Jestem i nie ma mnie. Żar mnie roztapia, unicestwia. Szare komórki
parują, kurczą się i jak tu coś sensownego napisać? Mam sposób, żeby
blog nie rdzewiał. Wklejam niedawno napisany tekst, publikowany na
portalu literackim. To nie fikcja. Samo życie. Nieważne kto jest
bohaterką, bo nie o to chodzi. Ważny jest poruszany problem. Zapraszam
do czytania i refleksji.
**************************************************************
Remedium
Ona, to może być każda kobieta. Nie ważne ile ma lat, ile siwych włosów,
ile zmarszczek. Ona, to po prostu zwykła kobieta. Jedna z was, która
żyje tu i teraz, która kocha, pragnie, nienawidzi, która słucha muzyki,
pracuje, marzy, czuje wibracje, pożąda, jest pełna nadziei, a czasem
chce umrzeć i czuje bezbrzeżną pustkę, która szuka siebie w sobie i nie
znajduje drogi do siebie. Zastanawia się dlaczego i nie znajduje
odpowiedzi. Poplątane, pomieszane wczoraj i dziś. Dlaczego wciąż się
miota, tkwi w zakamarkach dzieciństwa?
Nerwowo zgasiła papierosa. Jeszcze raz wlepiła oczy w płachtę gazety, po czym z niedowierzaniem pokręciła głową.
- Co za bzdury! - sarknęła poirytowana. - Koń by się uśmiał. Amerykanie
zawsze coś durnego wymyślą... ci ich, psychologowie... naukowcy od
siedmiu boleści. Piszą, że częściej palą kobiety, które doznały w
dzieciństwie przemocy od ojców. Bzdura.
Złożyła gazetę, odruchowo sięgając po papierosa, chociaż od dawna walczy
z nałogiem. Dzisiaj już wypaliła swój przydział. A jednak teraz musi.
Nie udało się wytrwać. Zawsze paliła, gdy coś było w poprzek. Dzisiaj
miała wiele powodów, żeby otoczyć swoje problemy smugą dymu. Ktoś ją
opuścił, ktoś zostawił bez słowa, chociaż tak się starała, stawała na
paluszkach, lała miód i przepraszała.
Papierosy były jej antidotum na wszelkie zło. Błękitno-sina mgiełka
odgradzała ją od realnego świata. Wszystko na moment znikało i za każdym
haustem gryzącego dymu, doznawała ukojenia. A jeszcze jak było pod ręką
piwo albo drink z lodem, to czegóż chcieć więcej? Małmazja.
Włożyła ulubione Marlboro do ust i pstryknęła zapałką o draskę
malutkiego pudełka. Nie uznawała zapalniczek. To był taki jej wewnętrzny
protest, przeciwko...
No, właśnie, przeciwko czemu? Może to nie protest, tylko przywoływanie swojego wewnętrznego dziecka?
- Czyżby oni mieli rację, ci durni, psychologowie? - błysnęła myśl.
Mieszkała na wsi zabitej deskami, tak mówili dorośli, ale to było
najpiękniejsze miejsce na jej, wtedy maleńkim świecie. Drewniany dom z
poddaszem pełnym tajemnic, zaczarowany ogród z gęstwiną maliniaków i
wełniaste owieczki w zagrodzie obok ciepłych krów z matczyno-mlecznym
zapachem i śmiesznie chrząkających świnek. Pies, Brytan, na łańcuchu,
ujadający od świtu do nocy i dwa rude koty, które wciskały się nocą pod
pierzynę, a w dzień wylegiwały na poddaszu, chociaż myszy leżały
odłogiem, w zasięgu ich pazurów. Przy drzwiach w dużej kuchni, która
była centrum życia, wisiała ogromna naftowa lampa, podobno zabytkowa.
Jej światło było ciepłe, tajemnicze i przyjazne, tak samo, jak
trzeszczące polana w piecu. Dla niej, to była jedyna domowa atrakcja.
Mogła godzinami siedzieć, zapatrzona w pełzające ogniki, czytać książki,
odrabiać lekcje i nie znała co to nuda. Wtedy czuła się inaczej, niż za
dnia. Wieczorami była księżniczką na ziarnku grochu, złotą kaczką,
pięknym łabędziem. Za dnia tylko zwykłą dziewczynką, nieposłuszną córką -
według ojca - zakałą rodziny, takim kopciuszkiem z bajki, poniżanym,
bez przerwy strofowanym dziewczątkiem, popędzanym do roboty; do pasienia
krów, karmienia kur, zbierania drewna na opał.
Najgorsze jednak było codzienne sprawdzanie przez ojca jej szkolnej
teczki. To był cały proceder. Wracała ze szkoły, kładła teczkę na półkę w
pokoju, potem szła do kuchni umyć ręce, nie było w domu prawdziwej
łazienki, następnie troskliwy ojciec oglądał zawartość jej teczki. Ona
stała przed nim ze opuszczoną głową, w oczekiwaniu na wyrok, kuląc
chudziutkie ramiona. Ojciec z wprawą śledczego przeglądał książki,
zeszyty, piórnik. Jeśli wszystko było w porządku, poklepywał ją po
ramieniu, mówiąc:
- Możesz zjeść teraz obiad.
- Matka, daj jej jeść! – wołał - bo dzisiaj zasłużyła.
Matka na rozkaz nalewała zupę.
- Jedz, córciu – zachęcała, podsuwając talerz. - Tylko pamiętaj, żeby do dna - upominała trwożliwie.
Ona, z drżeniem serca patrzyła na ściekającą z chochelki zawartość. Tak
by chciała, żeby chociaż raz spłynęło coś innego, ale zazwyczaj razem z
gęstym płynem, spadały tłuste, napęczniałe skwarki, jak larwy pędraków
w bruzdach za pługiem dziadka. Boże, jak ona nie lubiła rozmiękłych
skwarków.
- Mamuś, nie jestem głodna, ja nie lubię skwarków, muszę je zjeść? – szeptała, patrząc błagająco na matkę.
Tu natychmiast wkraczał troskliwy ojciec.
- Co ty sobie myślisz gówniaro? Ja żyły wypruwam, żeby was nakarmić, a
ty grymasisz?! Żryj, co matka daje, bo jak nie... Powąchaj czym to
pachnie - przed jej oczami pojawiała się zaciśniętą dłoń.
Chwytała pospiesznie łyżkę, zamykała oczy, bo tak było łatwiej i
połykała wszystko, co trafiło na łyżkę. Ale zdarzało się, że dostawała
torsji, gdy jakiś skwarek połaskotał ją w gardle. Wtedy, poirytowany
ojciec, odchylał jej głowę i siłą wlewał łyżką zupę z ohydnymi
skwarkami, co do jednego. Matka wychodziła z kuchni, bo tak musiała.
Ojciec nie znosił sprzeciwu. Jak ona go wtedy nienawidziła. Jego, matkę i
cały świat. Nienawidziła całą swoją dziecięcą nienawiścią.
- No widzisz, dziecko – mówił z sardonicznym uśmiechem, gdy talerz był
pusty - dało się zjeść? Dało się! Jeszcze przyjdzie czas, że będziesz
szukać skórek chleba w śmietniku – perorował. - Ciesz się, że masz co
jeść. Za moich młodych lat nikt mnie nie rozpieszczał i wyszedłem na
ludzi. Ty też wyjdziesz. Ja ci to obiecuję.
Zdarzało się, że w zeszytach ojciec znalazł zagięte rogi albo brak
kartek. Ona, gdy coś źle napisała, wyrywała kartkę, naiwnie myśląc, że
tak będzie lepiej. I to był błąd, bo za każdą wyrwaną kartkę albo
zagięty róg dostawała baty. To była norma i reguła nie do podważenia.
Ojciec codziennie liczył kartki, oglądał książki i zeszyty, i na koniec padała komenda:
- Na ławkę!
Wiedziała co będzie, więc posłusznie układała się na ławie, ściskając
pupę i jednocześnie zaciskając pięści i zęby, bo wtedy mniej bolało.
Miała to już wypraktykowane. Ojciec zdejmował pas ze ściany i wymierzał
razy, tyle, ile było zagiętych rogów i brakujących kartek. Odliczał raz
po razie. Trzeba jeszcze było głośno płakać i prosić: tatusiu, ja już
nie będę, nie bij więcej.
Ale ona nie zważała na ból. Zacinała się w sobie i nie płakała, nie
prosiła, a ojciec nie słysząc prośby, lał i lał, dopóty, dopóki się nie
zmęczył albo babcia lub dziadek nie wkroczyli z pomocą, jeśli byli w
pobliżu.
Ojciec był dziwnym człowiekiem. Gospodarny, uczciwy do bólu, pracował
jak wół, dbał o dom, często z miasta przywoził jej zabawki, książki,
ciepłe lody, ciastka, cukierki, a kiedy była chora, to siedział przy
niej w nocy, delikatnie głaszcząc po plecach, po głowie z niezwykłą
czułością. Te ręce, które wymierzały razy dawały ukojenie. Pragnęła tej
czułości i często udawała chorobę, byle tylko ojciec pogłaskał ją,
przytulił i powiedział; córeczko. Tak bardzo chciała być kochana prze
niego. Gubiła się w swoich uczuciach i pragnieniach. Kochała ojca, bo
tak trzeba było, tak nauczała matka i ksiądz, i tak ona czuła, ale gdy
bił za głupie kartki i zmuszał do jedzenia tego, czego nie lubiła,
nienawidziła go i życzyła śmierci. Potem było jej z tym źle. Miewała
senne koszmary i szła do spowiedzi. Ze skruchą przyrzekała księdzu
poprawę. Niewiele to pomogło, bo za parę dni była powtórka. Czuła się
cały czas winna, bo wciąż zawodziła oczekiwania księdza i ojca, chociaż
sama nie bardzo rozumiała jaka jest jej wina.
- Lepiej, żebyśmy mieli chłopca, byłaby jakaś pociecha w gospodarstwie –
słyszała ojca mówiącego nocą do matki. - Nie dość, że dziewucha, to
jeszcze nic warta i nieposłuszna. Co z niej wyrośnie? Same utrapienie.
Ale ja ją zmuszę do posłuszeństwa.
- Ale to jest dziewczynka, nie oczekuj cudów. Ona jest taka delikatna, odpuść jej - prawie z płaczem mówiła matka.
- Cicho, kobieto, dziewczyna czy chłopak, to mores musi znać - odburknął ojciec. -J ja ją zmuszę.
- Jak on mnie zmusi? - rozmyślała, ukryta pod pierzyną. - Może mnie bić i
zabić, ale w środku mnie nie zmieni. Ja nie chcę być taka jak ojciec.
On nie czyta książek, nie cieszy się ze słońca, nie widzi kwiatów, nie
słucha wiatru śpiewającego w drzewach... Tylko robota, posłuszeństwo i
pieniądze... To chyba nie mój ojciec... - snuła przypuszczenia,
oblewając je łzami.
Jednak, to był jej ojciec, bo twarz, włosy, każdy szczegół urody, to
wierna kopia ojca. Chociaż to ją cieszyło, bo ojciec był postawnym i
urodziwym mężczyzną, a ona chciała się podobać. Szczególnie, gdy w wieku
nastu lat stała się oblegana i adorowana przez chłopaków. Wtedy poznała
smak powodzenia. Była ładna, to prawda, ale wewnętrznie czuła się już
jakaś pusta, jak staruszka, jakby ją ktoś wybebeszył z tego, co kiedyś
było dla niej ważne. Stała się urodziwym manekinem. Tak, tylko
manekinem, niczym więcej. Błyszczała, uwodziła, porzucała, szukała, nie
znajdując tego, czego chciała i tak w kółko. Żyła dla siebie z dnia na
dzień, bez marzeń i nie była szczęśliwa. Nie mogła zrozumieć kto
zniszczył zachwyty, radości i uczucia w jej tak bardzo wrażliwej
naturze. Już nie potrafiła patrzeć oczarowana w pląsające ogniki w
kominku, nie słyszała subtelnych drgań wietrznej muzyki, werbli kropel
deszczu na dachu. Coś w niej umierało, dzień po dniu.
Jednak przyszedł moment, gdy ożyły uczucia i potrafiła wykrzesać z siebie iskierkę czułości. Bardzo ją to zadziwiło.
Będąc już bardzo dojrzałą kobietą, można powiedzieć, że przejrzałą, gdy
zachorował ojciec, to właśnie ona, nie ukochany, upragniony syn, którego
doczekał się po wielu latach, to ona była przez wiele miesięcy przy
nim. Karmiła, przewijała, głaskała czule po głowie, opowiadała co się
dzieje na świecie, podawała leki. Trzymała jego ręce coraz zimniejsze,
starając się je ogrzać swoimi prawdziwie gorącymi łzami, aż do momentu,
gdy jego ulubiony zegar, wiszący na ścianie, wydał dziwny zgrzyt i
stanął na godzinie dwudziestej trzeciej. Wtedy oczy ojca zatrzymały się
na jej twarzy. Oczy jak nigdy błękitne i pełne woli życia... I cichy,
ostatni szept, po raz pierwszy wypowiedziane słowa, których zawsze jej
brakowało:
- Córciu, zawsze cię kochałem...
I właśnie w tamtej chwili, patrząc w oczy odchodzącego ojca,
uświadomiła sobie, że ona ma takie same oczy. Oczy takie same, a jakże
jest inna.
Potem przypomniała sobie, że pierwszego papierosa zapaliła z chłopakami, gdy miała
osiem lat, potajemnie, za dziadkową stodołą. Wiedziała, że gdyby dowiedział się ojciec, to chyba nie
uszłaby z życiem spod jego rąk, a mimo to, odważyła się.
Zapaliła, bo miała wokół kilku wiernych adoratorów, chłopców z
sąsiedztwa, dla których była kimś wyjątkowym. Ubiegali się o jej względy
i byli zaszczyceni, gdy to im właśnie opowiadała niesamowite historie,
które lęgły się w jej głowie. Zapaliła „sporta” na znak jedności z nimi,
tak jak robili jej ulubieńcy z książek, paląc fajkę pokoju. Była jedyną
dziewczynką we wsi, która paliła. Rzygała potem jak kot, co zeżarł
kłębek włóczki babuni, ale to nic, ona była kimś ważnym dla tych
chłopców, była ponad wszystko i była ich "muzą".
- Może to prawda – przyznała w zamyśleniu - że kobiety, które doznały
jakiejkolwiek przemocy od ojca w dzieciństwie, nie były darzone
uczuciem, łatwiej ulegają wszelkim nałogom, prostytucji. Szukają
ucieczki, jakiegoś erzacu, akceptacji, podziwu i pożądania. Tylko, chyba
nie wszystkie się nad tym zastanawiają. Walczą z nałogami, nie znając
ich korzeni.
Ona lubi palić, tak po prostu. Lubi i potrzebuje, bo to daje jej dziwne
poczucie bezpieczeństwa, pewności siebie. Może się myli, ale czy to
ważne, gdy zostawiło się za sobą dziesiątki lat? Za późno na odwyk.
Zapałka się rozjarzyła. Jeszcze tylko... O, jeden sztach i już prawie nirwana.
Nie pochwala palenia, absolutnie, a mimo to pali.
- Tato, czy ty wiesz jak mi ciężko, jakie poplątane jest moje życie?
- puszczając kłąb dymu, wznosi oczy ku górze, jakby tam ktoś czekał na jej oskarżenie. Nikt nie czeka, nie słucha...
Ten tekst może być argumentem w dyskusji na temat "czy wolno bić dzieci". W tym przypadku jest to bicie okrutne i sadystyczne ale, jak wynika z tekstu, nie zabija miłości dziecka do rodzica. Ciekawe, prawda?
OdpowiedzUsuńSmutne to wszystko, ale kiedyś nikt o psychologii nie słyszał.
OdpowiedzUsuńDzieci które miały myślących rodziców wygrały,
dzieci które miały rodziców nie myślących przegrały.
I co z tego ,że on ją kochał ??
Ale nie potrafił stworzyć podstaw do udanego życia.
Samo mówienie o tym, że się kocha to za mało jak widać. Trzeba jeszcze robić tak, by druga osoba to czuła a nie tylko o tym słyszała.
OdpowiedzUsuńA dziecko potrzebuje miłości rodziców jak powietrza, by mogło normalnie żyć, rozwijać się, cieszyć się dzieciństwem, które kształtuje jego przyszłe dorosłe życie.
Pozdrawiam i serdeczności ślę ♥♥♥
Ja dużo palę chociaż ojciec mój był pod pantoflem:)) Buziaki Azalio. Paczucha.
OdpowiedzUsuńJuż miałam przerwać, już mi się odechciewało kiedy ojciec stanął nad córką, ale dotrwałam... Smutna historia:-(. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńKażdy wychowuje dzieci, jak umie najlepiej, a że nie każde "najlepiej" jest mądre i dobre, to już inna sprawa.
OdpowiedzUsuńW naszej rodzinie nikt nigdy dzieci nie bił. Ani nasi dziadkowie, ani nasi rodzice nie podnosili ręki na dzieci. Może dlatego udało nam się uniknąć nałogów? Choć palenie, alkoholizm, narkomania czy inne nałogi mogą mieć zupełnie inną przyczynę. Świat nie jest prostą konstrukcją.
Podrawiam Cię serdecznie:)
Najbardziej boli mnie to ,kiedy są ułożone dzieci i posłuszne najwięcej od nich wymagają rodzice..jakby bali się ,że dziecko im się zmarnuje i na zapas tak dla przykładu kary stosować..Ja dostałam od mamy kilka razy rózga ,ale nie bolało...bo zawsze się potrafiłam wygiąć tak by cała siła rozeszła się w inne miejsce...::)) pasem nigdy nie dostałam ..I swoich dzieci też nie biłam..Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDziwna to byłą miłość.Może i jego takiej miłości nauczyli rodzice.i był pewny,że robi dobrze.Szkoda tylko dzieci wychowywanych w takiej ,,miłości,,.a czy papierosy maja z tym cos wspólnego?Trudno powiedzieć.
OdpowiedzUsuńPrzewaznie sięgamy po papierosa jako ratunku od problemów.
Ja tez kiedys paliłam,były problemy,teraz nie palę,bo doszłam do wniosku,że nie zarobimy na dzieci i papierosy,ale problemy są dalej.I często z ulgą sięgnęłabym po papieroska,ale zdaję sobie sprawę,że jezeli zapalę znowu tego pierwszego,to na tym się nie skończy.I rozsądek zwycięża.Bo są inne priorytety.
smutne opowiadanie,ale tak nieraz jest.Ojciec stara sie wszystkich podporządkowac,jaka tam była miłosc?żadna...nawet swojej żonie nie pozwolił miec swojego zdania.Upajał się swoją władzą,bo dziecko było wystraszone,na pewno to dobrze czuł i widział.
OdpowiedzUsuńMyślę,że zależało mu tez na opinii,bał się,że dziecko kochane,któremu daje się trochę wolności zepsuje się i wtedy...co ludzie powiedzą,że źle wychował?
okropny człowiek,porozstawial wszystkich po kątach a dziewczynie wypaczył zdrowe patrzenie na życie...
Pozdrawiam miło:)
Juz minął roczek mojego tutaj bywania.Przeczytałam , pomyslałam i zadumałam... z tym paleniem to chyba prawda.Wieczorem , dowiedziałam się ze mam cukrzyce ,juz dostałam insuline i zostało tylko palenie.Ta końcówka to mój czarny humor, ale???? pozdrawiam ewa
OdpowiedzUsuńTo chyba prawda, że szukając uczuć i ich nie znajdując brniemy w różne nałogi. To przecież namiastka robienia sobie frajdy i tworzenie złudzenia, że jest dobrze. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńNie jest to normą, ale tak często bywa. Coś za coś. Pozdrawiam, Joasiu
UsuńO, udało mi się wejść, może i komentarz się zapisze. Bo ja tu wchodzę poprzez tamten Twój blog, taka procedura ;-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Azalio, u mnie własnie wieje i chyba niezły deszcz się zanosi.
notaria
Ja też wchodzę na niektóre blogi z innych blogów. Pozdrawiam
UsuńDziękuję Wam za komentarze. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńAzalio, kiedy czytam coś takiego ,to dziękuję Opatrzności że to nie ja byłam na miejscu tej dziewczynki .Okropne musi być takie dzieciństwo(-;
OdpowiedzUsuńDzieciństwo okropne, a dorosłe życie popieprzone, bo gdzieś z tyłu głowy ciągle czai się lęk, że coś sie zrobi nie tak jak oczekują inni. To jest piętno na całe życie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Witaj Azalio, bardzo smutne opowiadanie. I dobrze, że dziś są ustawy przeciwko przemocy w rodzinie. Taki ojciec by został ukarany, a może by i zabrano z takiego domu dziecko.
OdpowiedzUsuńMaria Dora
Witaj Mario. Pewnie i tak by się stało. W tamtych czasach, takie wychowywanie było normą, oczywiście nie w każdym domu, ale z tego com pamiętam, to w wielu. Pozdrawiam
UsuńTen ojciec raczej nie wiedział, co to znaczy kochać. Nie maltretuje się psychicznie i fizycznie kochanej osoby. Ale, jak czytałam, zachowania rodzicielskie przenosi się przez pokolenia. Jego bili, to i on bił. Co to było dziecko? Do tego dziewczynka. Kłopot i tyle. Ludzie niechętnie dzielą się z innymi swoimi wspomnieniami ze smutnego dzieciństwa. A ci, co mieli dzieciństwo szczęśliwe (jak ja) nawet nie potrafią sobie wyobrazić, że inni mieli gorsze doświadczenia. Bardzo mnie poruszył Twój tekst. Pozdrawiam Cię serdecznie Haniamrok
OdpowiedzUsuńGrażynko...świetnie ujęłaś temat, czytam z zapartym tchem!!! Powiem Ci, że po zastanowieniu dochodzę do wniosku, że nie tylko surowy ojciec, może wpłynąć na nałogi...brak ojca też!!! Wiem coś na ten temat, bo ojca nigdy nie miałam - jak zresztą wiesz...i palę, bo lubię!!!!Pozdrawiam serdecznie i buziaka zostawiam!!!!
OdpowiedzUsuńGrażuś, jest coś w tym, bo już nieraz czytałam w poważnych książkach, że na życie kobiety ma wpływ jej relacja z ojcem i w ogóle obecność ojca w latach dziecięcych. Chętnie bym z Tobą zapaliła... Daaawno nie paliłam, w towarzystwie koleżanki. To tak fajnie gaworzyć przy kawie i fajeczce.
UsuńŚciskam serdecznie
Witaj Azalio! Czasami lepiej nie mieć ojca, jak mieć tyrana, albo takiego który kocha chorą miłością, ale czy miłość może być w ogóle chora?Pozdrawiam Azalio.
OdpowiedzUsuńAzalio wchodząc tu na blogi zatęskniłam za swoim dziennikiem. Zapraszam Cię więc do odwiedzin
Tereniu, rodziców się nie wybiera. A szkoda. Byłam już u Ciebie. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńWitaj! Niesamowicie przykre opowiadanie...takie przeżycia zawsze zostawiają ślad i rzutują na dalsze życie...Odpowiedzialność za wychowanie człowieka..taka ważna sprawa...Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTeraz przeczytałam Twój tekst o zostawieniu linku;)
Usuńhttp://grzdyl.blogspot.com/
Dobrej niedzieli;)
Witaj. Masz rację, to rzutuje na dalsze życie.Pozdrawiam
UsuńWitaj Azalio!
OdpowiedzUsuńWybacz, że tutaj piszę komentarz.
Sześć razy próbowałam skomentować opowiadanie o Oleńce.
Coś złego dzieje się znowu z Onetem.
Życzę miłej niedzieli pozdrawiam
Witaj, Łucjo.
UsuńNa blogu Azalii w2ystarczy raz wpisać komentarz. Zazwyczaj nie ukazuje się od razu. Zapisuje się z dużym opóźnieniem. Pozdrawiam
Witam, informuję że przeprowadzam się - alexi78.blogspot.com Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDziękuję. Pozdrawiam.
UsuńZajrzałam tu do ciebie, jak tu ciekawie, postaram się nadrobic reszte wpisów, bo piszesz doskonale!
OdpowiedzUsuń