ojciec mówił, że tu przyjedzie z Hanką i Karolem, może już są?<br />- Nie przyjedzie, oni też już nie przyjadą – w jej słowach wyczułam zawód. - <br />- Dlaczego? Skoro przyjechali, to przyjdą, na pewno przyjdą...<br />Matce znowu łzy popłynęły ciurkiem. <br />- Mamo, co jest? - zaniepokoiłam się. - Nie powiedziałaś mi wszystkiego, tak? - Przystanęłam, z uporem patrząc w jej twarz.<br />- On ich przekabacił, przeciągnął na swoją stronę – odparła powoli, odwracając głowę.<br />Widziałam, że cierpi, bo najstarsze dzieci zadały jej ból, dzieci, które zawsze były jej chlubą, bo pokończyły studia, miały dobrą pracę, ułożone życie, urodziwe, utalentowane, nie to co ja, niewydarzona, wyskrobek, jak mnie niekiedy w złości nazywała. <br />Objęłam ją najdelikatniej jak potrafiłam, żeby nie sprawić bólu i przytuliłam do siebie. W tej krótkiej chwili poczułam, że jetem potrzebna matce, a ona mnie. <br />- Mamo, nic się nie martw, tylko myśl o sobie i zdrowiej jak najszybciej, ja ci pomogę, uwierz mi, pomogę ci i wszystko będzie dobrze, zobaczysz...<br />- Córeczko, jak ty możesz mi pomóc, sama mieszkasz kątem u obcych, ale dobre z ciebie dziecko, oj, dobre, chociaż ty się nie odwróciłaś ode mnie... a ja cię tak krzywdziłam, teraz to dopiero widzę...<br />- Mamo, już dobrze. Nie ma co wspominać. „Co było, a nie jest nie pisze się w rejestr”. Znasz to przysłowie? - próbowałam żartować. - Idziemy do sali, a jutro pogadamy – przerwałam jej, bo nie chciałam, żeby się znowu rozczuliła.<br />Żegnając się z matką, już miałam gotowy plan. To spotkanie pomogło mi podjąć ostateczną decyzję w sprawie mieszkania i wiedziałam też komu powierzę sprawę pobicia matki. Nie zamierzałam darować ojcu. W torebce miałam wizytówkę Marcina i adres jego kancelarii prawnej.<br />Rozejrzałam się w koło i nagle doznałam wrażenia, że wszystko pojaśniało, poczułam powiew dobrego wiatru. Uświadomiłam sobie, że nawet przykre zdarzenia są po coś. Przypomniał mi się pewien cytat: „Zawsze po nocy jest dzień, a po burzy słońce”, czy jakoś tak. Po raz pierwszy tego dnia uśmiechnęłam się.<br />Odruchowo spojrzałam na zegarek.<br />- O, rany, jestem spóźniona – przypomniałam sobie, ze byłam umówiona za dwie godziny w kawiarence z mecenasem. Pobiegłam więc do kawiarenki. Mecenas już czekał, ale nie sam. Przy jego stoliku siedzieli ci państwo, których widziałam razem z nim na korytarzu w szpitalu. „Chyba nie zamierza rozmawiać ze mną w ich obecności?” pomyślałam, zbliżając się do stolika.<br />- O, jest pani – mecenas poderwał się, odsuwając dla mnie krzesło. <br />Stałam niezdecydowana, zdziwiona zaistniałą sytuacją. Mecenas widząc moje wahanie, przystąpił do prezentacji:<br />- Pani Aleksandro, ci państwo chcieli panią poznać i dlatego pozwoliłem sobie na to spotkanie, to znaczy... to znaczy – zaczął się jąkać. <br />- Panie mecenasie – weszłam mu w słowa - ale ja nie znam tych państwa i nie bardzo rozumiem czego chcą ode mnie – odparłam, kierując spojrzenie na siedzących. Kobieta spojrzała mi prosto w twarz, jej oczy wyrażały serdeczność. Patrząc, uśmiechała się. Siedzący obok mężczyzna zwiesił głowę, co sprawiało wrażenie, jakby nie był zadowolony z tego spotkania. Sytuacja była dla mnie krępująca, więc postanowiłam wycofać się.<br />- Panie mecenasie, może przełożymy naszą rozmowę – zaproponowałam. - Nie mam teraz czasu na towarzyskie spotkania, wracam do Emilii i do synka... Przepraszam – odwróciłam się z zamiarem odejścia.<br />- Niech pani nie odchodzi, proszę... – usłyszałam cichy kobiecy głos. - Bardzo nam zależy, żeby z panią porozmawiać... - dokończyła, podchodząc do mnie. <br />- O czym chce pani rozmawiać? – spytałam dość butnie, po czym reflektując się, że popełniłam niegrzeczność, wróciłam do stolika. - Dobrze, skoro pani nalega, to słucham, proszę mówić – powiedziałam już grzeczniej, zajmując miejsce.<br />Zamiast kobiety odpowiedział mecenas:<br />- Pani, Olu, to są rodzice Tomasza, a dziadkowie pani synka – mówił powoli, akcentując każde słowo. - Właśnie to jest ta druga sprawa, o której wspominałem u Emilii. Emilia prosiła mnie, żebym ich odszukał i oto są. Nie wiedzieli, że mają wnuka, chcą się wami zaopiekować... <br />- Prawda? - spojrzał na kobietę i mężczyznę, jakby nie był pewien swoich słów. <br />Kobieta wyciągnęła do mnie rękę, mówiąc niemal szeptem:<br />- To ja chciałam panią poznać, jestem matką Tomasza... Nic nie wiedziałam o ciąży, Tomek nam nie powiedział... Ale cieszę się, że pan nas odszukał – tu zwróciła się do mecenasa – nie darowałabym sobie, gdybym nie poznała swojego wnuka... <br />Uścisnęłam podaną dłoń i lekko się uśmiechnęłam. Nie byłam w stanie nic sensownego wydukać. Cóż ja miałam jej powiedzieć? To, że Tomek też nie wiedział, że i ja nie wiedziałam? Kto uwierzy, że to jest dziecko Tomka? Widziałam skrzywioną minę siedzącego obok mężczyzny i od razu poczułam do niego niechęć. Kobieta była miła, ciepła, a on jakiś nabzdyczony, sztywny, wręcz odpychający. Ona patrzyła na mnie wprost, szczerze, a on nawet nie podniósł na mnie wzroku, tylko gapił się w filiżankę z kawą z ironicznym uśmieszkiem na twarzy. Nie musiałam długo czekać na potwierdzenie swoich obiekcji.<br />- Może zacznijmy od tego, że należy najpierw zrobić badania genetyczne – wystrzelił jak z procy. - Nie mamy pewności, że to nasz wnuk, a ty się tak nie rozczulaj, jeszcze będzie na to czas – dodał, zwracając się do żony.<br />W pierwszej chwili jego słowa zabolały mnie, ale szybko pomyślałam, że on ma rację. Przecież tylko ja wiem czyim synem jest mój Tomeczek. Mimo, że zrozumiałam obawy mężczyzny, uniosłam się honorem.<br />- Proszę państwa – zwróciłam się do nich – ja nie prosiłam o spotkanie, nie szukałam kontaktu, bo nic od was nie potrzebuję. Dziecko jest moje i tylko moje i nie będzie żadnych badań genetycznych, mnie to jest niepotrzebne, bo ja wiem kto jest ojcem mojego synka. Nie znałam was i niech tak zostanie. Żegnam – poderwałam się energicznie z krzesła i wybiegłam z kawiarni.<br />Jeszcze nie zdążyłam zamknąć drzwi, gdy dogonił mnie wzburzony mecenas.<br />- Pani Aleksandro, tak nie można – strofował jak smarkulę. - Ci państwo, to bardzo zacni ludzie, oni naprawdę się cieszą z wnuka i chcą was bliżej poznać, niech pani nie utrudnia... Poza tym, co ja powiem Emilii? Ona tak się cieszyła, że podjąłem się tej misji, a pani będzie lżej, bo pani Anna chętnie pomoże przy dziecku nie tylko w opiece ale i finansowo... Tomasz był ich jedynym synem i nie mogą się pogodzić z jego śmiercią, a teraz chociaż wnuk będzie dla nich pociechą. Nie rozumie pani tego?<br />- Rozumiem – burknęłam. - Muszę nad tym pomyśleć, a teraz proszę powiedzieć czy powiemy Emilii o Beacie, bo to w tej chwili jest dla mnie najważniejsze.<br />Mecenas pokręcił głową.<br />- Nie, nic jej nie powiemy... Niech wraca w spokoju do zdrowia, a dopiero w domu jej powiemy. Teraz proszę iść do niej i potwierdzić przyjęcie darowizny, to ją ucieszy, a może i o spotkaniu z rodzicami Tomasza warto by wspomnieć, co? - spytał, uśmiechając się pod wąsem, jakby już znał moją decyzję.<br />- Wie pan co, mecenasie, ja mam dość wrażeń na dzisiaj – odparłam poirytowana jego nadgorliwością. - Matka w szpitalu, jutro odbieram dziecko, a w domu pustki, nie mam nic przygotowane dla dziecka, w lodówce tylko światło, a ja zamiast zająć się tym co najważniejsze, to tracę czas na jakieś durne rozmowy. Nie mógł mnie pan uprzedzić o tych pożal się Boże dziadkach? - naskoczyłam na niego, jakby to on był odpowiedzialny za wszystko. - Ta pani nawet jest dość sympatyczna, ale jej mąż, to jakiś gbur, zarozumialec... Badania genetyczne wymyślił, cwaniak jeden. Pewnie myśli, że będę chciała ich oszukać, naciągnąć na pieniądze – nie przestawałam nadawać na Bogu ducha winnych ludzi. Mecenas słuchał moich wyrzutów, po czym zrezygnowany machnął ręką, mówiąc:<br />- Decyzja należy do pani, ja do niczego nie mogę cię dziecko przymusić, jednak apeluję o rozwagę. Nie ma sensu unosić się urażoną ambicją. Przemyśl to dobrze, omów z Emilią, bo nie warto pozbawiać dziecka rodziny, tylko dlatego, że dziadek chce badań genetycznych. Proszę pomyśleć, co zrobiłaby pani, będąc na jego miejscu? Zostawiam cię dziecko z tym pytaniem. Jak znajdziesz odpowiedź, to czekam na kontakt. <br />Odwrócił się i wszedł do kawiarni. „To jasne, że też bym chciała mieć pewność”, od razu odpowiedziałam sobie na postawione przez mecenasa pytanie. „Może niepotrzebnie się uniosłam?”, rozważałam, idąc do szpitala. Przypomniało mi się o czym pomyślałam, gdy po raz pierwszy zobaczyłam tę kobietę na korytarzu przed pokojem Emilii. Wtedy wydała mi się znajoma. I nie myliłam się. Tak, Tomek był podobny do matki; oczy, owal twarzy, kształt nosa, te cechy bardzo go przypominały. Poczułam sympatię do jego matki. Ciekawa byłam co ona o mnie myśli, jak mnie odebrała. Słowa mecenasa zaczęły do mnie trafiać. Minęło zaskoczenie sytuacją, pierwsze wzburzenie i zaczęłam myśleć praktycznie. Zanim weszłam do szpitala, podjęłam decyzję. „Zgodzę się na badanie, to w końcu dla dobra mojego dziecka".<br />Kiedy już pogodzona i uspokojona szłam do pokoju Emilii, nagle zaczepiła mnie pielęgniarka. <br />- Dobrze, że już pani jest, tak mi przykro, współczuję... - Jej mina i ton głosu nie wróżyły nic dobrego...<br /></div>
Azaliahttp://www.blogger.com/profile/16950229629610958045noreply@blogger.com12tag:blogger.com,1999:blog-2580315637473815313.post-28634132457271177652012-08-05T22:34:00.000+02:002012-08-05T22:34:35.924+02:00Jestem i nie ma mnie. Żar mnie roztapia, unicestwia. Szare komórki
parują, kurczą się i jak tu coś sensownego napisać? Mam sposób, żeby
blog nie rdzewiał. Wklejam niedawno napisany tekst, publikowany na
portalu literackim. To nie fikcja. Samo życie. Nieważne kto jest
bohaterką, bo nie o to chodzi. Ważny jest poruszany problem. Zapraszam
do czytania i refleksji.<br />
<br />
**************************************************************<br />
<br />
Remedium<br />
<br />
Ona, to może być każda kobieta. Nie ważne ile ma lat, ile siwych włosów,
ile zmarszczek. Ona, to po prostu zwykła kobieta. Jedna z was, która
żyje tu i teraz, która kocha, pragnie, nienawidzi, która słucha muzyki,
pracuje, marzy, czuje wibracje, pożąda, jest pełna nadziei, a czasem
chce umrzeć i czuje bezbrzeżną pustkę, która szuka siebie w sobie i nie
znajduje drogi do siebie. Zastanawia się dlaczego i nie znajduje
odpowiedzi. Poplątane, pomieszane wczoraj i dziś. Dlaczego wciąż się
miota, tkwi w zakamarkach dzieciństwa?<br />
<br />
Nerwowo zgasiła papierosa. Jeszcze raz wlepiła oczy w płachtę gazety, po czym z niedowierzaniem pokręciła głową.<br />
- Co za bzdury! - sarknęła poirytowana. - Koń by się uśmiał. Amerykanie
zawsze coś durnego wymyślą... ci ich, psychologowie... naukowcy od
siedmiu boleści. Piszą, że częściej palą kobiety, które doznały w
dzieciństwie przemocy od ojców. Bzdura.<br />
<br />
Złożyła gazetę, odruchowo sięgając po papierosa, chociaż od dawna walczy
z nałogiem. Dzisiaj już wypaliła swój przydział. A jednak teraz musi.
Nie udało się wytrwać. Zawsze paliła, gdy coś było w poprzek. Dzisiaj
miała wiele powodów, żeby otoczyć swoje problemy smugą dymu. Ktoś ją
opuścił, ktoś zostawił bez słowa, chociaż tak się starała, stawała na
paluszkach, lała miód i przepraszała. <br />
<br />
Papierosy były jej antidotum na wszelkie zło. Błękitno-sina mgiełka
odgradzała ją od realnego świata. Wszystko na moment znikało i za każdym
haustem gryzącego dymu, doznawała ukojenia. A jeszcze jak było pod ręką
piwo albo drink z lodem, to czegóż chcieć więcej? Małmazja.<br />
<br />
Włożyła ulubione Marlboro do ust i pstryknęła zapałką o draskę
malutkiego pudełka. Nie uznawała zapalniczek. To był taki jej wewnętrzny
protest, przeciwko...<br />
No, właśnie, przeciwko czemu? Może to nie protest, tylko przywoływanie swojego wewnętrznego dziecka? <br />
- Czyżby oni mieli rację, ci durni, psychologowie? - błysnęła myśl. <br />
<br />
Mieszkała na wsi zabitej deskami, tak mówili dorośli, ale to było
najpiękniejsze miejsce na jej, wtedy maleńkim świecie. Drewniany dom z
poddaszem pełnym tajemnic, zaczarowany ogród z gęstwiną maliniaków i
wełniaste owieczki w zagrodzie obok ciepłych krów z matczyno-mlecznym
zapachem i śmiesznie chrząkających świnek. Pies, Brytan, na łańcuchu,
ujadający od świtu do nocy i dwa rude koty, które wciskały się nocą pod
pierzynę, a w dzień wylegiwały na poddaszu, chociaż myszy leżały
odłogiem, w zasięgu ich pazurów. Przy drzwiach w dużej kuchni, która
była centrum życia, wisiała ogromna naftowa lampa, podobno zabytkowa.
Jej światło było ciepłe, tajemnicze i przyjazne, tak samo, jak
trzeszczące polana w piecu. Dla niej, to była jedyna domowa atrakcja.
Mogła godzinami siedzieć, zapatrzona w pełzające ogniki, czytać książki,
odrabiać lekcje i nie znała co to nuda. Wtedy czuła się inaczej, niż za
dnia. Wieczorami była księżniczką na ziarnku grochu, złotą kaczką,
pięknym łabędziem. Za dnia tylko zwykłą dziewczynką, nieposłuszną córką -
według ojca - zakałą rodziny, takim kopciuszkiem z bajki, poniżanym,
bez przerwy strofowanym dziewczątkiem, popędzanym do roboty; do pasienia
krów, karmienia kur, zbierania drewna na opał.<br />
Najgorsze jednak było codzienne sprawdzanie przez ojca jej szkolnej
teczki. To był cały proceder. Wracała ze szkoły, kładła teczkę na półkę w
pokoju, potem szła do kuchni umyć ręce, nie było w domu prawdziwej
łazienki, następnie troskliwy ojciec oglądał zawartość jej teczki. Ona
stała przed nim ze opuszczoną głową, w oczekiwaniu na wyrok, kuląc
chudziutkie ramiona. Ojciec z wprawą śledczego przeglądał książki,
zeszyty, piórnik. Jeśli wszystko było w porządku, poklepywał ją po
ramieniu, mówiąc:<br />
- Możesz zjeść teraz obiad.<br />
- Matka, daj jej jeść! – wołał - bo dzisiaj zasłużyła.<br />
Matka na rozkaz nalewała zupę.<br />
- Jedz, córciu – zachęcała, podsuwając talerz. - Tylko pamiętaj, żeby do dna - upominała trwożliwie.<br />
Ona, z drżeniem serca patrzyła na ściekającą z chochelki zawartość. Tak
by chciała, żeby chociaż raz spłynęło coś innego, ale zazwyczaj razem z
gęstym płynem, spadały tłuste, napęczniałe skwarki, jak larwy pędraków
w bruzdach za pługiem dziadka. Boże, jak ona nie lubiła rozmiękłych
skwarków.<br />
- Mamuś, nie jestem głodna, ja nie lubię skwarków, muszę je zjeść? – szeptała, patrząc błagająco na matkę.<br />
Tu natychmiast wkraczał troskliwy ojciec.<br />
- Co ty sobie myślisz gówniaro? Ja żyły wypruwam, żeby was nakarmić, a
ty grymasisz?! Żryj, co matka daje, bo jak nie... Powąchaj czym to
pachnie - przed jej oczami pojawiała się zaciśniętą dłoń.<br />
Chwytała pospiesznie łyżkę, zamykała oczy, bo tak było łatwiej i
połykała wszystko, co trafiło na łyżkę. Ale zdarzało się, że dostawała
torsji, gdy jakiś skwarek połaskotał ją w gardle. Wtedy, poirytowany
ojciec, odchylał jej głowę i siłą wlewał łyżką zupę z ohydnymi
skwarkami, co do jednego. Matka wychodziła z kuchni, bo tak musiała.
Ojciec nie znosił sprzeciwu. Jak ona go wtedy nienawidziła. Jego, matkę i
cały świat. Nienawidziła całą swoją dziecięcą nienawiścią.<br />
- No widzisz, dziecko – mówił z sardonicznym uśmiechem, gdy talerz był
pusty - dało się zjeść? Dało się! Jeszcze przyjdzie czas, że będziesz
szukać skórek chleba w śmietniku – perorował. - Ciesz się, że masz co
jeść. Za moich młodych lat nikt mnie nie rozpieszczał i wyszedłem na
ludzi. Ty też wyjdziesz. Ja ci to obiecuję.<br />
<br />
Zdarzało się, że w zeszytach ojciec znalazł zagięte rogi albo brak
kartek. Ona, gdy coś źle napisała, wyrywała kartkę, naiwnie myśląc, że
tak będzie lepiej. I to był błąd, bo za każdą wyrwaną kartkę albo
zagięty róg dostawała baty. To była norma i reguła nie do podważenia.<br />
Ojciec codziennie liczył kartki, oglądał książki i zeszyty, i na koniec padała komenda:<br />
- Na ławkę!<br />
Wiedziała co będzie, więc posłusznie układała się na ławie, ściskając
pupę i jednocześnie zaciskając pięści i zęby, bo wtedy mniej bolało.
Miała to już wypraktykowane. Ojciec zdejmował pas ze ściany i wymierzał
razy, tyle, ile było zagiętych rogów i brakujących kartek. Odliczał raz
po razie. Trzeba jeszcze było głośno płakać i prosić: tatusiu, ja już
nie będę, nie bij więcej.<br />
Ale ona nie zważała na ból. Zacinała się w sobie i nie płakała, nie
prosiła, a ojciec nie słysząc prośby, lał i lał, dopóty, dopóki się nie
zmęczył albo babcia lub dziadek nie wkroczyli z pomocą, jeśli byli w
pobliżu.<br />
<br />
Ojciec był dziwnym człowiekiem. Gospodarny, uczciwy do bólu, pracował
jak wół, dbał o dom, często z miasta przywoził jej zabawki, książki,
ciepłe lody, ciastka, cukierki, a kiedy była chora, to siedział przy
niej w nocy, delikatnie głaszcząc po plecach, po głowie z niezwykłą
czułością. Te ręce, które wymierzały razy dawały ukojenie. Pragnęła tej
czułości i często udawała chorobę, byle tylko ojciec pogłaskał ją,
przytulił i powiedział; córeczko. Tak bardzo chciała być kochana prze
niego. Gubiła się w swoich uczuciach i pragnieniach. Kochała ojca, bo
tak trzeba było, tak nauczała matka i ksiądz, i tak ona czuła, ale gdy
bił za głupie kartki i zmuszał do jedzenia tego, czego nie lubiła,
nienawidziła go i życzyła śmierci. Potem było jej z tym źle. Miewała
senne koszmary i szła do spowiedzi. Ze skruchą przyrzekała księdzu
poprawę. Niewiele to pomogło, bo za parę dni była powtórka. Czuła się
cały czas winna, bo wciąż zawodziła oczekiwania księdza i ojca, chociaż
sama nie bardzo rozumiała jaka jest jej wina. <br />
<br />
- Lepiej, żebyśmy mieli chłopca, byłaby jakaś pociecha w gospodarstwie –
słyszała ojca mówiącego nocą do matki. - Nie dość, że dziewucha, to
jeszcze nic warta i nieposłuszna. Co z niej wyrośnie? Same utrapienie.
Ale ja ją zmuszę do posłuszeństwa.<br />
- Ale to jest dziewczynka, nie oczekuj cudów. Ona jest taka delikatna, odpuść jej - prawie z płaczem mówiła matka. <br />
- Cicho, kobieto, dziewczyna czy chłopak, to mores musi znać - odburknął ojciec. -J ja ją zmuszę. <br />
<br />
- Jak on mnie zmusi? - rozmyślała, ukryta pod pierzyną. - Może mnie bić i
zabić, ale w środku mnie nie zmieni. Ja nie chcę być taka jak ojciec.
On nie czyta książek, nie cieszy się ze słońca, nie widzi kwiatów, nie
słucha wiatru śpiewającego w drzewach... Tylko robota, posłuszeństwo i
pieniądze... To chyba nie mój ojciec... - snuła przypuszczenia,
oblewając je łzami.<br />
<br />
Jednak, to był jej ojciec, bo twarz, włosy, każdy szczegół urody, to
wierna kopia ojca. Chociaż to ją cieszyło, bo ojciec był postawnym i
urodziwym mężczyzną, a ona chciała się podobać. Szczególnie, gdy w wieku
nastu lat stała się oblegana i adorowana przez chłopaków. Wtedy poznała
smak powodzenia. Była ładna, to prawda, ale wewnętrznie czuła się już
jakaś pusta, jak staruszka, jakby ją ktoś wybebeszył z tego, co kiedyś
było dla niej ważne. Stała się urodziwym manekinem. Tak, tylko
manekinem, niczym więcej. Błyszczała, uwodziła, porzucała, szukała, nie
znajdując tego, czego chciała i tak w kółko. Żyła dla siebie z dnia na
dzień, bez marzeń i nie była szczęśliwa. Nie mogła zrozumieć kto
zniszczył zachwyty, radości i uczucia w jej tak bardzo wrażliwej
naturze. Już nie potrafiła patrzeć oczarowana w pląsające ogniki w
kominku, nie słyszała subtelnych drgań wietrznej muzyki, werbli kropel
deszczu na dachu. Coś w niej umierało, dzień po dniu. <br />
<br />
Jednak przyszedł moment, gdy ożyły uczucia i potrafiła wykrzesać z siebie iskierkę czułości. Bardzo ją to zadziwiło. <br />
Będąc już bardzo dojrzałą kobietą, można powiedzieć, że przejrzałą, gdy
zachorował ojciec, to właśnie ona, nie ukochany, upragniony syn, którego
doczekał się po wielu latach, to ona była przez wiele miesięcy przy
nim. Karmiła, przewijała, głaskała czule po głowie, opowiadała co się
dzieje na świecie, podawała leki. Trzymała jego ręce coraz zimniejsze,
starając się je ogrzać swoimi prawdziwie gorącymi łzami, aż do momentu,
gdy jego ulubiony zegar, wiszący na ścianie, wydał dziwny zgrzyt i
stanął na godzinie dwudziestej trzeciej. Wtedy oczy ojca zatrzymały się
na jej twarzy. Oczy jak nigdy błękitne i pełne woli życia... I cichy,
ostatni szept, po raz pierwszy wypowiedziane słowa, których zawsze jej
brakowało:<br />
- Córciu, zawsze cię kochałem...<br />
I właśnie w tamtej chwili, patrząc w oczy odchodzącego ojca,
uświadomiła sobie, że ona ma takie same oczy. Oczy takie same, a jakże
jest inna.<br />
<br />
Potem przypomniała sobie, że pierwszego papierosa zapaliła z chłopakami, gdy miała
osiem lat, potajemnie, za dziadkową stodołą. Wiedziała, że gdyby dowiedział się ojciec, to chyba nie
uszłaby z życiem spod jego rąk, a mimo to, odważyła się.<br />
Zapaliła, bo miała wokół kilku wiernych adoratorów, chłopców z
sąsiedztwa, dla których była kimś wyjątkowym. Ubiegali się o jej względy
i byli zaszczyceni, gdy to im właśnie opowiadała niesamowite historie,
które lęgły się w jej głowie. Zapaliła „sporta” na znak jedności z nimi,
tak jak robili jej ulubieńcy z książek, paląc fajkę pokoju. Była jedyną
dziewczynką we wsi, która paliła. Rzygała potem jak kot, co zeżarł
kłębek włóczki babuni, ale to nic, ona była kimś ważnym dla tych
chłopców, była ponad wszystko i była ich "muzą".<br />
<br />
- Może to prawda – przyznała w zamyśleniu - że kobiety, które doznały
jakiejkolwiek przemocy od ojca w dzieciństwie, nie były darzone
uczuciem, łatwiej ulegają wszelkim nałogom, prostytucji. Szukają
ucieczki, jakiegoś erzacu, akceptacji, podziwu i pożądania. Tylko, chyba
nie wszystkie się nad tym zastanawiają. Walczą z nałogami, nie znając
ich korzeni.<br />
<br />
Ona lubi palić, tak po prostu. Lubi i potrzebuje, bo to daje jej dziwne
poczucie bezpieczeństwa, pewności siebie. Może się myli, ale czy to
ważne, gdy zostawiło się za sobą dziesiątki lat? Za późno na odwyk. <br />
<br />
Zapałka się rozjarzyła. Jeszcze tylko... O, jeden sztach i już prawie nirwana.<br />
Nie pochwala palenia, absolutnie, a mimo to pali. <br />
<br />
- Tato, czy ty wiesz jak mi ciężko, jakie poplątane jest moje życie?
- puszczając kłąb dymu, wznosi oczy ku górze, jakby tam ktoś czekał na jej oskarżenie. Nikt nie czeka, nie słucha... Azaliahttp://www.blogger.com/profile/16950229629610958045noreply@blogger.com32tag:blogger.com,1999:blog-2580315637473815313.post-53031789139974065282012-07-01T19:33:00.002+02:002012-07-01T19:33:48.485+02:00Wracam na Onet<span style="font-size: large;">Wracam na Onet. Z przykrością zawiadamiam, że nie będzie dalszej części "Księżniczki", bo wysłałam tekst do kobiecego czasopisma i został przyjęty do druku. W związku z tym podpisana umowa zabrania mi publikowania tego tekstu, bo utraciłam(sprzedałam) swoje prawa autorskie. Usuwam więc poprzednie odcinki. <b>Przepraszam</b>. Sądzę, że za jakiś czas napiszę tutaj coś nowego. Pozdrawiam wszystkich serdecznie.</span>Azaliahttp://www.blogger.com/profile/16950229629610958045noreply@blogger.com18tag:blogger.com,1999:blog-2580315637473815313.post-1415336865590516972012-06-23T16:16:00.000+02:002012-06-23T16:34:03.347+02:00Szalony rowerzysta<div style="color: black;">
<b><span style="font-size: large;">Zakończenie "Księżniczki" będzie trochę później. Natomiast dzisiaj chcę się podzielić z Wami ciekawymi informacjami o tym, jak młodzi ludzie spędzają wolny czas. Nie są to nastolatkowie, ale osoby dojrzałe, aktywne zawodowo, obarczone rodzinami i mnóstwem obowiązków. Jednak zamiast odpoczywać w domu czy pubie, wolą wyprawy rowerowe. Pedałują nie tylko indywidualnie czy z rodzinami. Zorganizowali liczną grupę zapalonych miłośników sportu rowerowego i wespół zespół organizują kilkudniowe eskapady po Polsce, a od pewnego czasu poza granicami kraju. Wybierają ciekawe, aczkolwiek bardzo trudne trasy górskie. W tej szalonej grupie jest także mój pierworodny. Cieszy mnie, że uprawia sport rowerowy, że pracuje nad kondycją, że poznaje ciekawe miejsca, ale za każdym razem gdy dzwoni i mówi, że wybiera się w trasę, dostaję gęsiej skórki, bo z jego opowieści z wypraw i fotek, które mi przysyła, wiem o niebezpieczeństwach jakie mogą się przydarzyć. Na szczęście zawsze wraca szczęśliwie i z naładowanymi akumulatorami. Pamiętam, jak będąc paroletnim brzdącem urządzał rajdy na rowerku trójkołowym, a później dwukołowym po mieszkaniu u swojej babci. Przestrzeni miał dużo i przejeżdżał swobodnie z pokoju do pokoju dokoła mieszkania. Ze swoimi dziećmi też pedałuje dziesiątki kilometrów. Nie piszę o tym dlatego, żeby pochwalić się osiągnięciami syna, ale by pokazać, że nie wszyscy młodzi preferują wygodny beztroski styl życia, balangi, puby itp, chociaż ich na to stać. Podziwiam tych, którzy szukają nowych wyzwań, poznają swoje możliwości, sprawdzają się, a przy okazji są doskonałym wzorcem dla swoich dzieci. Sport ten jest na pewno ekscytujący, bardzo męski, ale też niebezpieczny. Poniżej wklejam link do strony internetowej grupy szalonych rowerzystów. Aktualny wpis to rajd we Włoszech i mnóstwo zdjęć w galerii. Warto poczytać zapiski i obejrzeć galerię zdjęć, mapki trasy z GPS, żeby uświadomić sobie jakie to piękne, ekscytujące i ryzykowne hobby. Każdy regeneruje siły na swój sposób. Ja od zawsze uwielbiałam zwiedzanie z okna samochodu. Ale o tym już wiecie. </span></b><br />
<b><span style="font-size: large;"><br /></span></b></div>
<div style="color: red;">
<b><span style="font-size: large;"> </span></b><b><span style="font-size: large;">http://mtbkrapkowice.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=366:viva-la-riva&catid=40:wiadomoci&Itemid=58</span></b><br />
<div style="color: red;">
<br /></div>
</div>
<div style="color: red;">
<div style="color: black;">
<b>Nie udało mi się wstawić aktywnego linku, więc chcąc wejść na tę stronę należy go skopiować i wstawić do okna przeglądarki. Sorry! Zachęcam do zostawiania komentarzy pod tekstem na podanej stronie. Wiadomo, że każdy autor cieszy się z zainteresowania tematem. </b></div>
</div>
<div style="text-align: center;">
<b><span style="font-size: large;">A to Rafał, mój kochany rajdowiec w pełnym rynsztunku.</span></b></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjHAJWPXsFyoOmfVuphU_r6zzppbwkmQ8ssRKBtp0NGwImPdFbk6cGXBKNBkTo5iNV49HBAXG6Ebnpv7I1h5JoWk1BfPgMvJaUSixVXV7wcJRYxs8wdWb-BrtQcPeskLMCG8V_5_E-Juzw/s1600/DSCN4675.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="300" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjHAJWPXsFyoOmfVuphU_r6zzppbwkmQ8ssRKBtp0NGwImPdFbk6cGXBKNBkTo5iNV49HBAXG6Ebnpv7I1h5JoWk1BfPgMvJaUSixVXV7wcJRYxs8wdWb-BrtQcPeskLMCG8V_5_E-Juzw/s400/DSCN4675.JPG" width="400" /></a></div>
<br />
<br />
<span style="font-size: large;"><b>Na blogu Azalii w "Codzienniku" jest zabawa blogowa. Zapraszam.</b></span>Azaliahttp://www.blogger.com/profile/16950229629610958045noreply@blogger.com30tag:blogger.com,1999:blog-2580315637473815313.post-88550080811866117852012-06-20T22:29:00.000+02:002012-06-20T22:29:22.002+02:00<span style="font-size: large;"><b>Witam Was kochani Czytacze. Wracam stęskniona, wypoczęta, wybyczona. Dzisiaj nareszcie zdobyłam modem i mogę swobodnie buszować w sieci. Tydzień temu dostarczono mi modem z Netii. Mimo zapewnień operatora, że Netia ma zasięg w całej Polsce, nie zadziałał. Zasięg zerowy.</b></span><br />
<span style="font-size: large;"><b> Odesłałam z odpowiednim komentarzem, a dzisiaj pojechałam do sklepu T-mobil i kupiłam modem na kartę za 25 zł, bez umowy, bez abonamentu i jest dobrze. Sama będę decydować kiedy doładować. Na razie się rozkręcam, bo trochę się rozleniwiłam, ale dzień dwa i będą nowe posty.</b></span><br />
<span style="font-size: large;"><b>Dziękuję za komentarze, za maile i za to, że pamiętacie o mnie. Aha, mam nareszcie usb do komórki i będę mogła przerzucać fotki z telefonu do laptopa. Mam nowe robótki, więc może jutro pokaże na blogu szydełkowym. Pozdrawiam i cieszę się, że znowu jestem z Wami.</b></span>Azaliahttp://www.blogger.com/profile/16950229629610958045noreply@blogger.com16tag:blogger.com,1999:blog-2580315637473815313.post-74107265871677450952012-06-10T09:16:00.000+02:002012-06-10T09:16:10.176+02:00Od parunastu dni mam przerwę w kontakcie ze światem. Zrezygnowałam z telefonu stacjonarnego i Neostrady, ze względów wyłącznie oszczędnościowych. Z telefonu korzystałam sporadycznie, a poza tym mam komórkę, która jest mi bardziej przydatna niż stacjonarny. Nie ma sensu płacić abonamentu dla samego płacenia. A ponieważ internet jest uzależniony od telefonu, więc też musiałam zrezygnować. Czy jest mi źle bez internetu? I tak i nie. Tak, bo bez dostępu do internetu czuję się jak na wygnaniu, zżera mnie ciekawość co słychać u Was, a nie, bo nagle czas mi się rozciągnął jak guma od... wiadomo czego i spokojnie mogę robić wszystko co mi tylko przyjdzie do głowy. Niedawno narzekałam na blogu, że czas szybko pędzi i co chwilę jest piątek, a teraz zdarza mi się dziwić, że to jeszcze ten sam dzień. Jednak internet pożera czas, bo nie da się ustalić sztywnych ram do korzystania z tego przybytku, przynajmniej ja nie potrafię. I z powodu braku dostępu do netu, zajęłam się trochę moim domem. Wysprzątałam dwie piwnice, komórkę, a co najważniejsze – przejrzałam szafy, komodę i przygotowałam kilka worów z różnymi rzeczami do wyrzucenia. Zrobiło mi się w domu luźno i lekko na duszy. Chociaż serce mi się kroiło w plasterki, gdy przebierałam garderobę, to zamykałam oczy i wrzucałam do worów kolejną bluzkę, sweter czy spódnicę. Ładne, dobre, niezniszczone, ale po co mi tyle ciuszków? Zostawiłam to co jest niezbędne, a reszta może się komuś przyda. Za tydzień będzie u nas wiosenna zbiórka używanych rzeczy, więc zdążyłam w sam raz. <br />W najbliższych dniach dostanę zamówiony modem internetu bezprzewodowego na kartę, więc powrócę do świata, a na razie pożyczam modem od córki, żeby tylko sprawdzić pocztę. Tak szczerze, to już mi tęskno do blogów. Pozdrawiam wszystkich i do „zobaczenia”.Azaliahttp://www.blogger.com/profile/16950229629610958045noreply@blogger.com28tag:blogger.com,1999:blog-2580315637473815313.post-62831608676636964442012-04-17T13:05:00.000+02:002012-04-17T13:05:55.720+02:00Po przerwieZastanawiam się czy nie przenieść pisania z Onetu tutaj. Szkoda mi zostawiać tamten blog, ale już nie mam cierpliwości do znikania blogu, do błędów, do niemożności zamieszczania komentarzy. Na razie się zastanawiam.Azaliahttp://www.blogger.com/profile/16950229629610958045noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-2580315637473815313.post-53760618063507087422011-05-29T19:38:00.000+02:002011-05-29T19:38:40.868+02:00Stara miłość - 36Życie czasem lubi płatać figla. Kto w to nie wierzy ten jest głupi. Po prostu głupi i zbyt pewny siebie.Azaliahttp://www.blogger.com/profile/16950229629610958045noreply@blogger.com18tag:blogger.com,1999:blog-2580315637473815313.post-70477159470885180712010-12-12T03:56:00.002+01:002010-12-12T04:14:34.622+01:00Stara miłość nie rdzewieje ( 35 )Nie dość, że miałam swoje problemy z Kubą, z oczami mamy, to jeszcze doszły mi obawy o los mojej córki. Dobrze chociaż, że planują ślub na wiosnę, a nie na te święta, bo będzie trochę czasu poznać bliżej przyszłego zięcia, a może coś im się odmieni, pocieszałam się. Kuba nadal nic nie mówił tylko patrzył tępo w telewizor i palił papierosa za papierosem, co oznaczało, że jest nie w sosie. Patrzyłam kątem oka na jego minę i zadawałam sobie po raz setny pytanie, dlaczego niektórzy mężczyźni zamiast powiedzieć wprost co ich gryzie, milczą jak zaklęci i nakręcają się po cichu. Taki właśnie egzemplarz siedział przede mną. Niby na oko oaza ciszy i spokoju, a w środku wulkan. Wystarczyłoby jedno moje nieopatrzne słowo, a wybuch murowany. Jak go oswoić, zastanawiałam się, jak zmiękczyć tę skorupę i nauczyć otwartości? Kiedy wszystko idzie po jego myśli, potrafi być wylewny, wesoły nawet dowcipny ale kiedy coś nie tak, zamyka się w sobie na cztery spusty i konia z rzędem temu kto go rozrusza. Albo niekiedy z byle powodu wyskakuje z awanturą jak Filip z konopi. Kiedyś taki nie był. Pamiętałam go jako wesołego chłopaka, dowcipnego, energicznego, potrafiącego się znaleźć w każdej sytuacji,towarzyskiego i bardzo rozmownego. Nie raz prowadziliśmy zażarte dyskusje z jego kolegami czy moimi koleżankami na przeróżne tematy i Kuba zawsze miał coś ciekawego do powiedzenia, nigdy się nie denerwował, a teraz milczek, smutas i narwaniec. Dawniej, we wszystkim się ze mną zgadzał, to on pytał mnie o radę, a obecnie uważa się za wyrocznię i na domiar złego nie liczy się z moim zdaniem. No może nie tak do końca ale często mu się to zdarza. Spotykając się z nim po latach nie brałam pod uwagę zmian jakie mogły zajść w jego wnętrzu, bo wydawało mi się, że i we mnie nic się zmieniło. Czyżbym tak bardzo się myliła? <br />
- Kuba, położymy się spać, jak myślisz? - zadałam bzdurne pytanie, żeby przerwać milczenie, bo nic innego nie przychodziło mi do głowy. Nie chciałam roztrząsać tego co było wcześniej, żeby go nie sprowokować do niepotrzebnej dyskusji. - Rozłożę rogówkę, pomożesz mi, dobrze? - poprosiłam grzecznie, podnosząc się z fotela. - Zostaw, ja sam to zrobię. - Odpowiedział drewnianym głosem i zabrał się do rozkładania. Nie lubiłam takiego głosu u niego, bo czułam się nieswojo, tak jakbym w czymś zawiniła. Czy on ani raz nie pomyśli o tym jak ja się czuję w takich chwilach, zastanawiałam się, patrząc na jego zmagania a rogówką. Wiedziałam, że nie lubi takich sprzętów, gdzie trzeba rozkładać, ustawiać itp. Kuba był minimalistą. Jego dewiza to; mało, praktycznie i prosto. Ja lubiłam przeróżne kombinacje, byle ciekawe i funkcjionalne. <br />
- Kubuś ja idę do łazienki, a ty rozłóż pościel. - Znowu zagadnęłam, żeby tylko coś powiedzieć ale on nawet nie mruknął tylko ze stoickim spokojem rozkładał dalej. Poszłam do łazienki, a kiedy wróciłam Kuba siedział na fotelu i znowu palił. - Skarbie - powiedziałam kładąc się do łóżka. - Nie pal już, bo się podusimy. Otwórz szerzej okno i idź się myć. - Nerwowo zgasił papierosa, otworzył okno na oścież i wyszedł. Za cholerę nie mogłam wydedukować o co mu chodzi. Przecież nikt mu nic przykrego nie powiedział, ja obchodziłam się z nim jak z jajkiem, więc czemu jest taki smętny i naburmuszony, biłam się z myślami. - O rany - wykrzyknęłam. - Już wiem. Pieniądze. Przecież ja mu nie oddałam pieniędzy. Wyszłam z pościeli, zarzuciłam szlafrok i poszłam do córki po pieniądze, które miała pobrać w bankomacie. Trochę się speszyłam, bo siedział u niej jeszcze Natale. Pospiesznie wzięłam pieniądze i kiedy wróciłam do pokoju Kuba już leżał w pościeli. - Ale z ciebie błyskawica - zażartowałam. - Myłeś się na czas? - Tak z grubsza, tylko pod prysznicem - odpowiedział. - Kubuś, proszę - wręczyłam mu odliczoną kwotę. - Przez te zaręczyny to całkiem zapomniałam. Kuba spojrzał, wziął forsę do ręki i uśmiechnął się. Potem wstał i wyszedł schować do portfela. Kiedy usiadł na łóżku obok mnie już miał inną minę. - Byłeś zły, że nie oddałam ci pieniędzy? - zaryzykowałam pytanie. Pokręcił przecząco głową ale to co powiedział za moment, utwierdziło mnie, że tak. - Nnnnie.., nie ale wiesz.... myślałem, że zapomnisz, a głupio by mi było się upominać. Wprawdzie to niewielka kwota ale zawsze coś. <br />
- Uniosłam brwi. Widząc moją minę szybko poprawił się. - No wiesz, gdybyś nie miała to co innego, to bym się nawet nie upomniał ale skoro córka podjęła, to po co miałabyś wysyłać pocztą jak mogę zabrać. - Acha - wydusiłam. - Rozumiem.<br />
Ale cholera, nie rozumiałam. Tego akurat nie rozumiałam. Co stało mu na przeszkodzie, żeby spytać czy mam pieniądze dla niego? Nic. A gdybym nawet zapomniała na amen tego dnia, to będzie dzień następny, albo inna okazja. Nie, on wolał się smęcić, naburmuszać i psuć mi humor z tak bzdurnego powodu. A ja głupia tyle się nagłowiłam, o co mu chodzi. Też mogłam go spytać ale mając już doświadczenie wiedziałam, że to się na nic zda, bo i tak nie powie od razu. Nie komentowałam jego tłumaczenia, tylko położyłam się i zgasiłam lampkę. Kuba nie zareagował. Leżeliśmy dość długą chwilę w milczeniu. Kuba westchnął i poruszył się. Wiedziałam, że teraz będzie się przymilał, bo już dość długo czekał na chwile intymności. Ja też czekałam ale akurat w tej chwili straciłam ochotę. Kiedy Kuba przytulił się do mnie i zaczął mnie obejmować i błądzić ręką tam gdzie lubił, ja lekko odsunęłam się. - Kotku - usłyszałam i poczułam gorący szept przy uchu. - Tak długo już czekam, a ty co, nie masz ochoty? Nie dręcz mnie, proszę?. - Wiedziałam, że gdy definitywnie odmówię to będzie naburmuszony cały następny dzień ale z drugiej strony nie mogłam tak od razu ulec. Niech się bardziej postara, postanowiłam. Zaczęło się przekomarzanie, droczenie, przymilanie i z tego wszystkiego moje urazy gdzieś się ulotniły, ustępując miejsca czułości i, i, i stało się to co miało się stać i było pięknie, tak pięknie, że trzeba było powtórzyć, żeby przekonać się czy może być jeszcze piękniej. Może gdybym nie była jeszcze obolała, to byłoby więcej powtórek ale ta jedna w zupełności wystarczyła. Kuba był pełen sił witalnych, chociaż za każdym razem marudził, że według niego to już nie to co było kiedyś. Ja przekonywałam go, że jest nawet lepiej. Nie wiem czy mi wierzył ale widziałam, że to go podbudowuje i cieszy. Klasyczny mężczyzna, pod tym względem, uśmiechałam się z czułością, patrząc na jego zadowoloną minę . <br />
Leżeliśmy wtuleni w siebie i prawie do północy rozmawialiśmy o wszystkim co nam tylko przyszło na myśl. Było znów miło i beztrosko, a Kuba promieniał radością. Zrozumiałam, że to raczej brak naszej bliskości mu doskwierał, a nie pieniądze i Włoch, narzeczony mojej córki. Chyba nigdy nie poznam go do końca, przyznałam się sama przed sobą. Zasnęliśmy pogodzeni, pojednani i spokojni. W czasie rozmowy uzgodniliśmy, że Kuba przed południem pojedzie do domu, bo ja już czuję się całkiem dobrze, wróciła córka, więc jego obecność jest zbędna. Gdyby tak zawsze było jak teraz, myślałam zasypiając, to mógłby już tu zostać na dłużej.Azaliahttp://www.blogger.com/profile/16950229629610958045noreply@blogger.com42tag:blogger.com,1999:blog-2580315637473815313.post-13874633641640292302010-11-29T03:04:00.003+01:002010-11-29T03:05:41.573+01:00Jeszcze trochę<div style="color: #660000; font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><b><span style="font-size: small;">Wiem, że moi czytelnicy zaglądają tutaj z nadzieją na czytanie dalszych losów Kuby i moich. Wiem, że powinnam już pisać dalsze odcinki ale proszę mnie zrozumieć, nie bardzo mam odwagę. W następnych odcinkach wiele do powiedzenia będzie mieć moja mama i dlatego jest mi </span></b><b> tak trudno </b><b><span style="font-size: small;">zabrać się do pisania. </span></b></div><b style="color: #660000;"><span style="font-size: small;"><span style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;">W tej chwili myślę o świętach, jak to będzie przy stole wigilijnym bez mamy i nie bardzo mogę skupić się na pisaniu. Na blogu Azalii piszę notki o wszystkim co mi przyjdzie do głowy, żeby się czymś zająć ale nie wymagają one skupienia i wracania do wspomnień z udziałem mamy. Zostawiam pisanie na po Nowym Roku. Przepraszam. </span></span></b>Azaliahttp://www.blogger.com/profile/16950229629610958045noreply@blogger.com10tag:blogger.com,1999:blog-2580315637473815313.post-2289518424070310882010-11-16T17:25:00.004+01:002010-11-16T17:36:28.218+01:00KOJĄCA FOTOGRAFIA<b><span style="color: #660000; font-size: small;"><span style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;">W wolnych chwilach, albo kiedy jest mi żle lubię oglądać w internecie przeróżne galerie z fotografiami. Są to galerie z malarstwem, z rzeźbami, z fotografiami krajobrazów, kwiatów, a także z fotkami zwierząt i ptaków. Taka wirtualna wędrówka nastraja optymistycznie, uwrażliwia i daje dużo radości. Pozwala też poszerzyć swoją wiedzę, poznać odległe kraje, nieznane okazy przyrody. Czasem coś mnie szczególnie zachwyci i żeby mieć to pod ręką, kopiuję i zapisuję na dysku. Mam już sporą "swoją galerię" przyjaznych widoków. Ostatnio natrafiłam na fotografię niezwykłego krajobrazu - Toskania. Kawałek Toskanii, ma w sobie taki niesamowity urok, wręcz magiczny, że patrząc na tę fotkę odczuwam wyciszenie, spokój, jakbym doznała dotknięcia anioła. To dziwne, bo nie wierzę w anioły ale tak sobie wyobrażam obecność anioła obok. Przepełnia mnie radość i nadzieja. Moje myśli są jasne, czyste i piękne. Nie wiem dlaczego ale tak odczuwam i uśmiecham się całą sobą</span></span><span style="font-size: small;"><span style="color: #134f5c;">.</span> </span></b><br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhtPxidU0ubb-G_SYPKLZ3oOrLtk5ZPtfYMLMtTkwouRkaUmF3Fy490SY4Rys4ZNRNj1hD0TkMq9YCEDaoYxgvZ3-nUHR1hvpueiS336h2yN0eKTfoFX4u5x6pQST6jrKGvRpj0BnJU_ss/s1600/toscana.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="401" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhtPxidU0ubb-G_SYPKLZ3oOrLtk5ZPtfYMLMtTkwouRkaUmF3Fy490SY4Rys4ZNRNj1hD0TkMq9YCEDaoYxgvZ3-nUHR1hvpueiS336h2yN0eKTfoFX4u5x6pQST6jrKGvRpj0BnJU_ss/s640/toscana.jpg" width="640" /></a></div><div style="text-align: center;"><br />
</div>Azaliahttp://www.blogger.com/profile/16950229629610958045noreply@blogger.com12tag:blogger.com,1999:blog-2580315637473815313.post-13840262416576169832010-11-08T00:35:00.005+01:002011-06-29T23:11:12.942+02:00Mój cudowny zakątek jesienią. Góra Żar porośnięta bukami<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjBFCLdnBqd0gcyW05mX2CMhgdavXuYpSOmB5ePND0QeTWZnwDVrf2gCXiUfgUH_uBrTI_msFP8KcO9tdlOQcMDtV1DQImbCg3flJZEVHSDsJrQuXhWo7TdvlEkJDTqgIJhnyhPyzWpIE0/s1600/G%C3%B3ra-%C5%BBar-Mi%C4%99dzybrodzie-Bialskie.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjBFCLdnBqd0gcyW05mX2CMhgdavXuYpSOmB5ePND0QeTWZnwDVrf2gCXiUfgUH_uBrTI_msFP8KcO9tdlOQcMDtV1DQImbCg3flJZEVHSDsJrQuXhWo7TdvlEkJDTqgIJhnyhPyzWpIE0/s320/G%C3%B3ra-%C5%BBar-Mi%C4%99dzybrodzie-Bialskie.jpg" width="320" /></a></div>Azaliahttp://www.blogger.com/profile/16950229629610958045noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-2580315637473815313.post-28463750975549041162010-11-06T03:21:00.003+01:002010-11-06T03:25:05.430+01:00Róże i biały paw<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiWdD8-XR9jawR87zNMkU7wNYcPyDL2NR7FVFnuA_B-BZeCWNZUQ5D4cqHGsNcpWzpNnsnapBoL9uSbu3jeOHYYUPUFLFgMLi_hvmZnIrIBgZsJHix0VGKF_wdIkGHRKVmkAmPPHtQwtAI/s1600/Rosa+2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="298" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiWdD8-XR9jawR87zNMkU7wNYcPyDL2NR7FVFnuA_B-BZeCWNZUQ5D4cqHGsNcpWzpNnsnapBoL9uSbu3jeOHYYUPUFLFgMLi_hvmZnIrIBgZsJHix0VGKF_wdIkGHRKVmkAmPPHtQwtAI/s400/Rosa+2.jpg" width="400" /></a></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgStyIqaxeyEmgod_NaBKUhN31b3SJrJoegWi4qmkTu9I0ILIgm_q-x4ljdmy_zvYiWIwR1Ch4OHRphz4iMlos9wlJQjkcOjaerWJI51LFyFoUdeExHoFrjXP9uc3m3tR0JYvFmqdUj1CU/s1600/bialy.paw.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="300" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgStyIqaxeyEmgod_NaBKUhN31b3SJrJoegWi4qmkTu9I0ILIgm_q-x4ljdmy_zvYiWIwR1Ch4OHRphz4iMlos9wlJQjkcOjaerWJI51LFyFoUdeExHoFrjXP9uc3m3tR0JYvFmqdUj1CU/s400/bialy.paw.jpg" width="400" /></a></div>Azaliahttp://www.blogger.com/profile/16950229629610958045noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-2580315637473815313.post-73724847772593924482010-11-05T02:28:00.020+01:002011-06-29T23:18:31.195+02:00Jesiennie<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhLgl3xI397zK_W-kH0zEW5Tdy1n-Qd4D3AiXGMh2-Yfc8zijs1H-pUXq72K3OOxtWH1xkMDj7WVlbGC9N3yLtXSB99lmpfxiOXIoL0DFVHsyGGMwnr1pn90Xf_ifC4psoRMM-OnTtaecw/s1600/kolorowe-jesienne-wzgorza.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="300" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhLgl3xI397zK_W-kH0zEW5Tdy1n-Qd4D3AiXGMh2-Yfc8zijs1H-pUXq72K3OOxtWH1xkMDj7WVlbGC9N3yLtXSB99lmpfxiOXIoL0DFVHsyGGMwnr1pn90Xf_ifC4psoRMM-OnTtaecw/s400/kolorowe-jesienne-wzgorza.jpg" width="400" /></a></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgAQxTuu9E2p8pYZuUKo5JpArY50JjS6jvotqGIJM0hx4sBcJ-xLjc7fZxEqnIpb2ihw46G3OCZ5L7Z6LZNhPrWyAQu_jmiS5wcUup4x2rf_LkShvogw7StnYcRmk96A8s7ebNoig-wl_o/s1600/zlota_polska2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="266" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgAQxTuu9E2p8pYZuUKo5JpArY50JjS6jvotqGIJM0hx4sBcJ-xLjc7fZxEqnIpb2ihw46G3OCZ5L7Z6LZNhPrWyAQu_jmiS5wcUup4x2rf_LkShvogw7StnYcRmk96A8s7ebNoig-wl_o/s400/zlota_polska2.jpg" width="400" /></a></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhCbZufoPPrz6wP25KJ0CuHbttJWo8UhS_gNrmyJcSbqzBJVt-WpP7a0enLwkrvxx_kmvsb0SVIAee3gdtV6VgKCZoHDnTp2mX4ji5qFOrpBUibWy0pQsXT5cIryFMURldSAwR6oy_UvhU/s1600/5564__PUCHACZ_TB2+0991.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="264" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhCbZufoPPrz6wP25KJ0CuHbttJWo8UhS_gNrmyJcSbqzBJVt-WpP7a0enLwkrvxx_kmvsb0SVIAee3gdtV6VgKCZoHDnTp2mX4ji5qFOrpBUibWy0pQsXT5cIryFMURldSAwR6oy_UvhU/s400/5564__PUCHACZ_TB2+0991.jpg" width="400" /></a></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhfRUhzrBsGtr50QBD0V95xc2xRWweyzl8GFiMZWOniPzvYN9D9kcPBAtK2Z5mm0ObCDpsOUvzbkx_c1WSBAIQoPVtbSP31bQNW57epoSQtiS9Yz0tRTqlfiUmnLUfqgKm5Dvu1f4LGUlQ/s1600/zlota_polska.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="266" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhfRUhzrBsGtr50QBD0V95xc2xRWweyzl8GFiMZWOniPzvYN9D9kcPBAtK2Z5mm0ObCDpsOUvzbkx_c1WSBAIQoPVtbSP31bQNW57epoSQtiS9Yz0tRTqlfiUmnLUfqgKm5Dvu1f4LGUlQ/s400/zlota_polska.jpg" width="400" /></a></div>Azaliahttp://www.blogger.com/profile/16950229629610958045noreply@blogger.com9tag:blogger.com,1999:blog-2580315637473815313.post-78693329330460602352010-10-31T15:08:00.000+01:002010-10-31T15:08:05.247+01:00Światełko dla Ciebie Mamo<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgHeYoI0mXp-m4-Iaf9HEtn2-PpnQ1iiw7cYFmuj0ltd-THP9Q3UNHT0h-pCs2Il2chfYwkBUxja8XT1NrQZE_vXueBt0OaKOTv5-t3W3bz-ZBrw3lahShsfjpiFG3nFivSjFBieN93Elg/s1600/serce+znicz.gif" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="293" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgHeYoI0mXp-m4-Iaf9HEtn2-PpnQ1iiw7cYFmuj0ltd-THP9Q3UNHT0h-pCs2Il2chfYwkBUxja8XT1NrQZE_vXueBt0OaKOTv5-t3W3bz-ZBrw3lahShsfjpiFG3nFivSjFBieN93Elg/s320/serce+znicz.gif" width="320" /><span style="background-color: #cc0000;"></span></a></div><span style="background-color: #8e7cc3;"></span>Azaliahttp://www.blogger.com/profile/16950229629610958045noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-2580315637473815313.post-48808991746762644892010-10-09T16:50:00.000+02:002010-10-09T16:50:08.689+02:00Ucisz się moje serce.<div style="color: purple;"><b>Zawieszam na jakiś czas pisanie na blogu.</b></div><div style="color: purple;"><b>Dzisiaj w nocy zmarła moja Mama. </b></div><div style="color: purple;"><b>Powrócę kiedyś .</b></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgixSMjyf8TRr-R0qIevONPRncX__9i3jFiN6QZ3HGXeFwYKe_tn1gfhzhCfQe8mg2HxaS-vjsqVyoruYrngeLrRwQuZAWE4AloHZfs_5yl9O4dWQsExRmXMQKatr_na4IkDHWfTaT093w/s1600/30813_1133179066410_1735290076_252843_4664740_s%C5%BCyczenia+od+Kseni+na+facebouku.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgixSMjyf8TRr-R0qIevONPRncX__9i3jFiN6QZ3HGXeFwYKe_tn1gfhzhCfQe8mg2HxaS-vjsqVyoruYrngeLrRwQuZAWE4AloHZfs_5yl9O4dWQsExRmXMQKatr_na4IkDHWfTaT093w/s1600/30813_1133179066410_1735290076_252843_4664740_s%C5%BCyczenia+od+Kseni+na+facebouku.jpg" /></a></div>Azaliahttp://www.blogger.com/profile/16950229629610958045noreply@blogger.com13tag:blogger.com,1999:blog-2580315637473815313.post-11494650336799415502010-10-05T05:43:00.002+02:002010-10-05T05:47:01.336+02:00Stara miłość nie rdzewieje ??? ( 34 )<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgI3mKS1i-EvN_nvKuqv5pDriHl12woBMJUOHjJX7ajjKB3u8JxwLxoe7SifO3pawfzwTjfij2jmbwL13PU3uXRt761lWLxX3hJRkQd-NNy52AgdPBet1waodP7JVsOJsq7cMYu_39qdBA/s1600/arvacskabrtki+i+motyle.gif" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="161" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgI3mKS1i-EvN_nvKuqv5pDriHl12woBMJUOHjJX7ajjKB3u8JxwLxoe7SifO3pawfzwTjfij2jmbwL13PU3uXRt761lWLxX3hJRkQd-NNy52AgdPBet1waodP7JVsOJsq7cMYu_39qdBA/s200/arvacskabrtki+i+motyle.gif" width="200" /></a></div><div style="color: #0c343d; font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: large;">Stało się. Mój ukochany pojechał, a ja zostałam z urażoną ambicją, niezadowolona i poirytowana. Jakby tego było mało, za chwilę wrócili młodzi i od razu córka zaczęła wypytywać o Kubę, bo minęli się z nim po drodze. Nie zdążyłam się przygotować na rozmowę z córką, a widziałam, że i Natale wybałuszał oczy, nasłuchując jakby rozumiał o czym rozmawiamy. Zawsze potrafię robić dobrą mine do złej gry ale nie przed moją Ksenią. Ona potrafi rozpoznać najmniejsze moje niezadowolenie i dotąd piłuje, aż nie wydobędzie ze mnie wszystkiego. Tak było i tym razem. Chcąc nie chcąc musiałam wygadać co leżało mi na sercu i na wątrobie. Ku mojemu zdumieniu, nie ucieszyła się z wyjazdu Kuby, była nawet zmartwiona. Chyba widziała, że nie bardzo się z tym czułam i starała się mnie się pocieszać. - Mama, nie martw się, Kuba ochłonie po drodze, przemyśli, to zadzwoni z domu, a ty sobie odpocznij. Przecież nic takiego mu nie powiedziałaś, ani on tobie. Normalna kłótnia, nie ma się o co szarpać.</span></div><div style="color: #0c343d; font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: large;">Dobrze jej mówić odpocznij, jak ja już zaczynałam żałować swoich słów i tego, że zmusiłam Kubę do wyjazdu. Takiej kłótni jeszcze nie mieliśmy i to z takim zakończeniem. Jeszcze przed godziną miałam go dość, a już żałowałam i chciałam żeby wrócił. Tak to jest z nami kobietami. Zamiast łagodzić emocje to my podsycamy, a potem żałujemy, filozofowałam. Z jednego byłam zadowolona, z mojej sprawnej ręki. Miałam już dość niesprawności i ciągłego usługiwania mi. Wprawdzie to co robił dla mnie Kuba sprawiało mi przyjemność ale już mi się znudziło. Teraz gdy w domu pojawił się obcy facet, czułabym się bardzo niekomfortowo. Poszłam do siebie i położyłam się na rogówce. Nareszcie mogłam wyciągnąć się tak jak lubię, na wznak z rękoma założonymi za głową. - Co za ulga, co za frajda - mruczałam zadowolona. Było mi dobrze, wygodnie i nic nie bolało. Nie miałam ochoty o niczym rozmyślać, ani z nikim rozmawiać, więc przymknęłam oczy i spokojnie zasnęłam. Stara moja wypróbowana metoda, sen jest dobry na wszystko. Na pewno nie wszystko się przez sen załatwi ale po przebudzeniu już inaczej patrzy się na to co przed zaśnięciem dręczyło. A czasem niespodziewanie znajduje się odpowiedź czy rozwiązanie jakiegoś problemu.</span></div><div style="color: #0c343d; font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: large;">- Mamo, obiad, wstawaj - wołała córka. - Czekamy. Zerwałam się ochoczo, bo byłam głodna, a z kuchni dochodziły kuszące zapachy. - Co macie dobrego - zerknęłam na stół idąc do łazienki. - O, coś nowego - rzuciłam - widząc na półmisku jakąś kolorową potrawę. - To krewetki z chili i z makaronem - odpowiedziała córka. No ładnie, zmartwiłam się, bo nie przepadałam za owocami morza. Krewetek jeszcze nie jadłam i nie wiedziałam czy zjem. Kojarzyły mi się z wielkimi różowymi robalami. Byłam obrzydliwa na takie potrawy. Wracałam do stołu z duszą na ramieniu i ustami pełnymi śliny. Nie wypadało mi wybrzydzać więc nałożyłam sobie malutką porcję i zamykając oczy spróbowałam. Posmkowało mi. Danie było pikantne i delikatne w konsystencji. Do tego dobre winko, więc dołożyłam więcej. Widziałam jak córka przygląda mi się z zainteresowaniem, bo znała mój stosunek do takich specjałów. - No mama, jestem dumna z ciebie - zażartowała gdy odstawiłam talerz. - Myślałam, że nie dasz rady, a ty nawet dokładkę zrobiłaś. - Wiesz kochanie, z winem to i dżdżownica by przeszła - tym razem ja zażartwałam. - Ale mogłaś mnie uprzedzić. To teraz już tylko robale będziemy jeść, dopóki Natale tu będzie? - ciągnęłam dalej. - Nie, on je wszystko ale owoce morza najchętniej. To u nich normalne, na dziennym porządku. - Wyjaśniała Ksenia, a Natale szczerzył zęby i kiwał głową. </span></div><div style="color: #0c343d; font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: large;">Nie zabawiłam długo przy stole, bo oni rozmawiali po włosku, a ja nie rozumiałam ni w ząb. Byłam pełna podziwu dla córki, że w tak krótkim czasie opanowała język włoski na mój gust perfekcyjnie, skoro z Natale rozmawiała dużo, szybko i bez zastanawiania się. Jadąc do Włoch, nie umiała ani słowa. Liczyła, że poradzi sobie z angielskim ewentualnie z francuskim, bo też znała, nie tak dobrze jak angielski ale dałaby sobie radę. Jednak w ciągu pół roku musiała posługiwać się tylko włoskim i udało jej się opanować ten język. Od małego miała smykałkę do języków. Pamiętałam jak w wieku sześciu lat uczyła się angielskiego z bajek na kasetach i z dołączonych do kaset kolorowych książeczek z polskimi tekstami i obrazkami. Potem w szkole udało nam sie załatwić prywatnie naukę angielskiego od pierwszej klasy, a potem już lekcje były w programie nauczania szkoły. Tak, córka zna trzy języki, syn dwa, a matka tylko rosyjski i trochę niemieckiego. Kto w moich szkolnych czasach myślał o językach zachodnich. Królował język rosyjski i dopiero na studiach miałam dwa semestry niemieckiego i cztery języka łacińskiego. I to cała moja edukacja lingwistyczna. Potem cały czas praca, szkolenia, awanse, podyplomówka i nie było czasu na języki. Na nic nie było czasu, tylko na pracę i domowe obowiązki. </span></div><div style="color: #0c343d; font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: large;">- Mamuś - córka przyszła do pokoju. - Wieczorem robimy grilla, przygotuj się. - Muszę - skrzywiłam się. - Mam siedzieć międzu wami jak na tureckim kazaniu, to lepiej sami sobie zróbcie. Ja mogę przyjść, zjeść kawałek kiełbaski i wystarczy. Oszczędż mnie córciu - poprosiłam. - Ja się głupio czuję. Ksenia pokiwała głową, uśmiechnęła się i wyszła. Oglądałam wiadomości gdy nagle wparowała córka, wołając mnie - Mamo, chodź szybko coś zobaczysz. Szybko - ponaglała. Pobiegłam za nią. - Co, gdzie? - pytałam przy drzwiach. Ksenia otworzyła wejściowe drzwi i lekko mnie wypchnęła przodem. - Patrz dobrze - mruknęła mi do ucha i zawróciła do domu. - Co ty kombinujesz? - ledwo to powiedziałam, na podjazd wjechał samochód Kuby. Zaniemówiłam. Stałam osłupiała i nie mogłam z siebie wydobyć słowa, gdy Kuba wygramolił się z auta i z wiązanką róż stanął przede mną. - Grażynko, wybacz, wróciłem, bo nie mogłem tak wyjechać - wyrecytował, wciskając mi w ręce róże. - Mogę wejść? - spytał niezbyt pewnie. - No wchodźcież do domu - usłyszałam z przedpokoju córkę. - Mamo, Kuba, no już - ponaglała. - Tak, proszę, wejdż - odzyskałam głos. - Skąd zawróciłeś? - Nie ważne - odparł. - Idę zamknąć bramę - dodał i po chwili już był z powrotem.</span></div><div style="color: #0c343d; font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: large;">- No i co ja mam robić z takim facetem? - Zastanawiałam się na głos, wkładając róże do wazonu. - Najpierw się wścieka bez powodu, potem ucieka bez słowa, a następnie zawraca z drogi. Czy ten facet jest normalny? A ja, jestem normalna? - Kuba stał obok i słysząc mój monolog, uśmiechał się pod wąsem. Wyciągnął ręce, objął mnie w pasie i poprowadził na rogówkę. - Usiądź i posłuchaj teraz mnie. Tylko proszę, nie przerywaj, daj mi się wysłowić, a potem powiesz co o tym myślisz. Usiadłam posłusznie, bo byłam ciekawa co ma mi do powiedzenia ale też byłam zadowolona, że wrócił. Mało zadowolona, cieszyłam się jak głupia i w chwili gdy go zobaczyłam przed drzwiami, wybaczyłam mu wszystko co wcześniej powiedział. Nie mogłam mu tego powiedzieć, bo za bardzo poczułby się górą ale nie chciałam go zbytnio trzymać na dystans. Siadając przy nim, delikatnie się przytuliłam, niby od niechcenia ale miałam wielką ochotę, żeby mnie objął, tak jak on tylko potrafi i nie musi już nic mówić. Nie objął mnie jak pragnęłam, bo widocznie miał coś ważnego do powiedzenia, a wiadomo, że jak facet myśli i mówi to nie robi wtedy nic. Tak już oni są skonstruowani. - Kotku, tak sobie umyśliłem - zaczął - że skoro wróciła twoja córka i to ze swoim facetem, a ty masz długie zwolnienie, to po co masz tu siedzieć, skoro możesz pojechać ze mną do Lublina. Niech oni się tu sami gospodarzą, a my sobie pomieszkamy we dwoje. Ja będę miał więcej czasu dla ciebie, posiedzimy sobie, może pojedziemy do siostry, bo już jej mówiłem o tobie i zaprasza nas, pozwiedzamy stare miejsca w Lublinie. Zobaczysz, będzie fajnie. Co ty na to? Siedziałam przytulona przy Kubie, a serducho waliło mi jak oszalałe. Co ja na to, głuptas pyta, myślałam. Pewnie, że ja na to jak na lato. Sama miałam taki pomysł tylko nie dał mi szansy tego zaproponować, swoimi pyskówkami. - A nie będziesz się ze mną kłócił o pierdoły? - Zaczęłam prosto z mostu. - Będziesz się liczył z moim zdaniem, pójdziesz do dentysty szpitalnego, pomalujesz łazienkę i kuchnię, kupisz wykładzinę i stolik na balkon ? - Zasypywałam go pytaniami, które były jednocześnie warunkami. - Tylko tyle? - spytał szeroko się uśmiechając. Nie wiedziałam, czy to było tylko pytanie czy ironia. - A co mało, czy za dużo? - nie zostałam dłużna. - Kotku - mocno przytulił mnie, tak jak pragnęłam - po zgodzie wszystko da się zrobić. Tylko nie rozkazuj mi. Nie chcę mieć w domu dyrektorki, tylko ciepłą, miłą kobietę, a ty taka przecież jesteś, prawda? Kurczę, pomyślałam ale mnie zażył. - No dobra, jestem ciepła i miła, skoro tak mówisz ale kiedy wiem, że ja mam rację, to nie mogę udawać, że nie wiem o co chodzi. Ty też to musisz brać pod uwagę, bo inaczej to nigdy się nie dogadamy, rozumiesz? </span></div><div style="color: #0c343d; font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: large;">- Rozumiem i powiem ci, że miałaś dzisiaj rację, że mi nagadałaś. To mnie otrzeźwiło. Jechałem i powtarzałem sobie każde twoje słowo. Byłem zły jak nigdy dotąd, bo mnie to zabolało i uraziło. Zatrzymałem się na stacji benzynowej, poszedłem na kawę i na spokojnie jeszcze raz wszystko przemyślałem. I dlatego zawróciłem. Masz rację Grażyna. Dużo racji. Ja nie umiem się odnaleźć się w prostych sprawach, próbuję ale mi nie wychodzi. Nie chcę cię znowu stracić, pomożesz mi? Ty jesteś bardziej doświadczona, mądrzejsza.... </span></div><div style="color: #0c343d; font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: large;">- Kuba, już daj spokój - objęłam go za szyję i przytuliłam twarz do jego policzka. - Oboje mamy na dzisiaj dość. Dajmy sobie buzi na zgodę, a jutro z rana wyruszmy na nasze pseudo wczasy. Będziemy mieli dość czasu na rozmowy. Muszę się jeszcze spakować, aha, młodzi robią zaraz grilla, więc idziemy, co?</span></div><div style="color: #0c343d; font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: large;">Kuba zamknął mi usta pocałunkiem i gdyby nie to, że nie byliśmy sami, to na pewno ten pocałunek nie skończyłby się tak szybko. - Och Grażynko - westchnął słysząc pukanie do drzwi. - Ja już dłużej tak nie mogę. Ty mnie wykończysz. - Mamo, już gotowe, chodżcie. - Córka uchyliła drzwi. - Czekamy na was. </span></div><div style="color: #0c343d; font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: large;">- Już idziemy - odparłam do córki, a do Kuby - Ja ciebie wykończę, skądże? Ty jesteś jak feniks. </span></div><div style="color: #0c343d; font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: large;">Oboje wiedzieliśmy o co chodzi. Roześmiani i beztroscy poszliśmy do ogrodu. Jednak prawdę mówi przysłowie, że z dużej chmury mały deszcz. Nie dość, że nawet małego deszczu nie było to jeszcze zaświeciło nam słońce.</span></div><div style="color: #0c343d; font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: large;">- To nie kiełbaski? - udałam zdziwienie, patrząc na grillowane rybki. - O, pstrągi, to mi się podoba. Ledwo usiedliśmy, a Natale wstał od stolika, podszedł do mnie i wręczając mi bukiecik bratków coś mówił. Przyjęłam kwiatki i patrzę co dalej, a córka mi mówi, że on mnie prosi o jej rękę. Jak wstałam tak i szybko usiadłam. </span></div><div style="color: #0c343d; font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: large;">- Jak to, o twoja rękę? - wykrztusiłam. - To już, tak szybko? Nawet go dobrze nie poznałam, nic o nim nie wiem, Kseniu, tak nie można. - Mamo, a co ci to da, że pobędziesz z nim parę dni dłużej. I tak się nie dogadacie. Ja go znam i wiem o nim wszystko, to co więcej potrzeba? Popatrzyłam na nich, na Kubę i machnęłam ręką. - Róbcie co chcecie, w końcu to twoje życie dziecko. Ksenia kiwnęła głową do Natale, że tak i wtedy on wyjął z kieszeni pierścionek i włożył go córce na palec. Wypadało im pogratulować, uściskać przyszłego zięcia i cieszyć się razem z nimi. Córka była szczęśliwa i z dumą pokazywała pierścionek. Był piękny. Stara ręczna robota, z białego złota z diamentem, osadzonym w misternie wykonanej koronie. Córka objaśniła, że to bardzo stary pierścionek. Natale dostał go od swojej matki, a to był pierścionek po jej matce. - No to pięknie, córciu - zagadnęłam jak już się nacieszyli zaręczynami. - To kiedy planujecie ślub i gdzie? - No, na przyszły rok wiosną, u niego - usłyszałam i dech mi zaparło. - Co, we Włoszech? - o mało nie wydarłam się. - A czemu tam, kto tam pojedzie od nas z rodziny? Córka coś pogadała z narzeczonym i spokojnie oznajmiła - Mamuś, my nie robimy wesela i nie zapraszamy nikogo, tylko świadków, was i matkę Natale. Szkoda wydawać forsy na wesele. - Dziecko, a czemu nie u nas? - Dlatego, że matka Natale jest bardzo chora i nie wytrzymałaby tak długiej podróży, nawet samolotem. - A po ślubie gdzie będziecie mieszkać? - drążyłam dalej. - No, ja już tam zostaję, bo Natale tutaj nie ma co szukać, nie zna języka i z pracą byłby kłopot. Już nic więcej nie pytałam. Odechciało mi się. Zjedliśmy rybkę i z Kubą poszliśmy do domu, a oni zostali przy grillu. Kuba o nic nie pytał, nie komentował, bo widział, że mi się zbierało na płacz. </span></div><div style="color: #0c343d; font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: large;">- Cholera - zaklęłam z naciskiem. - Przecież to na samiutkim południu Włoch. Wychowaj dziecko, wykształć, a potem pojedzie tysiące kilometrów od domu i tyle uciechy. Już po córce. Cholera. Ja tak nie chcę!</span></div>Azaliahttp://www.blogger.com/profile/16950229629610958045noreply@blogger.com18tag:blogger.com,1999:blog-2580315637473815313.post-58806471217602353542010-09-26T01:40:00.016+02:002010-09-26T06:07:02.848+02:00Stara miłość nie rdzewieje ??? ( 33 )Nie spałam najlepiej. Budziłam się co chwilę, wstawałam, wychodziłam do kuchni i wracałam do łóżka ale o spaniu nie było mowy. Parę razy zdrzemnęłam się trochę dłużej ale trudno to nazwać spaniem. O świcie, kiedy siedziałam w kuchni przy kawie, usłyszałam skrzypnięcie drzwi od werandy, a potem od pokoju córki. Zastanawiałam się kto do kogo, czy Natale zszedł do córki czy córka wróciła od niego z góry. W pierwszej chwili miałam zamiar pójść i sprawdzić ale po zastanowieniu się zrezygnowałam. Pójdę i co powiem, pomyślałam. Jeśli Natale będzie u niej, to co, mam go wygonić? To byłoby idiotyczne. Córka ma dwadzieścia cztery lata, więc cóż ja mam do tego z kim sypia, tym bardziej, że sama mam w domu swojego mężczyznę. Głupia i niezręczna sytuacja dlatego wolałam się nie wtrącać. Najwyżej porozmawiam z nią na osobności. Jeśli są już parą, to przecież na pewno spali ze sobą i chyba się zabezpieczają, więc o co mam się martwić.<br />Wprawdzie miałam zaufanie do córki, bo była dziewczyną ułożoną, nie zmanierowaną i bardzo rozsądną ale wiadomo to co za człowiek z tego Natale. Znają się kilka miesięcy, wcześniej o nim nic nie mówiła, więc sama nie wiedziałam co myśleć. Planują oświadczyny, jak mówiła córka, a ja nie spodziewałam się tak szybko zięcia i do tego obcokrajowca. <br />Dopiłam kawę i wróciłam do pokoju. Żal mi się zrobiło Kuby, bo spał w fotelu poskręcany jak precel. Obudziłam go i chciałam żeby się przeniósł na łóżko ale on się tylko przekręcił na drugi bok i dalej spał. - Jak sobie chcesz - burknęłam i położyłam się. Nie byłam zadowolona, ba, byłam zła i poddenerwowana. Kuba nie w humorze, ja w głupiej i niezręcznej sytuacji, córka od pierwszego wejrzenia nie zaakceptowała Kuby. Nie wesoło zapowiadał się dzień. Nie sprawdziło się to co sobie często wyobrażałam. Miało być inaczej. Planowałam, że córka i Kuba polubią się, że będzie miło i rodzinnie, a tu na całej linii klapa. I do tego jeszcze ten Włoch. Może gdyby nie było Natale inaczej wypadłoby zapoznanie Kuby i córki. Chyba byłam zmęczona, bo mimo kotłujących się w głowie myśli zasnęłam. Obudziła mnie Ksenia na śniadanie. Dochodziła dziewiąta. Pogoda była piękna więc śniadanie czekało na ogródku. Córka postarała się jak nigdy. Na stole było tyle jedzenia jakby nas była wielka gromada. Wszystko pięknie podane, kolorowe i apetyczne. Sałatka z tuńczyka z żółtym serem była pyszna, zapiekanki z warzywami, kanapki na sałacie z szynką,jajkiem i majonezem, a do tego aromatyczna kawa z ekspresu i banany w miodzie. Czułam się jak na wykwintnym przyjęciu. Nie wiem czy od widoku tak apetycznych potraw czy fakt, że córka zrobiła wystawne śniadanie na powitanie, mój nastrój od razu uległ poprawie. Młodzi byli ćwierkający, roześmiani tylko Kuba był smętny i skwaszony. Chociaż zawsze apetyt mu dopisuje to tym razem dziobał jak kura, po trochu. Jedynie porcje bananów opylił do cna, bo lubi słodkości. Córka próbowała parę razy zagadnąć do niego ale on nie kwapił się do rozmowy. Odpowiadał grzecznie ale bardzo zdawkowo. Kiedy wypił kawę, odszedł od stołu zapalić papierosa. Starałam się zachęcić go do rozmowy bo jakoś nie fajnie to wyglądało, my przy stole roześmiani, a on pod drzewem z papierosem i smutny. Nie wiedziałam o co mu się rozchodzi. Chyba tylko o to, że spał na fotelu ale przecież to był jego wybór. Młodzi zostali jeszcze przy stole, a ja z Kubą poszłam do domu. - Czemu jesteś taki naburmuszony i tak mało jadłeś - spytałam za progiem. - Ksenia tak się postarała, a ty siedziałeś jak na rozżarzonych węglach. Mało co się odzywałeś. Kuba, czemu mi to robisz? - Nie ma o czym mówić - machnął ręką i położył się na rogówce. - Zdrzemnę się. <br />Nie dałam za wygraną, bo wiedziałam, że coś jest nie tak. Za dobrze znałam jego humory. Usiadłam obok i już łagodniej zapytałam - Kubuś, o co chodzi, przecież widzę, że coś cię gryzie, no? - A, bo ja nie lubię takich paradnych śniadań. Ani to żadna uroczystość, ani święto. Po co to wydawać pieniądze na takie cymesy. Byle Włoch przyjechał i tak się wystawiacie jakby jakaś ważna osobistość się zjawiła. <br />- Kuba, ty chyba żartujesz - wyskoczyłam jak z procy. - Przecież nie ja kupiłam to wszystko, bo niby jak to miałam zrobić. Ty też nie. Widziałeś co było w lodówce wieczorem, tylko to co ty kuoiłeś. Oni to przywieźli ze sobą, a śniadanie było okazją dla waszego bliższego poznania się, nie rozumiesz tego? Poza tym każdego gościa mamy zwyczaj godnie przyjmować w swoim domu. Kiedy ty przyjechałeś pierwszy raz też się postarałam, nie pamiętasz już? Wiesz co, wkurzasz mnie. Zachowujesz się jak..jak..a, szkoda z tobą gadać. Lepiej już śpij. Poderwałam się i wyszłam z pokoju. Teraz dopiero byłam wściekła. Głupie rozumowanie Kuby popsuło mi dobry nastrój. Zachował się jak rasowy samiec, któremu drugi wchodzi na jego terytorium. Poszłam na podwórko do młodych. Ksenia od razu zauważyła, że coś jest nie tak. - Mamo, o co się Kubie rozchodzi - od razu zagadnęła. - Mało jadł, nic prawie nie mówił, jak ty z nim wytrzymujesz? Roześmiałam się udając, że wszystko jest w porządku. Napomknęłam tylko, że się nie wyspał i boli go głowa. Musiałam trochę pozmyślać, przecież nie mogłam powiedzieć prawdy, bo to utwierdziłoby jej pierwsze wrażenie. Nie wiem czy uwierzyła ale już więcej nie wracała do tego tematu. Siedziałam z nimi jak na tureckim kazaniu. Natale z Ksenią rozmawiali, a ja co chwilę musiałam dopytywać córkę o co chodzi, kiedy Natale zwracał się do mnie. W końcu ona miała dość. - Dajcie mi już święty spokój - zakończyła naszą pogawędkę. - Mama, rozmówki polsko-włoskie są w pokoju, to samo Natale, brać i uczyć się. Mnie się już w głowie kręci od ciągłego słuchania i tłumaczenia. Zbierając nakrycia ze stołu spytała - Potrzebujesz coś z miasta, bo zaraz jedziemy. - Tak potrzebuję. Pobrać pieniądze z bankomatu, bo muszę oddać Kubie i trzeba zawieźć brakująca kwotę za lodówkę, do marketu. Dałam drugą kartę do bankomatu, napisałam potrzebne informacje na kartce, zadowolona, że nie musi już Kuba jechać. - Dasz nam samochód? - przymilnie spytała córcia. Tego się nie spodziewałam. Zrobiłam chyba wystraszoną minę bo córka zaczęła coś tłumaczyć Natale. Ten od razu wyciągnął z kieszeni prawo jazdy i podał mi. Pooglądałam i kiwnęłam głową, że tak, dam samochód, chociaż miałam pietra jak diabli. Nie znam faceta, nie wiem jak jeździ, a do tego u nas są całkiem inne warunki na ulicach niż we Włoszech. - Mamuś - uspokajała córka. - Natale jest świetnym kierowcą. Nie musisz się bać. On ma Alfa Romeo i to nie jest jego pierwsze auto, więc zna się na samochodach. Nic się martw. Jeździłam z nim nie raz, to wiem co mówię. Jeździ ostrożniej od ciebie. - Dobra, dobra, już mnie nie bajeruj. Jedźcie i wracajcie cali - odparłam zrezygnowana. Obawiałam się ale co miałam zrobić, nie dać, tym bardziej, że i dla mnie mieli załatwić ważną sprawę. <br />Młodzi pojechali, a ja zabrałam się za uwolnienie barku z usztywniającego opatrunku. Czułam się już dobrze. Ręka była sprawna, nic nie bolało więc po co miałam być spętana. Przecież nie było to złamanie tylko podwichnięcie. - Ale ulga - westchnęłam po zdjęciu bandaży i szyny. Bólu nie czułam ale ruchy nie były jeszcze pełne. Jeśli będę się oszczędzać, to nic się stanie, zdecydowałam i weszłam do wanny. Nareszcie mogłam się porządnie umyć. Moczyłam się ponad godzinę. Co za radość, że mogłam się kąpać bez ograniczeń. Obejrzałam dokładnie swoje ciało. Siniaki już prawie zniknęły. Na piersiach i na lewym boku były jeszcze żółtawe przebarwienia, a na drugiej ręce otarcia się ładnie zagoiły i była delikatna różowa skórka. Odświeżona, odnowiona weszłam do pokoju. Kuba siedział w fotelu i palił papierosa. - Już nie śpisz? - podeszłam do niego. - Popatrz zdjęłam usztywnienie i sama się wykąpałam - zadowolona pochwaliłam się swoim wyczynem. - Już prawie nic nie boli, o - podniosłam do góry rękę. - No to się chwali - odparł. - A gdzie młodzi? - Pojechali do miasta po jakieś zakupy - odparłam. - Dałam im samochód - dorzuciłam i zawróciłam do kuchni. - Zrobić ci coś do pi... - nie dokończyłam pytania bo Kuba wyskoczył z fotela z krzykiem jak oparzony. <br />- Co?!! Ty dałaś jakiemuś palantowi samochód??!! Jak mogłaś?! Latał po kuchni jak szalony. Sapał, wymachiwał rękami, poczerwieniał na twarzy i wciąż na mnie pokrzykiwał. <br />- Samochodu się nie pożycza, nie wiesz o tym, ja bym swojego nigdy nawet bratu nie dał, a ty dajesz komuś kogo znasz parę godzin, Grażyna ty jesteś nieodpowiedzialna! Nieodpowiedzialna, rozumiesz?! Nie szanujesz tego co masz. Lodówkę już jedną zniszczyłaś, drugą kupiłaś drogą i bez sensu taką wielką, a teraz samochód...Nie, to mi się w głowie nie mieści. <br />Stałam jak słup soli, wrośnięta w ziemię. Zdumienie odebrało mi mowę. Patrzyłam na jego napad furii, bo tak to wyglądało i w myślach zadałam sobie tylko jedno pytanie; Po cholerę mi facet, który kwestionuje wszystko co tylko zrobię? <br />To co on teraz wydziwiał, z kolei mnie nie mieściło się w głowie.<br />Jestem impulsywna, dynamiczna ale nigdy nie posunęłabym się do zrobienia komuś bliskiemu takiej karczemnej awantury i to z powodu czegoś co mnie nie dotyczy bezpośrednio. Tego już było za dużo. Przełknęłam ślinę i bardzo spokojnie ale stanowczo powiedziałam. <br />- Kuba, przesadziłeś i to jak jasna cholera. Mam cię dość, słyszysz, mam cię dość. Nie masz prawa mi czegokolwiek zabraniać i oceniać mnie. Nigdy, zapamiętaj to sobie. Nigdy.<br />Odwróciłam się i wyszłam zostawiając go z otwartymi ustami. Nie spodziewał się takiej reakcji z mojej strony. Zburzyłam jego sztywny schemat roli mężczyzny w związku. Według niego, to mężczyzna ma decydować o wszystkim, a kobieta powinna bez szemrania to akceptować. O, nie. Nie ze mną takie numery, mój drogi. Czułam się podle, tak jakby ktoś wylał mi na głowę pomyje. Byłam zła, upokorzona, zawiedziona, rozczarowana i sama już nie wiedziałam jaka. Wiedziałam natomiast, że na takie wolty nie mogę sobie pozwolić. Gdyby zwrócił mi uwagę grzecznie, odnośnie samochodu, to przyjęłabym bez zastrzeżeń bo sama miałam wątpliwości ale awantura z wyliczaniem lodówek i jeszcze ta wcześniejsza uwaga o wystawnym śniadaniu... Nie i jeszcze raz nie. Sytuacja była nieciekawa bo znając go wiedziałam, że będzie się dąsał co najmniej cały dzień albo i dłużej. Ja go nie mam za co przepraszać, więc nie mam zamiaru się do niego odzywać ani mu niczego ułatwiać. Wrócą młodzi i córka od razu zorientuje się, że coś jest nie tak. Wszyscy będziemy się czuli paskudnie. Podjęłam decyzję błyskawicznie. Weszłam do domu i prosto od drzwi oznajmiłam - Kuba, wybacz ale uważam, że powinieneś już jechać. Nie zasłużyłam sobie na takie traktowanie. Jeśli tak ma wyglądać nasze bycie razem to ja mówię pas. - Tak uważasz? - wykrztusił przez zęby. - Moje zdanie dla ciebie nic nie znaczy? Jakiś Włoch jest ważniejszy,co? <br />Popatrzyłam na niego prawie z politowaniem. Co on pieprzy, pomyślałam. Gada jak potłuczony. Co ma do tego wszystkiego Włoch? To jakiś obłęd. <br />- Widzę, że ty nic nie chcesz zrozumieć - skwitowałam jego pytanie. - Wróci Ksenia, to oddam ci pieniądze i możesz jechać. Dziękuję ci za opiekę. Jak sobie wszystko przemyślisz i dojrzejesz do sensownej rozmowy, to wiesz jak mnie znaleźć. Na dzisiaj już nie mamy o czym rozmawiać. <br />Byłam opanowana jak nie ja. Aż sama dziwiłam się, że tak otwarcie i dosadnie mu wygarnęłam to co od dawna mnie uwierało. On był wyraźnie zaskoczony i chyba przygnębiony. Może gdybym nie była tak chłodna i zasadnicza, to zdobyłby się na jakiś gest przeproszenia. A tak, nie dałam mu szansy.<br />- Nie będę czekał na pieniądze - wymamrotał. - Wezmę na poczcie z książeczki. Odeślesz mi.<br />Za kilkanaście minut wsiadając do swojego Tico, spojrzał na mnie i na do widzenia powiedział cicho - Nie spodziewałem się tego po tobie, wiesz kochanie?Azaliahttp://www.blogger.com/profile/16950229629610958045noreply@blogger.com39tag:blogger.com,1999:blog-2580315637473815313.post-29359330973830679462010-09-19T05:35:00.014+02:002010-09-19T09:21:36.784+02:00Stara miłość nie rdzewieje ??? ( 32 )Kuba zmarszczył brwi i spojrzał na mnie z wyraźną dezaprobatą. Byłam pewna, że zaraz powie - Jak możesz, w ustach kobiety takie słowo. Może i chciał ale nie zdążył bo do bramki podszedł kierowca i zapytał gdzie można wjechać. - Kuba, przestaw swój samochód, bo przecież nie będą taskać lodówki sprzed bramy - ponagliłam go. Nie miałam pojęcia co robić. Lodówka za chwilę będzie w domu, a ja nie mam całej kwoty. Panowie szybko uwinęli się. Zabrali starą lodówkę, a nową rozpakowali, ustawili i poinstruowali nas jak włączyć i na co zwracać uwagę. Celowo nie zaczęłam wcześniej rozmowy o pieniądzach, bo pomyślałam, że jak ją rozpakują i ustawią, to nie będą jej z powrotem zabierać i jakoś się może dogadamy. Nie pomyliłam się. Kiedy powiedziałam co nam się przytrafiło z kartą bankomatową i wyłożyłam pieniądze na stół, sympatyczni panowie przystali na to, żebym dowiozła brakujące pieniądze następnego dnia. Nie była to zawrotna kwota bo zaledwie 120.00 zł. Podpisałam odpowiednie oświadczenie i było po kłopocie. Oglądałam lodówkę i nie mogłam nacieszyć się, tak mi się spodobała. Szczególnie cztery szuflady zamrażalnika w dolnej części. Myślałam, że Kuba będzie cieszył się razem ze mną ale nic takiego nie nastąpiło. Siedział osowiały i tylko palił papierosa za papierosem. Pewnie jest zawstydzony, że się nie spisał w bankomacie, myślałam, albo urażony moim nieparlamentarnym słowem.<br />Podeszłam i na wszelki wypadek go przeprosiłam ale nie to mu chodziło. <br />- W czym rzecz kochanie? - Spytałam polubownie. - Co jest nie tak? <br />- Ja cię nie rozumiem, jak możesz być tak bezmyślna - wyrzucił jednym tchem.<br />Zrobiłam wielkie oczy, bo zgłupiałam. Nie wiedziałam o co mu chodzi. Patrzyłam i czekałam aż się wysłowi. On chodził po kuchni, rzucał niechętne spojrzenia w kierunku lodówki, to na mnie, aż w końcu wygarnął mi. - Po co ci taka duża lodówka i taka droga? Ta która była przedtem, była w sam raz i pasowała do kuchni, a ta nowa jest wielka jak słoń i sięga prawie do sufitu. Po co taka duża, przecież nie masz licznej rodziny, a teraz nie musisz robić zapasów, bo wszystko można kupić na każdy dzień....itd, itp. Gadał jak najęty i coraz bardziej się ekscytował, a mnie się zachciało śmiać. Słuchałam go ale swoje myślałam. Mogłam powiedzieć krótko,"kochanie to jest mój dom i kupuję to co mi się podoba" ale nie chciałam zaostrzać sytuacji, a poza tym rozśmieszyły mnie jego argumenty. Znowu wylazł z niego minimalista. Wszystko małe, tanie, nie rzucające w oczy. Postanowiłam być ugodowa i pro forma przyznałam mu rację. - Wiesz, może i prawdę mówisz, nie przemyślałam tego dobrze ale teraz już po herbacie. Ważne, że jest nowoczesna, energooszczędna i sama się będzie rozmrażać. Obejrzyj ją w środku to ci się na pewno spodoba. Trafiłam w dziesiątkę, bo chyba nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Zbiłam go z pantałyku i w tej sytuacji nic innego mu nie pozostało jak tylko zajrzeć do lodówki. Oglądał, dumał, sprawdzał, na koniec uśmiechnął się i powiedział - no niech ci będzie. Może zostać. Dobre sobie, pomyślałam, "może zostać",zezwolił łaskawca. - Wiesz co kotku - spojrzałam mu przymilnie w oczy. - Bądź tak dobry i umyj ja w środku, a ja się na chwilę położę, bo czuję się zmęczona. Nie czekając na odpowiedź, wręczyłam mu ścierki, płyn do mycia, wytłumaczyłam jak ma to zrobić i poszłam do pokoju. Kiedy skończył poprosił, żebym sobie powkładała wszystkie wiktuały. Po załadowaniu lodówki zjedliśmy kolację i Kuba wyciągnął z torby butelkę wina. - To oblejmy ten twój nabytek - zaproponował. - Mnie się nie bardzo on podoba ale jak ty jesteś zadowolona, to dobrze. Znowu ugryzłam się w język i przesłałam mu radosny uśmiech. Niech się cieszy. Nie wiem czemu się rzucał o wielkość lodówki. Mniejsze nie były wcale tańsze, no może o dwieście, trzysta złotych ale nie były tak wyposażone jak ta. Kiedy kończyliśmy wino zadzwonił telefon. To była moja córka. - Mamo, przyjedź na dworzec do Bielska, bo uciekł mi ostatni autobus i nie mam czym się dostać do domu. Zaniemówiłam. Ja nie mogę jechać, wiadomo dlaczego, a Kuba jest po alkoholu. Dziewczyna z tak długiej drogi, z bagażami i bez możliwości dotarcia do domu. Nie wiedziałam co jej odpowiedzieć. - Córcia, nie spodziewałam się ciebie, przecież miałaś wrócić we wrześniu - mówiłam cokolwiek, żeby zyskać na czasie i móc coś wymyślić. - Mamo ale nie jestem sama - usłyszałam w słuchawce. - Jest ze mną mój znajomy z Włoch. On też pojedzie do nas. Drugi raz zaniemówiłam. Kompletnie mnie zamurowało. Nie dość, ze przyjeżdża dużo wcześniej i nie powiadomiła mnie o tym, to jeszcze przywozi jakiegoś fagasa i to przed nocą. To mnie zeźliło. - Kochanie, ja nie mogę przyjechać, bo mam rękę unieruchomioną. Weźcie taksówkę. - Jak to masz rękę unieruchomioną - zapytała. - Wiesz ile kosztuje taksówka, mamo, wymyśl coś, plissss - zakwiliło moje dziecię. - Nic teraz nie wymyślę, bierzcie taksówkę a jak nie to idźcie do hotelu. Rano przyjedziecie. Córka była zawiedziona, a ja z jednej strony zadowolona, że już wraca z tych pechowych wojaży, a z drugiej niezadowolona, że tak to wszystko wyszło. Zawsze gdy gdzieś wyjeżdżała, to odwoziłam ją do pociągu, a potem gdy wracała czekałam na dworcu. Była pewna, że i tym razem tak będzie. Sprawiłam jej zawód ale ona mnie też. I do tego ten nie spodziewany gość. - Kuba, kochanie - zwróciłam się do zmartwiona. - Mam kłopot. Wraca Ksenia i to nie sama, z jakimś facetem, a w jej pokoju są twoje rzeczy i pościel trzeba zmienić, poza tym pokoik na górze jest nieprzygotowany, bo chyba tam będzie spał ten jej znajomy. No a ty...wracasz do mnie... - mrugnęłam zawadiacko. Kuba był nie mniej zaskoczony niż ja. - Jeśli wezmą taksówkę, to za godzinę będą na miejscu. Musimy się pospieszyć, kochanie. Ja zabiorę się za jej pokój, a ty idź na górę z odkurzaczem i ogarnij tam trochę ile możesz. Kuba bez słowa zabrał się za robotę. Nawet szybko mu to poszło, bo chyba ucieszyła go okazja powrotu do mojego łóżka. Ja się jeszcze guzdrałam w pokoju Kseni, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. Zostawiłam pościel i poszłam otworzyć. Gdy weszli do mieszkania w pierwszej chwili doznałam szoku. Córka ścięła swoje piękne długie włosy, przefarbowała z blond na czarno i bardzo zeszczuplała. Przede mną stała wiotka, można powiedzieć chuda dziewczyna z czarnymi włosami ściętymi na zapałkę, a obok niej lekko przejrzały "młodzian" słusznego wzrostu, z kędzierzawą szpakowatą czupryną i śniadą cerą. - Mamo, to jest Natale - dokonała prezentacji, jednocześnie całując mnie. Podałam mu rękę, a on łamaną polszczyzną, śmiejąc się całą gębą wydukał - Dzendybry mamma. W uśmiechu błysnął niewiarygodną bielą zębów, co przy jego śniadej cerze robiło niesamowite wrażenie. Na pierwszy rzut oka spodobał mi się. Miał szczerą twarz i jasne spojrzenie, chociaż oczy czarne. Takie spojrzenie mają ludzie bez kompleksów. A do tego spodobał mi się uścisk jego ręki. Pewny, mocny i ciepły. To niby detale ale w pierwszym kontakcie bardzo ważne. Nie cierpię u facetów rybich uścisków dłoni. Od razu tracę sympatię do takich ludzi. Sama mam mocny uścisk i być może dlatego jestem wyczulona na to. <br />W tej samej chwili moja córka wybałuszyła oczy i szeptem spytała - A to kto? - wskazując głową na Kubę stojącego w pokoju. - Ja też mam niespodziankę, córciu - odwróciłam się i dałam znak skinieniem głowy aby Kuba podszedł. - To jest Kuba, z Lublina,znasz go z moich opowiadań i zdjęć. Kuba stanął obok jakoś tak niepewnie. Ksenia podeszła, podała mu rękę i powiedziała - Nareszcie mam okazję pana poznać. Myślę, że się tu panu dobrze mieszka? Kuba coś mruknął, uśmiechnął się i widziałam, że nie wie co dalej robić. - No, teraz kolej na panów - ratowałam sytuację. - Poznajcie się - dokonałam prezentacji. Panowie uścisnęli sobie ręce i znowu zapadła cisza. - Zrobię wam kolację - wyszłam z propozycją, żeby rozładować martwą atmosferę. - Mamo ja zrobię, bo ty nie wiesz co lubi Natale - ubiegła mnie córka. <br />- Myślałam, że chcesz odpocząć ale jak nie to proszę, kuchnia jest twoja. W lodówce jest wszystko co potrzeba, to my wam nie przeszkadzamy, idziemy do siebie - dodałam i wyszliśmy do pokoju. - No popatrz - zwróciłam się do Kuby, gdy zamknął drzwi od pokoju. - Ten Natale, nie dość, że ma jakieś dziwne imię to jeszcze ma wymagania w jedzeniu. A ty czemu byłeś taki nieswój, co? - A bo tak jakoś to wszystko szybko się stało. Nie wiedziałem co powiedzieć, przecież wiesz, że jestem zawsze speszony przy obcych - usprawiedliwiał się. - Jak ci się spodobała moja córka - spytałam nieśmiało, bo byłam ciekawa jakie wrażenie odebrał. - Kuba chwilę odczekał i powiedział coś co mnie trochę zaskoczyło. - Dziewczyna jak dziewczyna. Wysoka, zgrabna, tylko... - Co tylko? - Nie wytrzymałam. No co? - Tylko nie jest ani trochę podobna do ciebie i nie ma biustu takiego jak ty. - No wiesz - obruszyłam się. - Jak możesz. Dlaczego powinna być podobna do mnie i po co jej duży biust? Jest podobna do swojego ojca, toczka w toczkę, a biust ma w sam raz do swojej figury. - No właśnie - brnął dalej jak potłuczony. - Podobna do swojego ojca. Gdyby była podobna do ciebie to byłaby ładniejsza i ten biust, wiesz, że u kobiety to najważniejszy atut. Powiedział co wiedział, odszedł do okna i zapalił papierosa. Zagryzłam usta, żeby nie wybuchnąć, a miałam na to wielką ochotę. Jak można do matki mówić takie rzeczy o córce. W czym mu przeszkadza to, że jest podobna do ojca i do czego potrzebny mu jej biust. Gotowało się we mnie. Jego niedelikatność sięgnęła zenitu. Gdyby w kuchni nie było nikogo, to dostałby za swoje. Patrzyłam na jego profil na tle okna i pomyślałam z goryczą, "chłopie ty nie zdajesz sobie sprawy z tego jaką masz przez te durne słowa u mnie krechę". Nie odezwałam się nic. Zapaliłam papierosa i wyszłam do kuchni. Młodzi siedzieli przy kolacji. - Zajmuję teraz łazienkę - oznajmiłam. - Po mnie będzie się kąpał Kuba. <br />Kiedy byłam już w łazience, usłyszałam pukanie do drzwi. Otworzyłam. Ksenia wśliznęła się do środka. - Co się stało córcia? - spojrzałam na nią. - Nic mamo, tylko chciałam się spytać jak długo tu będzie Kuba. - A czemu pytasz? - No bo zaprosiłam Natale na miesiąc i wiesz, będzie nam ciasno. Jedna łazienka i... - Na ile?! - uniosłam się. - Bez uzgodnienia ze mną?! Ty chyba na głowę upadłaś. Przywozisz obcego faceta, a tobie przeszkadza mój Kuba? Coś podobnego. Kim on jest dla ciebie? Córka stała ze spuszczoną głową i coś bąkała pod nosem. - No mów wyraźnie jak cię pytam - nalegałam. - Mam prawo wiedzieć. - Mamo - podeszła bliżej i objęła mnie. - To jest mój chłopak. Przyjechał, bo chciał poznać ciebie i oświadczyć się. Odsunęłam się od niej - Zaraz, zaraz moja damo, a jak długo się znacie, że już się chce oświadczyć? - Od pierwszego dnia jak tylko zajechałam do Włoch. Nic ci nie mówiłam wcześniej, bo nie chciałam, żebyś się martwiła. Teraz już mogę. <br />Z wrażenia siadłam na kibelku ale zamiast się złościć, roześmiałam się. Córka patrzyła na mnie i nie wiedziała co jest grane. Spodziewała się dalszej reprymendy, a tu tymczasem matka się zanosi od śmiechu. Gdy się opanowałam, powiedziałam coś co z kolei ją rozśmieszyło. - No ładnie córcia. Obie wpadłyśmy na taki sam pomysł. Ja też nie chciałam cie martwić i nie przyznałam się, że się spotykam od paru miesięcy z Kubą. Teraz już wiesz. Możemy sobie podać ręce - mówiąc to uściskałam ją i śmiałyśmy się obie. W pewnej chwili spytała - A ty tak z nim już na poważnie? - A czemu pytasz, coś ci nie pasuje? - Wiesz - zaczęła. - Ja nie chcę się wtrącać, to twój facet ale on mi się nie podoba. - Znowu ty? - żachnęłam się. - To znaczy co masz przeciwko niemu, przecież dopiero go poznałaś? Córka patrzyła na mnie i kręciła głową. - Mamo, wiesz, że ja mam dziewiąty zmysł i od pierwszego wejrzenia wyczuwam ludzi? - Wiem i co z tego? - burknęłam, bo mnie zaczęła irytować jej dociekliwość. - A to, mamuśka, że on nie pasuje do ciebie. Nie mówię tu o urodzie, bo to twoja sprawa ale on ma w sobie coś takiego, nie wiem jak to określić ale gdy na niego patrzyłam od razu skojarzyłam go z żółwiem. Mimika twarzy, ruchy, jakby żył na zwolnionych obrotach. Jest diametralnie różny od ciebie. Z tego co mi o nim opowiadałaś inaczej go sobie wyobrażałam ale to co zobaczyłam dzisiaj... W każdym razie nie wiem czy go polubię - zakończyła. - Mała, nie wymądrzaj się, pogadamy jutro, a teraz daj mi się wykąpać i idź na górę zaprowadź<br />swojego amanta do pokoju. - Powiedz mi jeszcze co z twoja ręką? - Spytała już w drzwiach. - Czekałam kiedy o to zapytasz ale ty poza Natale nic nie dostrzegasz, tak mi się wydaje, no i poza moim Kubą - przycięłam jej. - Zmykaj. Jutro jest dzień na rozmowy. Kiedy wyszła, siedziałam chwilę nieruchomo, a potem odechciało mi się nawet kąpać. Umyłam się z grubsza i wróciłam do pokoju. Kuba zasnął w fotelu. Nie obudziłam go. Położyłam się do łóżka i zaczęłam rozmyślać, o tym co usłyszałam od Kuby i córki. Nie wyglądało to wszystko kolorowo i ciekawie. Nie spodziewałam się, że już od pierwszego spotkania, będą jakieś anse między nimi.Azaliahttp://www.blogger.com/profile/16950229629610958045noreply@blogger.com31