Witam Cię miły gościu.

Zaglądasz do mnie, jakże mi miło.
Zostaw komentarz, swój link, żebym mogła Cię odwiedzić, jeśli mnie zaprosisz.

Jeśli przemkniesz bez śladu, może nie będę płakać ale będzie mi smutno.


Łączna liczba wyświetleń

sobota, 26 czerwca 2010

Stara miłość nie rdzewieje ??? ( 1 do 14 )

Do....
Popatrz.
Słońce chyli się ku zachodowi.
Tyle już minęło pór roku, tyle wschodów i zachodów słońca, a w nas tyle nadziei i marzeń jeszcze.
Szron posrebrzył nasze skronie, a ja wciąż pamiętam tę pąsową różę, którą zerwałeś w parku dla mnie i ten bukiet pożółkłych liści, które zbieraliśmy ostatniej naszej jesieni...
I stukot kół pociągu wiozącego mnie w przyszłość.
A dzisiaj...dzisiaj już nie ma nas.
Żyjemy każde z osobna.
Tylko czasem dyskretnie zerkamy wstecz, aby przywołać piękne wspomnienia, żeby ogrzać serce.
Cieszmy się tym co mamy i co jeszcze przed nami.
Nie postawiliśmy przecież kropki nad i.

Wstęp - Stara miłość nie rdzewieje???

W moim życiu było wiele dobrych, radosnych i wiele przykrych zdarzeń. Jednak niczego nie żałuję i gdybym miała powtórzyć swoje życie od nowa,nie zawahałabym się ani na moment. Nie chciałbym nic zmienić bo wiem, że to co spotyka mnie w życiu jest moją karmą. Tak musiało się stać. Gdyby nie musiało to by się nie wydarzyło. Proste. Prawda? Przed przeznaczeniem nie uciekniesz, mówi przysłowie.
To co teraz tu publikuje, napisałam trzy lata temu w formie opowiadania bo tak mi się lepiej pisze. Napisałam zaraz po historii, która mi się przytrafiła, w latach 2003 - 2006 a wiąże się poniekąd z moimi przeżyciami sprzed 30 lat. Wtedy byłam już po rozwodzie z pierwszym mężem i miałam 5-letniego syna.
Wtedy to właśnie poznałam Kubę, przyjaciela męża mojej koleżanki. Poznaliśmy się 1 kwietnia na moich imieninach w kawiarni Stylowa, gdzie robiłam imprezę dla przyjaciół. Był kawalerem, miał sporo zainteresowań, duże poczucie humoru, miał piękne mieszkanie, wynajmowane w starej kamienicy, dobrą pracę. Spodobał mi się, a on zakochał się we mnie i to podobno od pierwszego wejrzenia.
Zaczęliśmy się spotykać, po pół roku poznał moich rodziców, zaprzyjaźnił się z moim synkiem i wszystko układało się cudownie. Postanowiliśmy się zaręczyć.





">Stara miłość nie rdzewieje ??? 1 - 14

pisane wiosną 2007 roku


Wiosna. Uwielbiana przeze mnie pora roku.
Wciąż pamiętam nasze spacery w parku.
Szukanie pierwszych śladów wiosny, wypatrywanie pierwszych listków na drzewach, fiołków pośród kiełkujących traw... Spotkania w przytulnej kawiarence.W domu, rozmowy do świtu o tym co jeszcze przed nami. A miało być tego dużo i pięknie. Nasze plany pękały w szwach.
Wiosną zaczęła się nasza miłość i po trzech latach, wiosną się skończyła.
Rozprysła się w pył, misternie utkana z marzeń i obietnic, wizja naszej przyszłości. Mój Kuba odszedł, budować przyszłość z inną. Chodzić na spacery z inną, innej patrzeć czule w oczy, przynosić konwalie i frezje. Z inną pić poranną kawę i wino wieczorem . Innej przypalać papierosa po....
Pożegnał mnie słowami;
-Odchodzę. Zakochałem się w innej. Wybacz, byłaś moją pierwszą kobietą, a ja muszę poznać, czego tak naprawdę potrzebuję. Nic na to nie poradzę.

Nie chcę się ograniczać, żeby potem żałować.

Krótko, bez zbędnych tłumaczeń. Ja też nie pytałam o nic, bo po co?

Tylko pod nosem warknęłam do siebie; samiec ale chociaż uczciwy i szczery...

Zostałam sama. Sporo czasu minęło zanim pozbierałam się w sobie. Bolało dotkliwie. Jednak życie rządzi się swoimi prawami.

Moje, potoczyło się dość ciekawie i burzliwie.

Skończyłam studia. Potem nowa praca. Początek kariery zawodowej. Drugie małżeństwo. Dziecko. Dalej kariera. Po ośmiu latach rozwód.
Potem kilka fascynujących aczkolwiek nieudanych związków.
Aż w końcu, wcześniejsza emerytura, praca na 3/4 etatu jednocześnie, a w domu samotność.
Minione lata były dobre. Czasem mniej, czasem bardziej ale dobre. Działo się w nich wiele. Było dużo radości, satysfakcji, poświęceń, miłości, osiągnięć zawodowych, rozrywki, lęków, troski, wyrzeczeń....Wszystkiego po trochu, tak jak to w życiu bywa.
Bo ja kochałam życie i wszystko co zaczynałam, robiłam z pasją. Obojętnie czego to dotyczyło, czy pracy zawodowej, czy przyjaźni, czy miłości, czy innych spraw. Jeśli coś mi przypadło do gustu rzucałam się w to całą sobą, aż nie skończyłam lub się nie znudziłam....
Często, w ciągu tamtych lat przypominał mi się Kuba.
Wtedy zadawałam sobie pytania; Jakie byłoby nasze wspólne życie? Co on teraz robi? Czy mnie jeszcze pamięta? Bo mimo, iż zostawił mnie i miałam do niego żal, jednak wciąż był dla mnie kimś ważnym. On naprawdę był wspaniałym mężczyzną. Mądrym, wykształconym, czułym, opiekuńczym, no i przystojnym. Jedyną wadą było to, że był młodszy ode mnie o 4 lata, a także jego poczucie małej wartości. Wciąż ustawiał się z boku, jakby nie wierzył we własne siły i możliwości. W towarzystwie osób znanych był rozgadany i chętnie polemizował ale w obcym środowisku, stawał się niemową. Czasem czułam się niezręcznie z tego powodu. Może on też ale nigdy o tym nie mówiliśmy.

Miał piękne oczy, które nie miały sobie równych. Nigdy więcej takich oczu nie spotkałam. Duże, głęboko osadzone, koloru dojrzałych orzechów albo migdałów. Przy ciemnych, gęstych i prawie zrośniętych brwiach wyglądały niezwykle tajemniczo. Gdy się uśmiechał, w jego oczach migotały złote iskierki. Gdy był smutny lub zamyślony oczy stawały się matowe. To były przedziwne oczy.

Te oczy często w na mnie patrzyły, w snach.......Ale po wielu latach przysłoniła je mgła zapomnienia.

A teraz? - Jestem dalej sama, ze świadomością, że więcej życia za mną niż przede mną. I ta wiosna, która przypomina.

Ot,naszły mnie wspomnienia. A za oknem mrok i deszcz. W ogrodzie,zapłakane drzewa. Moja wierzba, która daje mi kojący chłód w upalne letnie dni, ciężko opuściła ku ziemi, zmoczone, długie witki. Od tego widoku i mnie zrobiło się ciężko na sercu. Zasłoniłam okna. Zapaliłam, wszystkie lampy w domu. Już jest lepiej. Przytulnie i cicho. Dużo światła, to mój znak dobrego samopoczucia bezpieczeństwa. Kiedy jest mi źle, albo smutno wtedy zapalam wszystkie lampy i już jestem w siódmym niebie. Może być głodno,chłodno, byle było jasno.
Do pięćdziesiątki, nie liczyłam lat. Ale już po...liczę, z niepokojem.Chciałabym przeżyć jeszcze coś pięknego, a wciąż towarzyszy mi lęk, że już za późno, że już moje pięć minut minęło. O czym marzę? O miłości. Chciałabym jeszcze spotkać mężczyznę, z którym mogłabym, przeżyć kilka pięknych i spokojnych lat. Być z nim na dobre i złe. W życiu z moimi mężczyznami byłam najczęściej na dobre a na złe, zostawałam sama. Moje dzieci mają już swoje własne życie. Nareszcie mam czas i potrzebę zająć się sobą. Bardzo tego chcę. Lubię swoją samotność, ale na pewno lepiej byłoby dzielić ją z dobrym, sympatycznym mężczyzną. Niekoniecznie mieszkać razem w jednym domu. Nie. Mógłby być takim przyjacielem domu, na przychodne, na telefon, na wyciągnięcie ręki.
Z nudów, zaczęłam przeglądać album ze zdjęciami. Uzbierało się tego przez lata. Natrafiłam na naszą wspólną fotografię. Kuba i ja przy samochodzie. Jego pierwszy samochód, kremowy Maluch. Ja trzymam w dłoniach dwie lampki, a Kuba nalewa szampana. To było huczne oblewanie jego nabytku.
I znowu w pamięci jak w kalejdoskopie zaczęły zmieniać się obrazy.Piękne, kolorowe, aż oczy od tego zwilgotniały. Pomyślałam sobie;zostawił mnie, ale to było tak dawno. Czas ukoił już tamten ból. Chciałabym go zobaczyć, porozmawiać. Po prostu, tylko porozmawiać. Naszły mnie jednak wątpliwości; Czy wypada? Co mu powiem? Czy mnie pamięta? Ale jak go odnaleźć ?
Spróbuję. Dla mnie nie było i nie ma spraw do niezałatwienia. Nie takie wolty robiłam w życiu.
Wykręciłam numer informacji telefonicznej. W słuchawce miły męski głos; - W czym mogę pani pomóc?
-Proszę pana - zaczęłam zmyślać ad hoc. - Jestem na dworcu w Lublinie. Zapodziałam gdzieś wizytówkę znajomego - tu podaję nazwisko Kuby .
- On ma klucze od mieszkania moich przyjaciół, w którym mam się zatrzymać na jakiś czas. Padam ze zmęczenia. Tak bardzo pana proszę o pomoc. Muszę się z nim jakoś skontaktować.
Chwila ciszy, a potem. - Wie pani, że jest ochrona danych?
- Wiem, ale proszę mi pomóc - nalegałam.
Po chwili usłyszałam:
-No dobrze, proszę pisać.........
Boże, udało się!, Podał mi numer telefonu, ulicę, numer domu.
- Dziękuję. Jest pan cudowny - lałam miód do słuchawki.
Jest!Nie wyjechał z Lublina. Z wrażenia, zakręciło mi się w głowie. Trochę mi wstyd za kłamstwo na informacji. Ale jakie miałam wyjście?
Co dalej? Na dzisiaj dość wrażeń. Długo nie mogłam zasnąć. Układałam w myślach scenariusz rozmowy z Kubą.
Dziesiątki wersji. Przy którejś nareszcie zasnęłam. Obudziłam się pełna energii. Za oknem piękny dzień. Prysznic, kawa, nieodłączny papieros i... do działania, zgodnie z szatańskim planem.
Wybrałam numer i usłyszałam... - halo, mieszkanie Jakuba........, słucham....
Nie mogłam wydobyć głosu. W głowie pustka. Znowu
- halo, halo, słucham - z lekkim zniecierpliwieniem w głosie.
Spanikowałam. Rozłączyłam się. Serce waliło jak oszalałe. W ustach susza. To on! Ten sam głos. Głos, który przyprawiał mnie kiedyś o szybsze bicie serca i mroczki w oczach.
Cholera, nic się ten głos nie zmienił. I działa na mnie. To niesamowite, po tylu latach....
Moje emocje ostudziła myśl; pewnie ma żonę, rodzinę.
Czy mam prawo burzyć jego spokój? Nie! Muszę mieć pewność, że jest sam. I znowu kombinowanie, jak to sprawdzić.
Wymyśliłam.
Przez kolejne dni wykonywałam głuche telefony o różnych porach. Rano, w południe, wieczorem, w sobotę, w niedzielę. I słyszałam tylko jego głos w słuchawce:
- Halo, słucham...

To upewniło mnie, że mieszka sam.

Boże! Gdybyż mnie widziały moje dzieci, myślałam śmiejąc się ze swoich pomysłów.
Decyzja dojrzała. Postanowiłam zadzwonić, późnym wieczorem, w piątek.
Dla dodania odwagi, zrobiłam sobie solidnego drinka i kiedy już nabrałam animuszu, wybrałam numer i na jego: - halo..... powiedziałam coś, czego wcześniej absolutnie nie planowałam.
Absolutnie...Nie wiem skąd mi to przyszło do głowy.Chyba stchórzyłam i w sekundzie stałam się kimś innym..
- Dzień dobry, nazywam się ....... jestem ankieterką sekcji demograficznej.....
Numer pana został wybrany losowo. Czy zechciałby pan odpowiedzieć mi na kilka pytań? - w słuchawce milczenie i po chwili. - Tak, oczywiście.
Z wrażenia zrobiłam spory łyk ze szklanki i zaczęłam pytać kolejno; o wiek, wykształcenie, rodzaj pracy i o stan cywilny, bo to interesowało mnie najbardziej.
I tu pada odpowiedź: -jestem samotny.
Ja na to. - Ale proszę uszczegółowić: wdowiec, rozwiedziony, kawaler.
- Kawaler - pada odpowiedź.
Klapnęłam z wrażenia na fotel.
Pytam potem o zainteresowania, o coś tam jeszcze dla większej wiarygodności i na koniec:
- Proszę pana, pytanie jest poza ankietą, może pan nie odpowiadać. Co spowodowało, że jest pan samotny?
- No tak się złożyło - pada odpowiedź.
-Kochałem kiedyś wspaniałą dziewczynę, którą straciłem z własnej winy i wstyd się przyznać, z głupoty. Ona potem wyjechała. Dowiedziałem się, że wyszła za mąż i wszystko się dla mnie skończyło. Szukałem podobnej do niej, z urody, z charakteru ale nie udało mi się. Nie ma takiej drugiej jak ona. Dlatego jestem sam.

- Musiała być wyjątkowa? - wyrwało mi się.

- Tak, była pod każdym względem wyjątkowa.

Zrobiło mi się gorąco, po tych słowach. Chciałam już zakończyć rozmowę.

-Proszę być dobrej myśli, może się jeszcze spotkacie - próbowałam go pocieszyć, chociaż serce o mało mi nie wyskoczyło przez gardło.

-Pragnąłbym, ale nie wiem gdzie jej teraz szukać. Już tyle lat minęło. Nie wiem czy chciałaby się ze mną spotkać, czy jest sama, czy żyje.

- Dziękuję Panu, do widzenia - kończyłam nagle.

Wtedy on powiedział coś co mnie rozłożyło totalnie.

-Proszę pani, proszę jeszcze coś mówić do mnie. Ma pani tak bardzo podobny głos do mojej Grażynki. Mam złudzenie, że to ona ze mną rozmawia. Proszę mówić, cokolwiek...

-Przykro mi, ale mój czas już się skończył. Do widzenia - odłożyłam szybko słuchawkę, bo o mało nie zadławiłam się z wrażenia..

Śmiech, łzy, radość, lęk, wszystko na raz, zawładnęło mną. Boże!. To o mnie mówił. I wciąż pamięta. Jest sam. Jednak byłam dla niego najważniejsza.Czemu się nie ujawnił wcześniej....

Co teraz mam robić? - panikowałam. Przecież go oszukałam. Jak się przyznam, może się obrazić. Ukrywać tego nie mogę...bo nie potrafię. Ale nabroiłam! Trudno. Ale przynajmniej znam całą prawdę. Po prostu wzięłam sprawy w swoje ręce. Każdy sposób jest dobry do osiągnięcia celu. Krzywdy nikomu tym nie robię, rozgrzeszyłam się sama.
W ciągu kilku następnych dni żyłam jak w transie......
Postanowiłam, że jednak zadzwonię i powiem wszystko jak na spowiedzi. Przecież kiedyś miał poczucie humoru i zawsze zachwycał się moimi niekonwencjonalnymi niekiedy pomysłami, więc i to przełknie, a może się przede wszystkim ucieszy.....? Ponownie sięgnęłam po słuchawkę i wybrałam jego numer....

W chwili gdy próbowałam wybrać numer zadzwoniła komórka. To była Krysia, moja koleżanka. Jedzie do mnie z pilną sprawą. Odłożyłam dzwonienie na później. Gdy przyjechała Krysia, od razu poznała, że coś się u mnie wydarzyło, bo i mój wygląd i nastrój były inne niż ostatnio gdy się widziałyśmy. Opowiedziałam jej wszystko po kolei o Kubie, z przeszłości i o tym co zamierzam teraz. Zaśmiewała się do łez z moich pomysłów. Po chwili, już poważnie stwierdziła, że robię sobie złudne nadzieje, bo nic z tego nie wyjdzie, a w ogóle to nie wchodzi się dwa razy do tej samej wody i takie tam różne dyrdymały. - Będziesz tego jeszcze żałować, zobaczysz - dodała na odchodnym. - Jesteście już innymi ludźmi. To szmat czasu, nie rób głupstwa.
Puściłam to mimo uszu. Byłam w takiej euforii, że żadne tłumaczenie mnie nie przekonało. Wręcz odwrotnie. Byłam już niemal pewna, że musimy się spotkać. Zlustrowałam swój wygląd. Trochę mi zrzedła mina. W niczym nie przypominałam tamtej zwiewnej dziewczyny. Wszystkiego było za dużo. Nie! Tak być nie może, stwierdziłam. Muszę coś z sobą zrobić. Muszę go olśnić, zachwycić, chociaż trudno prawie sześćdziesięciolatce olśnić kogokolwiek, kto ma dobry wzrok i pamięć. Może mnie się uda? Poświęciłam kilka tygodni na mordercze ćwiczenia, diety i zabiegi kosmetyczne. Córka dostała szoku, gdy zobaczyła mnie zasuwającą na piechotę do centrum miasta. - Mamo, ty się dobrze czujesz? - zapytała. - Świetnie! - odpowiedziałam nie zatrzymując się. Patrzyła za mną z niedowierzaniem. Przedtem, podjeżdżałam samochodem, do sklepu, leżącego sto metrów od domu. A teraz? Śmigałam na piechotę jak gazela. Ruch działa cuda. Czułam się coraz lepiej. Nie dość, że straciłam zbędne kilogramy, to nabrałam większej sprawności i autentycznie odmłodniałam. Figurkę miałam, że mucha nie siada. Zdecydowałam, że już czas odkryć karty. Zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam. Kiedy Kuba dowiedział się kto dzwoni, przez chwilę milczał a potem bardzo się wzruszył i ucieszył. Powtarzał w kółko jak w transie; - nie do wiary, to nie może być prawda, to chyba cud...., skąd masz mój numer??
Powiedziałam mu oczywiście o moim podstępnym telefonie ankieterki. Nie gniewał się. Ubawiło go to. - Wnioskuję, że nic się nie zmieniłaś - skomentował .- Jak dawniej, szalona dziewczyna, co?
- Ocenisz sam - odpowiedziałam kokieteryjnie.
Od pierwszej naszej rozmowy, chyba ponownie zaiskrzyło między nami. Dzwoniliśmy do siebie codziennie. Raz on, raz ja, na zmianę. W dzień i w nocy. Jak para nastolatków. Po dwóch tygodniach zdecydował się przyjechać . Wybrał pociąg, nie samochód, bo dawno nie jeździł na dłuższych trasach , a dzieliło nas ponad 400 kilometrów. Przecież nie jest już młodzieńcem pomyślałam. Może ma jakieś problemy zdrowotne i obawia się wyruszać samochodem w taką trasę. Niech będzie pociąg. Usiadłam w fotelu i uśmiechałam się do swoich myśli.. Może znowu będziemy razem? - marzyłam.
Kiedy nadszedł umówiony termin jego przyjazdu, wypiękniłam mieszkanie, przygotowałam pyszności do jedzenia, kupiłam Tokaj, nasze ulubione dawniej wino i sprawdziwszy, że wszystko jest na błysk, wyjechałam na dworzec.

Czekałam na peronie. Serce waliło jak oszalałe. Co chwilę spoglądałam w lusterko, poprawiając fryzurę, makijaż. Wyglądałam na mój gust, bardzo dobrze. - Czy on mnie też tak odbierze? A on, jak wygląda? Czy się rozpoznamy? - Pytania kotłowały się w mojej głowie.

Wjechał pociąg. Bacznie lustrowałam ludzi wychodzących na peron. Tłum przewalił się, peron pustoszał, a jego nie było. Nie przyjechał, pomyślałam ze smutkiem. Nagle gdzieś z boku, usłyszałam;

- Czy pani może na mnie czeka?

To jego głos. Jest! Rozpoznał mnie! - Odwróciłam się.

Przede mną stał obcy mężczyzna. Starszy, szpakowaty pan, o dość pełnych kształtach z wyraźnymi zakolami "inteligencji "nad czołem. Okulary, nienaganny strój dodawały mu wprawdzie szyku ale to nie był mój Kuba. Poczułam dziwną suchość w ustach. Patrzyliśmy na siebie w milczeniu z zakłopotaniem. - Witaj, moja piękna. - odezwał się wreszcie, wręczając mi bukiecik umęczonych konwalii.

Scena jak sprzed trzydziestu paru lat.Takimi słowami witał mnie codziennie, zawsze z kwiatkiem, czasem nawet polnym. Podał mi konwalie. Wiedział, pamiętał, że to moje ulubione wiosenne kwiaty.

Rozczuliłam się. Bezwiednie zarzuciłam mu ramiona na szyję. Objął mnie delikatnie jak kruchą figurkę, popatrzył głęboko w oczy, a potem wtulił mnie w siebie zachłannie jak dawniej. Staliśmy na pustym peronie wtuleni w siebie, śmiejąc się i płacząc jednocześnie. I w tym powitaniu wszystko dawne odżyło. Zapach jego ciała, taki sam jak dawniej. Pamiętałam ten zapach. Czułość dłoni,ciepła barwa głosu, i te oczy. Aksamitne, koloru dojrzałych orzechów. Już nie był obcy. Był moim dawnym Kubą.
Do późnej nocy siedzieliśmy na balkonie, popijając wino, nasze ulubione. O tym też nie zapomniał. W domu wręczył mi butelkę Tokaju. Opowiadaliśmy na zmianę, chaotycznie, wszystko co nam się przydarzyło w tym okresie. W pewnym momencie
Kuba powiedział; - Wiesz, Grazia, wydaje mi się, że czas się spłaszczył. Te trzydzieści lat stały się chwilą. Mam wrażenie jakbyśmy wczoraj pożegnali się a dzisiaj spotkali ponownie. To jakiś cud, że mnie odnalazłaś, że chciałaś. Nie wyobrażasz sobie jak bardzo się cieszę.
Przyznałam mu rację, bo ja czułam to samo.
- To niesamowite. Tyle minęło lat, tyle mieliśmy w życiu różnych zdarzeń, doznań, a pamiętamy takie szczegóły jak zapach ciała, smak pocałunków, dotyk. To tak jakby nasza miłość cały czas trwała. - wyznałam.
Patrzyłam na siedzącego na przeciw mnie mężczyznę i wciąż zadawałam sobie w myślach pytanie; jak mogliśmy zniszczyć tak piękną miłość. Jak on mógł.... Byliśmy przecież już zaręczeni?. On chyba pomyślał o tym samym, bo jego słowa były odpowiedzią na moje myśli .
- Przez te wszystkie lata, nie było dnia abym nie myślał o tobie i abym nie wyrzucał sobie, że byłem wtedy tak głupi. Młody i głupi. Zrozumiałem to zbyt późno. Niestety. Wyjechałaś i zniknęłaś z mojego życia. Nikt nie znał twojego adresu. Parę lat po naszym rozstaniu przypadkiem dowiedziałem się, że wyszłaś za mąż i masz córkę o imieniu takim jakie planowaliśmy dla naszej córki, kiedyś. Twoje listy i fotografie były dla mnie pociechą, ale i wyrzutem sumienia i karą. Mam je wszystkie do dziś. Próbowałem wiele razy związać się z jakąś kobietą ale szybko rezygnowałem. Zawsze szukałem w kobietach chociaż najmniejszego podobieństwa do ciebie. Ale po bliższym poznaniu było tylko rozczarowanie. Chyba działało na mnie, wyczytałem to gdzieś w jakimś artykule, prawo pierwszych połączeń. Jesteś nie do podrobienia i nie do zastąpienia. Zrezygnowałem z szukania i zająłem się pracą i trochę sportem, no i wstyd się przyznać, zacząłem pić w samotności. Ale zrezygnowałem z tego dość szybko, bo bałem się, że skończę jak mój ojciec. A co do kobiet, owszem trafiały się nadal lecz traktowałem je czysto instrumentalnie. Nie chciałem już nic na poważnie. I tak to trwało do niedawna. Dopiero twój telefon postawił mnie na nogi......- Graziu - ujął moją dłoń, przytulił do policzka i szepnął. - Wybaczysz mi......?


Spojrzałam na niego przez łzy i cicho wyznałam. - Dziękuję ci, że jesteś ze mną, mój rycerzu na białym koniu. Już mi nie umkniesz, a ja nie schowam się w wieży. Teraz ja też wiem, czego szukałam we wszystkich moich mężczyznach, szukałam ciebie. Podróbki nie dają szczęścia. Tylko oryginał.
Po tych słowach westchnął, jakby mu ciężki kamień spadł z serca. Uśmiechnął się i podszedł bliżej.
Ujął moją twarz i tym swoim orzechowo – smutnym spojrzeniem nie wymawiając ani jednego słowa, wyznał mi wszystko. Patrzył mi w oczy, a ja zrozumiałam.
Kiedy objął mnie i zbliżył usta do moich, poczułam się jak młodziutka dziewczyna, która czeka na swój pierwszy raz.
Była w tym ciekawość, pożądanie, zawstydzenie i jakiś dziwny spokój jednocześnie.
Przymknęłam oczy i poddałam się jego pocałunkom. Ciepło jego ust, bliskość ciała wyzwoliły we mnie skrywane pragnienia. Po tylu latach znów jego usta....

Nie wierzyłam własnemu szczęściu.

Majowe noce są jeszcze chłodne, więc resztę tej naszej pierwszej, zaczarowanej, spędziliśmy w sypialni.

Po raz drugi przekonaliśmy się, że naprawdę nie było tych trzydziestu lat. Tak jakbyśmy za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zrzucili z siebie cały balast lat i przykrych przeżyć. Byliśmy znów młodymi, spragnionymi siebie, gorącymi kochankami.

Na nowo odkrywaliśmy swoje ciała.

Spojrzenia, słowa, pieszczoty, nasze usta, nasze ręce.....i potem cisza, błogi upragniony spokój.

Sen w objęciach mojego Kuby, jak dawniej.

Poranek i nasze roziskrzone oczy. Gorąca kawa w łóżku, śniadanie na balkonie, potem spacer po lesie, nad potokiem i obiad w moim ulubionym zajeździe.

Wszystko to działo się jak we śnie. Nie myślałam o niczym innym tylko o tym, żeby ten sen trwał wiecznie.

Kiedy wracaliśmy z obiadu powiedziałam nieśmiało

- Kubuś, to była niezapomniana noc. Najpiękniejsza jaką od tamtej pory przeżyłam.

A on uśmiechając się odparł

- Grazia, ta noc i ten dzień to mój Oscar za trzydzieści lat poszukiwań i czekania.

Jesteś taka sama jak wtedy. Taka.....Nie dokończył, po prostu rozpłakał się. Tak najzwyczajniej rozpłakał się.

Zatrzymałam samochód, i objęłam go jak mogłam najczulej, a on szlochał w moich ramionach jak mały chłopczyk. Czułam, że wstydzi się tych łez, więc żeby trochę rozładować skrępowanie zaproponowałam papierosa.

Popatrzył na mnie i szepnął onieśmielony - Przepraszam, nie powinienem.

Głuptasku - uśmiechnęłam się. - Nie ma nic wspanialszego dla kobiety jak łzy mężczyzny dla niej, wypłakane w jej ramionach.

Wróciliśmy do domu. Była sobota więc mieliśmy przed sobą następną noc i niedzielę.

Przygotowywałam kolację, a on siedział w kuchni przy stole i nie spuszczał ze mnie oczu. Widziałam, że jest oczarowany i szczęśliwy. Śledził zachłannie każdy mój ruch, każdy gest i tylko od czasu do czasu kręcił głową mówiąc - Taka sama, nic się nie zmieniłaś. Widzę cię jak u mnie w domu smażyłaś jajecznicę, te same ruchy, taka sama mina....jak to możliwe, po tylu latach??

A potem była znów szalona noc i dzień. Szalona, dosłownie. Nie wiem skąd się wzięło we mnie, w nas tyle energii, tyle radości. To był trans.

W poniedziałek, niestety, musiał wyjechać.

Na peronie, a potem już przy odjeździe pociągu wtuliłam się w niego i tym razem ja łkałam w jego objęciach. On hamował łzy i tylko powiedział - Dziękuję ci za wszystko, przyjadę za dwa tygodnie. Czekaj.

Stałam wrośnięta w peron dopóki ostatni wagon nie zniknął mi z oczu.

Wracałam do domu i przyznam szczerze, że nie pamiętam drogi, którą jechałam, nic, kompletnie nic.

Fontanna łez przesłaniała mi wszystko. Powtarzałam tylko; dwa tygodnie, jak ja wytrzymam dwa tygodnie???
Cholera, dwa tygodnie!!

Wróciłam do domu. Do pustego domu.
I nagle ten mój ukochany domek wydał mi się za duży, mniej przytulny. Jeszcze rano, przy śniadaniu, siedziałam z Kubą przy kuchennym stole. Było tak przyjemnie, rodzinnie. Żartowaliśmy, śmialiśmy się i miałam wrażenie jakby on tu był od zawsze, a teraz siedzę sama z maślanymi oczami. Pasuje do mojego domu, westchnęłam. Mógłby tu już zostać na stałe, od zaraz.
Kiedy wczoraj chodziliśmy po ogrodzie, oglądał z zaciekawieniem drzewka, dom, piwnice. Doradzał, jak zagospodarować drugą część działki, która leżała odłogiem. Zaproponował pomoc w założeniu trawnika i robieniu rabatek kwiatowych. Uświadomiłam sobie, że od dawna brakowało mi mężczyzny, który wspólnie ze mną zająłby się moim małym gospodarstwem.
Od razu zaczęliśmy szczegółowo planować co i jak zrobimy.
Jak miło było słyszeć, wypowiadane przez Kubę - zrobimy, posadzimy, założymy, naprawimy. Patrzeć jak wszystkim się interesuje, ogląda ze znawstwem, obmierza, wylicza.
Patrzyłam na niego, a w myślach powtarzałam sobie z dumą; mój mężczyzna.
Jeszcze tak niedawno, cieszyłam się, że jestem sama, że nikt mi nie zawadza, nie muszę cokolwiek robić dla drugiej osoby.
Na pytanie znajomych czy rodziny odpowiadałam z butną miną; a po co mi chłop. Sama potrafię wiele zrobić przy domu, a jak czegoś nie umiem to są od tego fachowcy.
Wydawało mi się, że mówię szczerze i że naprawdę nie potrzeba mi faceta. Z konieczności więc, malowałam, tynkowałam, kładłam boazerię na ściany w kuchni, w przedpokoju. Wprawiłam wszystkie szybki w oknach na werandzie. W piwnicy miałam swój warsztat ze wszystkimi potrzebnymi narzędziami, którymi coraz sprawniej się posługiwałam.
Jakaż byłam dumna z siebie, gdy odwiedzała mnie rodzina czy znajomi i nie mogli się nadziwić, że tyle męskich prac wykonałam sama. Po za instalacją elektryczną i sanitarną oraz wyłożeniem ścian płytami kartonowo gipsowymi, wszystko inne zrobiłam własnoręcznie.
Trudno w to uwierzyć temu, kto tego nie widział. Ale byli tacy co widzieli, że malowanie, tapetowanie, płytki ścienne i podłogowe w łazience i przedpokoju, instalację wanny, umywalki, kibelka zrobiłam sama.
Półki do kuchni, stół i ławę z desek dębowych, też.
I wcale nie jest to wszystko gorsze od wykonywanych przez fachowca. Miałam kilka poradników, trochę wskazówek od brata i chociaż zajęło mi to dużo czasu, udało się znakomicie.
Po co mi chłop, rozkładałam przed rodziną ręce.
Teraz, w tak krótkim czasie zrozumiałam, że to była tylko moja poza. Zapędziłam się za daleko w tej swojej samodzielności, a potem już się przyzwyczaiłam i uznałam, że tak jest dobrze i tak musi być. Odwykłam od obecności mężczyzny obok.
Ale nie było dobrze.
Nie raz tęsknie i trochę z zazdrością patrzyłam na sąsiada, który skoro świt pędził do sklepu po świeże pieczywo, a żona przewracała się pewnie na drugi bok w łóżku. Jak w pocie czoła, uprawiał ogród, warzywniak, a żona siedziała na leżaczku, a potem łaskawie wsiewała nasionka.
Wieczorami, siadali na tarasie, na przeciw moich okien i wesoło gwarzyli, a ja gwarzyłam sobie z kotami.
Czasem było mi cholernie przykro. Czasem, bo przeważnie spychałam gdzieś w głąb siebie te tęsknoty i robiłam dobrą minę.
A teraz.... teraz już będzie inaczej.
Za dwa tygodnie mój Kuba znów przyjedzie na parę dni i zacznę nowe życie. Zaczniemy nowe życie.
Trudno to będzie wszystko pogodzić i ułożyć, bo ja wprawdzie jestem już na wcześniejszej emeryturze ale jeszcze pracuję na 3/4 etatu. Bo warto, chociażby dla dobrej pensji.
On jeszcze pracuje. Do emerytury ma 11 lat. Szmat czasu.
Zostawiłam rozmyślania na potem i zajęłam się sprzątaniem.
Po 23.00, zadzwonił.
Dojechał, jest już w domu i bardzo tęskni. Jakże miał nie tęsknić?? Po takim spotkaniu, po takich przeżyciach??
Ja też tęskniłam ale cóż miałam robić, trzeba było iść spać, bo rano do pracy.
Dwa tygodnie mijały jak by czas podłączony był do żółwia.
W pracy szalałam, żeby wszystko grało jak należy, bo planowałam parę dni urlopu na czas pobytu Kuby. W domu od rana wisiałam na telefonie, wieczorem i nawet w nocy też, bo albo dzwonił Kuba, albo ja do niego.
W eterze przelatywały nasze słowa, wyznania, westchnienia, obietnice, plany....
Z tęsknoty, z emocji, zapominałam o jedzeniu. Wypijałam litry kawy, wypalałam dziesiątki papierosów i bez przerwy gapiłam się w kalendarz.
Dobrze, że córka w tym czasie była w pracy we Włoszech i miała wrócić dopiero we wrześniu. Gdyby była w domu, to miałabym problem z przyjęciem Kuby. Nie mogłabym nieznanego jej mężczyznę przyjąć pod wspólny dach, a pokoju gościnnego nie mam. Wprawdzie dużo wiedziała o Kubie bo nie raz opowiadałam jej o moich dawnych sympatiach ale nigdy go nie poznała. Czułabym się niezręcznie i pewnie ona też.
Jednym słowem wszystko dobrze się ułożyło. Los mi sprzyjał.
Wreszcie nadszedł ten upragniony piątek i zgodnie z umową telefoniczną wyjechałam po niego na dworzec.
I znowu, nerwówka, gorączkowe czekanie, przestępowanie z nogi na nogę.
Pociąg wjechał, zatrzymał się ale tym razem zobaczyłam go. Stał w otwartych drzwiach i z daleka machał do mnie ręką. Stres wyparował w jednej chwili.
Padliśmy sobie w ramiona i nie wiedzieć czemu ja się rozpłakałam. Chyba ze szczęścia tym razem. Bo ze szczęścia też można płakać.
Wyszliśmy przed dworzec, a Kuba zapytał, gdzie tu jest jakaś kwiaciarnia.
- Po co ci kwiaciarnia - spojrzałam zdziwiona.
- No jak to po co - zatrzymał się. - Nie zdążyłem kupić dla ciebie kwiatka, a witać ukochaną bez kwiatka to nie uchodzi.
- Wariatuńcio - roześmiałam się. -Tym razem ci daruję, bo jest już prawie noc i wszystkie sklepy zamknięte ale żeby to było
ostatni raz - pogroziłam mu żartobliwie palcem. Gdzieś miałam kwiaty, ważne, że miałam Kubę u mojego boku.
Zanim się zorientowałam Kuba schylił się koło klombu przed dworcem i zobaczyłam w jego ręce czerwonego tulipana.
- Masz, wprawdzie kradziony ale od serca.... .
Nie zdążył dokończyć, bo w tej samej chwili wyrósł jak spod ziemi funkcjonariusz Straży Miejskiej i chapsnął mojego tulipana.
- Dokumenty proszę - usłyszeliśmy.
Nie było wyjścia, Kuba musiał się okazać dokumentem tożsamości. Żadne tłumaczenia, prośby nie docierały do faceta. Według niego to było zagarnięcia mienia publicznego i tyle. Kuba zaczął się śmiać z tego "mienia".
Może gdyby się nie roześmiał to wszystko rozeszłoby się po kościach ale urażony tym strażnik wlepił mu mandat, całe 100,00 zł.
Ja nie wytrzymałam i wrzasnęłam jak opętana - Zwariował pan!
Za głupiego tulipana stówa....toż to kosztuje zaledwie 3,oo zł.
- Pani dokumenty, proszę - na to strażnik.
- A po co? - ja na to.
- Bo będzie mandat za obrazę funkcjonariusza podczas czynności służbowych i utrudnienie prowadzenia postępowania.
- Jaki mandat?!- nie dawałam za wygraną. - Przecież pana nie obraziłam. Kpiny pan sobie robi?
- Od pani będzie 200,00 zł. - usłyszałam.
Kuba zrezygnował z pertraktacji, bo chyba uznał, że z takim twardzielem nie pogadamy.
- Daj dowód. Ja zapłacę i jedźmy do domu - mruknął.
Zostaliśmy spisani i w momencie gdy Kuba otwierał portfel, obok mnie stanął jakiś gość w policyjnym mundurze. Spojrzałam i roześmiałam się głośno.
To był komendant Komendy Miejskiej, mąż mojej księgowej.
- Co tu się dzieje? - zapytał tubalnym głosem. - Co nabroiłaś?
W telegraficznym skrócie opowiedziałam mu całe zdarzenie, nie pozwalając już dojść do głosu strażnikowi.
On poprosił tegoż strażnika na bok i wrócił po chwili z naszymi dowodami.
- Załatwione - roześmiał się. - Ale na przyszłość to nie róbcie takich numerów.
- A tu jest twój tulipan - powiedział, podając zza pleców biednego kwiatka.

- Dzięki, z nieba nam spadłeś - powiedziałam żegnając się. - Uratowałeś nam trzy stówy. Masz u mnie dużą wódkę.
- Jedziecie do wsi? - nagle zapytał.
- Tak, a co? - spytałam. - To jadę z wami, bo przyjechałem z Katowic, a nie wiem czy mam teraz autobus.
- No widzisz - rzuciłam uradowana. - Nie będzie wódki, będzie darmowy dowóz pod sam dom.
Dzięki jakimś dziwnym mocom wszystko zakończyło się pomyślnie, a Komendant dojechał bezpiecznie do domu, potem my do swojego.
Zmaltretowanego tulipanka wstawiłam do wazonika jako cenny okaz. Nie każdy tulipan wart jest 300.00 zł.
Zjedliśmy wystawną kolację, bo ja wiem jak i czym uraczyć swojego faceta, a potem z butelką wina poszliśmy do sypialni na deser.

W sypialni zrobiłam nastrój; zapaliłam świece, żeby było miło i romantycznie. Włączyłam cichutką muzykę, rozsiadłam się wygodnie na kanapie i..... doznałam rozczarowania.
- Zgaś kochanie te świeczki, lepiej zapal lampkę - usłyszałam.
Poderwałam się z kanapy zaskoczona. Kuba przytknął chusteczkę do nosa i podszedł do uchylonego okna.
- Co się stało? - zapytałam zaniepokojona.
Myślałam, że mu się krew puściła z nosa, albo coś podobnego. Z podróży, zmęczony, pomyślałam...Zdarza się. Ale co mają do tego świece??
- Dlaczego zgasić świece? - dopytywałam - Przyjemniej siedzieć przy świecach niż przy lampie...
I zamiast czułości i uniesień wysłuchałam na stojąco wykładu na temat szkodliwości dymu z zapalonych świec i wydzielających się toksycznych związków lotnych tzw. dioksyn z palącej się parafiny, bo według amerykańskich naukowców opary te są toksyczne i mogą być rakotwórcze a także wywoływać alergię i astmę.
Cholerka, mruknęłam pod nosem i zgasiłam moje piękne, kolorowe świece, z takim mozołem wyszperane w galerii, a Kuba w tym czasie otworzył na oścież okno i wietrzył zapamiętale znikome ilości dioksyn....hahha...
Nie miałam ochoty prowadzić z nim na ten temat polemiki, bo widząc jego zacietrzewienie i jakiś wręcz paniczny lęk w oczach, dałam sobie spokój ale nastrój diabli wzięli.
Wyłączyłam muzykę i po wypiciu po lampce wina poszliśmy spać.
Cholera, tak normalnie spać.
A miało być tak pięknie. Ot, babska naiwność.
Kuba przytulił się do mnie i za chwilę słodko pochrapywał, a mnie włączyło się intensywne myślenie.
Drugie spotkanie i taki numer, myślałam gorączkowo.
Co jeszcze mu się nie spodoba, irytowałam się.
Ale po chwili widząc go słodko śpiącego, rozczuliłam się i rozwaga wzięła górę nad emocjami.
Przecież minęło trzydzieści lat od tamtych czasów. Pamiętam jaki był wtedy, co lubił, co go śmieszyło, co złościło, a teraz to może być już całkiem inny człowiek. Ja pewnie też się zmieniłam, tylko sama w sobie tego nie dostrzegam. Jedyny wniosek, że musimy zacząć uczyć się siebie od nowa. Z takimi myślami zapadłam w sen.
Obudziłam się po dziewiątej.
Kuby już nie było w sypialni. Szybciutko ubrałam się i wyszłam przed dom.
Był, a jakże. I nawet ubrany w dresy i bluzę roboczą, którą pewnie sobie przywiózł, bo u mnie takich nie ma.
Paradował ze szpadlem i wykopywał dołki na działce za domem.
- Co ty robisz? - zapytałam lekko zdziwiona i trochę poirytowana, bo jak to, bez uzgodnienia ze mną dewastuje mi trawnik i po co?
- Obudziłem się wcześniej i nie miałem co robić to sobie znalazłem zajęcie - odpowiedział z rozbrajającą szczerością. - Przecież ostatnio mówiliśmy, że trzeba posadzić jakieś drzewka owocowe.
Wykopię dołki to będzie połowa roboty z głowy.
Po śniadaniu chyba pojedziemy po sadzonki, nie? Taki był plan dwa tygodnie temu - dodał ze stoickim spokojem.
- Ale przecież.... - zapowietrzyłam się ze złości.
- Mogłeś mnie obudzić to uzgodnilibyśmy co i gdzie.....bo ja tu zamierzałam zrobić duży klomb...a....a drzewka na drugiej części, za brzozami....- jąkałam się jak uczennica na egzaminie, nie chcąc wybuchnąć choć miałam cholerną ochotę to zrobić.
Stałam chwilę a on w najlepsze dalej walczył szpadlem.
Machnęłam ręką i zawracając w kierunku domu, rzuciłam najdelikatniej ja tylko potrafiłam, okraszając to nikłym uśmiechem - Kubuś, idę robić śniadanie. - Zaraz kończę - usłyszałam za sobą.
Dobra sobie, pomyślałam cała w nerwach.
Odkąd tu mieszkam jeszcze nikt nie zrobił nic bez mojej zgody. A on, tylko przyjechał i już się szarogęsi. Tak nie może być. To moje, ja tu rządzę - wykrzykiwałam po cichu sama do siebie.
Cholera, niby taki stęskniony, spragniony a zamiast zająć się mną to zajął się szpadlem...Co za facet! - sapałam ze złości.
Usiadłam i zapaliłam papierosa.
Po chwili zajęłam się śniadaniem. Nie będę się wysilać, postanowiłam.
Miało być pięknie, nastrojowo, śniadanko marzenie ale będzie zwyczajnie.
Już po nastroju, moim oczywiście, bo Kuba był w transie. Kopał zamaszyście i chyba spodziewał się wdzięczności, jak to facet. Obserwowałam przez okno jego poczynania. Szło mu nawet całkiem nieźle.
Gdybym nie wiedziała, że ponad trzydzieści lat spędził przy desce kreślarskiej to mogłabym pomyśleć, że ogrodnik albo rolnik.
Zrobiłam jajecznicę z pieczarkami na boczku, grzanki, herbatkę i zawołałam go przez okno.
Przyszedł, a jakże, bo chyba był już głodny.
Usiadł za stołem, popatrzył na talerz, pogrzebał widelcem i spytał czy mogę mu to bardziej przysmażyć, bo on lubi jajecznicę mocno spieczoną.
Zatelepało mną ale cóż miałam robić. Zgarnęłam porcję na patelnię i powiedziałam do mojego ukochanego
- Pilnuj sobie tego, bo ja nie wiem jak to ma być. Ja lubię lekko ściętą.
Wstał posłusznie i smażył. To co zobaczyłam potem na talerzu od razu mnie rozśmieszyło.
- Kuba, to nie jajecznica, to omlet i moim zdaniem za mocno spieczony - skomentowałam.
- Ja tak lubię - odparł.
Herbata też nie była taka jaką lubi. Była za słaba. No kurcze, pomyślałam parząc mu świeżą herbatę, toż to czaj, jak w więzieniu.
Po śniadaniu pojechaliśmy do miasta na targowisko, po drzewka.
Tu dopiero miałam przeprawę. Ja chciałam grusze i czereśnie, no i jabłonkę, a on uparł się na wiśnie, brzoskwinie i orzecha włoskiego.
- Słuchaj, Kubuś, ja wiśni nie lubię, orzech mi też nie potrzebny, a gruszki i czereśnie tak, bo lubię. Jabłonka może być ale tylko jedna.
Po długich targach kupiliśmy 10 drzewek. Wyszło pół na pół. Po cholerę mi tyle drzewek, myślałam w drodze powrotnej. Byłam zła na siebie, że nie miałam odwagi postawić na swoim. A on się nie certolił tylko decydował.
Co najmniej jakby był już moim mężem, a ja ubezwłasnowolnioną kurką domową.
Przyjechaliśmy z drzewkami.
Miałam nadzieję, że trochę sobie posiedzimy pod wierzbą, bo piękna pogoda, porozmawiamy, wypijemy kawkę, potem zjemy obiad, a on od razu wziął się do sadzenia drzewek.
Kiedy skończył z drzewkami zaczął niwelować teren, bo uznał, że działka jest nierówna. Ma spore wzniesienia i zagłębienia, a według niego powinno być równo jak na stole.
- Kuba, mnie się to podoba - spokojnie tłumaczyłam.
- Nie chcę, jednolitej płaszczyzny. Na tych wzniesieniach będę robić skalniaki....
- Jakie skalniaki - oburzył się. - Teraz wszyscy mają skalniaki a mnie się to nie podoba.
Ty też nie musisz ulegać modzie...Przyjemniej jest popatrzeć na równą płaszczyznę, a i łatwiej się będzie kosić trawę.
Gadaj tu z chłopem. Baba swoje a chłop swoje, jak w przysłowiu.
Odpuściłam, sama nie wiem dlaczego.
Do wieczora skopał wszystko na równo. Nawet nie chciał obiadu. Zjadł kanapkę i dalej robił.
W tym czasie ja sobie wszystko przemyślałam.
Może dobrze, że skopał tę działkę. Ktoś to musiał zrobić, a że zniwelował dwa pagórki....może to i lepiej, będę miała mniej roboty.
Chociaż te skalniaki.... Szkoda, że ich nie będzie. Tak mi się od dawna marzyły, nawet miałam cały worek rzecznych kamieni nazbieranych w jesieni. Same duże okrąglaki.
Nie będzie skalniaka, za to będą drzewka, o wiele za dużo niż chciałam, będzie równiutki trawnik i tyle.
Pogodziłam się sama z sobą i już w lepszym humorze przygotowałam kolację.
Na wszelki wypadek zapytałam jaśnie pana co zrobić i jak. Tym razem nie miał szczególnych upodobań.
Kanapki z wędliną i żółtym serem mu spasowały.
No, nie całkiem ale to drobiazg, nie miałam musztardy jaką lubi. Zjadł taką jaką miałam ale co się nakręcił nosem to się nakręcił. Nie podobało mu się, że nie jest to musztarda bez konserwantów.
- Boże - uniosłam się. - Jem musztardy tyle co kot napłakał i mam się przejmować konserwantami. A w czym dzisiaj nie ma konserwantów?
Po kolacji chciałam obejrzeć film, na który czekałam od tygodnia ale w tym samym czasie był mecz piłki nożnej. Widziałam jak się mojemu Kubie oczy świecą do piłki więc potulnie spasowałam.
Siedziałam przy nim i udawałam, że mnie to też wciąga. Wciągało mnie, owszem ale kiedy byłam młoda to nieraz chodziłam na mecze Górnika Zabrze na Stadion Śląski.
Teraz to mi wszystko jedno, kto gra i z kim gra...
A on zna wszystkie wyniki rozgrywek i klasyfikacji nawet w podrzędnych ligach. Lekka przesada.
Zresztą był moim gościem więc nie wypadało mi postawić go do kąta a samej oglądać film.
Zobaczę jak pojadę do ciebie, czy też będę miała fory jak ty u mnie, myślałam złośliwie.
Nie zdzierżyłam do końca meczu. W drugiej połowie, cmoknęłam Kubusia w czółko i poszłam spać.
Byłam zawiedziona, rozczarowana, zła na siebie, na niego i sama nie wiem na co i na kogo.
Pamiętam tylko, że przed zaśnięciem zadawałam sobie pytanie - Czy to się uda? Czy jest mi to potrzebne?
Miłość miłością ale życie codzienne to nie ekstaza i czułe słówka. Co dalej......?
Pierwsze starcie za nami, a co dalej?

Ranek był zaskakujący.
Obudziłam się wyspana, wypoczęta i gdzieś uleciały moje wczorajsze rozterki, gdy zobaczyłam, że obok mnie siedział Kuba, odświeżony, pachnący a na kolanach trzymał tacę, na której stały dwie filiżanki z parująca kawą i grzanki z dżemem.
Kurcze blade, pomyślałam, od lat nie jadłam dżemu ale niech będzie dżem.
Dostałam na dzień dobry słodkiego buziaka i od razu poczułam się jak księżniczka na ziarnku grochu.
Ten groch to wczorajsze wydarzenia. W zasadzie nic wielkiego ale mnie to trochę zaniepokoiło. Za wiele oczekiwałam, a za mało dostałam. Dostałam więcej niż oczekiwałam tylko bez uprzedzenia i trochę nie po mojej myśli. Ale, niech tam. To było wczoraj.
Dzisiaj było cudownie ale tamto, gdzieś się zagnieździło i uwierało. Nie jestem pamiętliwa i zawsze staram się tłumaczyć czyjeś zachowanie na korzyść "podsądnego", niemniej jednak, wczorajsze zajście nie dawało tak łatwo o sobie zapomnieć, mimo całuska, kawy i grzanek z dżemem. Nie sądziłam, że jestem taka małostkowa.
Na sam widok dżemu miałam ochotę warczeć. Boże jak ja do tej pory nie lubiłam dżemu. I co z tego, chociaż dżem kojarzył mi się ze stołówką w internacie albo z chudymi miesiącami na studiach.
W domu nie miałam dżemu więc skąd nagle ten dżem???
- Kubuś, a skąd wytrzasnąłeś dżem? - spytałam delikatnie.
- Ze sklepu, tego poniżej - odpowiedziało moje kochanie smarując grzankę czerwoną bryją.
- Przecież w lodówce jest jedzenie - Ja na to. - Wędliny, sery, ryba wędzona, pomidory...
- Tak ale ja na śniadanie jadam dżem, więc myślałem, że i ty też....przecież to zdrowe....
- Acha - wydukałam - zdrowe...nie ma sprawy, może być dżem.
Znowu odpuściłam chociaż miałam ochotę wstać i zabrać to badziewie z tacy.
- Przecież dawno temu jadaliśmy dżem i nawet ci smakował, pamiętam dobrze - zakończył z dumą.
To znaczy, pojmowałam, że powinnam się cieszyć, że tak dokładnie pamięta tamte lata.
Tylko nie wziął pod uwagę, że wtedy mieliśmy grosze w kieszeni, a w sklepach nie było wiele do wyboru.
Niech tam, pomyślałam i zabrałam się za grzanki. Muszę przyznać, że mi smakowały i przez chwilę poczułam się jak wtedy, gdy cieszyliśmy się wspólnym śniadaniem albo kolacją, bo udało się kupić dżem albo serek topiony bez kolejki. Pamiętam serek topiony Cheddar, niby do smarowania ale twardy i dość pikantny. Można go było kroić w plasterki. Dżem też pamiętam. Do chleba, do bułek, do naleśników, do makaronu.....do wszystkiego dżem.
- Kubuś, a ty zamiast na działce to śniadanko mi przygotowałeś, kochany jesteś - zaczęłam ironizować jak przystało na wredną babę.
Chociaż tak chciałam się wyzłośliwić.
- Wiesz, Grazia, miałem ochotę, bo szkoda czasu ale wiem, że to wieś i sąsiedzi.... więc nie chciałem cię narażać na złośliwe spojrzenia.
Ja jestem ateistą, to jest mi obojętne ale tobie to może się nie podobać.
- Dzięki mój panie - cmoknęłam go w czubek nosa. - Ja też nie jestem kościółkowa ale szanuje zwyczaje i święta więc w niedzielę nie ma pracy w moim domu.
Uśmiechnął się do mnie i ja do niego na znak porozumienia.
Poczułam, że mogę z nim rozmawiać na temat co można, czego nie powinno się robić itd.... To był dobry moment.
Znaczy, że się jakoś dogadamy. Może zbyt ostro go osądziłam.
Jednak sprawy potoczyły się trochę poza moim planem.
Po śniadaniu Kuba zajął się zmywaniem, o dziwo, sam, tak od ręki. Ja poszłam do łazienki.
Napuściłam sobie wannę wody z pachnidłami i zanurzyłam się w rozleniwiającej kąpieli.
Zrobiłam to celowo, żeby na spokojnie przemyśleć wszystko o czym chciałam z nim porozmawiać
Nie wiem co w tej chwili robił Kuba ale gdy usłyszałam trzaśnięcie drzwi wejściowych, pomyślałam, że pewnie poszedł do ogrodu robić plany na jutro i dalej moczyłam się w przyjemnym ciepełku.
Lubię seanse wannowe. Cisza, ciepło, pachnąco i nic mnie wtedy nie obchodzi.
Potrafię tak i godzinę przeleżeć. To jest czas tylko dla mnie i nie daj Bóg aby ktoś mi w tym przeszkodził.
Skończyłam swoje poranne ablucje, zadowolona, odświeżona i z gotowym planem działania.

Kiedy wyszłam z łazienki, w pokoju przy stole, zobaczyłam Kubę.

- Nie słyszałam jak wróciłeś - mruknęłam, zawiązując pasek szlafroka.

Spojrzałam na stół i otworzyłam szeroko oczy.

Na stole, w wazonie stały czerwone róże, a obok butelka wina i patera moich ulubionych ciastek, markizy kakaowe.

- Co za okazja? - spytałam - Co mamy do świętowania?

Kuba podszedł i ujął mnie za ręce.

- Graziu, usiądź - poprosił. - Chciałem z tobą porozmawiać.

Serce zaczęło mi walić jak oszalałe. Co się stało? myślałam, chyba nie chce mi powiedzieć, że odchodzi. Nie przynosił by kwiatów. A może? Może na pożegnanie...kwiaty, wino...

Patrzyłam na niego z niemym pytaniem w oczach.

- Nie bardzo umiem o tym rozmawiać - zaczął.

- Ale chciałem cię najpierw przeprosić za wczoraj.

Ulżyło mi, jednak nie wyjeżdża...

- Ja nigdy nie byłem z kobietą ,tak na co dzień i nie wiem co można a co nie. - mówił patrząc na mnie z pokorą.

- Jestem od lat samotnikiem i myślę, że to co dla mnie jest dobre, będzie dobre i dla drugiej osoby. Ale się myliłem. Wczoraj to zrozumiałem.

Ty się bardzo zmieniłaś. Jesteś na pozór taka sama ale bardziej już samodzielna, dojrzała, zasadnicza. Masz swoje zdanie, doświadczenie i potrzeby, których ja nie znam. Ja pamiętam ciebie tę dawną i przyznam, że jestem trochę zaskoczony, bo widzę, że nie jesteś zadowolona z tego co ja robię i jaki jestem. Nie rozumiem wielu spraw...

Pomóż mi zrozumieć ciebie. Proszę....

Stał i patrzył na mnie jak zbity pies. Taki bezradny, opuszczony i niepewny, jakby czekał na wyrok.

Nie wytrzymałam. On mówił to co ja chciałam powiedzieć. Objęłam go i powiedziałam, że wszystko się ułoży, że musimy być wyrozumiali i cierpliwi, że kocham, że pragnę i chcę....

- Graziu! - chwycił mnie w pół i zamknął usta pocałunkiem.

- Nie wiesz jak mi na tym zależy. Nie chcę cię ponownie stracić i zrobię wszystko czego pragniesz abyś tylko była ze mną.

Pomóż mi...Naucz mnie siebie....

Opadłam na krzesło. W głowie miałam zamęt. Chciałam jak cholera...

- Róże są dla ciebie, podobne dałem ci na pierwszym spotkaniu, pamiętasz? - spytał, patrząc na mnie z dawnym żarem w oczach.

- Kupiłem je przed godziną w kwiaciarni na dole. Poszedłem na piechotę, bo nie chciałem brać twojego samochodu. Zdążyłem zanim sie wykąpałaś, bo pamiętam, że u ciebie to trwa dość długo......

Cholera, znowu go kochałam, wariacko, jak wtedy. Pamięta wszystko. Niech kopie grządki, niech sadzi co chce byleby tylko był ze mną.

A on, delikatnie rozsunął mi szlafrok i klęcząc całował uda, brzuch, piersi, a ja nie broniłam tylko poddawałam się czując ogarniające mnie pożądanie. Moje ciało drżało jak w gorączce i odpowiadało bezwolnie na jego pieszczoty. Znowu poczułam się młodą dziewczyną. Tak jak wtedy, jak dawniej.....

- Kochany - szeptałam, ledwo łapiąc oddech po obezwładniającej ekstazie. - Jesteś mój i tylko mój.....

- Tak na to czekałem...- wycharczał zdławionym szeptem.

- Teraz wiem, że jesteś już moja. Tylko moja...

- Tak, tylko twoja - powtarzałam jak echo.

Leżeliśmy na dywanie nadzy, szczęśliwi, młodzi jak za dawnych lat.

Potem Kuba wstał, otworzył wino i podał mi lampkę. Sączyliśmy czerwony nektar wspominając dawne czasy. Było co wspominać. Wtuleni w siebie nie czuliśmy chłodu ani głodu.

Taaa....to było coś, co przeważyło szalę. Nie chodzi o seks ale o to, że zrozumiał, że pojął w czym rzecz. Wiedziałam, że to nie koniec wieńczący nasze zmagania ale początek naszej wspólnej drogi. Jednak Kuba zrozumiał w czym rzecz, to dawało nadzieję na zrozumienie w ogóle. O to mi przecież chodziło. Teraz trzeba pilnować każdego słowa, gestu i uczyć się nawzajem. Tak, uczyć się siebie. Dobrze, że oboje to rozumiemy i tego chcemy.

Niedziela była wspaniała.

Obiad gotowaliśmy razem. Placki ziemniaczane z gulaszem.

Udały się. On tarł ziemniaki bo ja tego nie cierpię robić, a ja smażyłam. Upitrasiliśmy to co lubimy.

Potem była prawdziwa uczta z plackami pod wierzbą, w ogrodzie, tak jak sobie to wyobrażałam. Po mojemu.

Kubie też się bardzo podobało.

Po obiedzie zaczęliśmy rozmawiać o wszystkim co było ważne. Sączyliśmy winko i gadaliśmy o swoich oczekiwaniach, planach,
Dopiero szary mrok wypłoszył nas spod wierzby.

Rozbawieni i lekko oszołomieni wyszliśmy na wieczorny spacer. Niedziela kończyła się pięknie, we dwoje, przy blasku księżyca.

Inaczej sobie zaplanowałam ten dzień ale czasem warto zrezygnować z planów i poddać się chwili.
Było pięknie i dobrze.

Tak niewiele potrzeba aby dojść do porozumienia. Trochę cierpliwości, chęci i otwartości.

I co najważniejsze, to żeby nie myśleć; ja wiem najlepiej, ja tu rządzę, to moje, ja tak chcę.

Dotyczy to kobiety i mężczyzny.

Cholera, byłam dwukrotnie mężatką i dopiero teraz to zrozumiałam. Dzięki Kubie.

Jestem znowu w nim zakochana do szaleństwa.

Po wczorajszej bardzo miłej niedzieli i nocy miałam ochotę jeszcze pobaraszkować w łóżku.
Tak beztrosko, jak to bywało dawniej. Wypić poranną kawę, przegryźć coś lekkiego na pierwsze śniadanie, porozmawiać, poprzytulać się, a potem dopiero zabrać się za poważną robotę. Nigdzie się nam nie spieszyło. Ja miałam do połowy tygodnia urlop, byliśmy sami, więc można było cieszyć się swobodą i sobą. Przecież za trzy dni Kuba odjedzie i znowu będziemy tęsknić i wisieć na telefonach.
Każda chwila bliskości była dla mnie na wagę złota. Dla mnie....a dla niego?
Sądziłam, że też. Jakże by inaczej? Niestety, dla niego było ważne co innego. Praca.
Obecnie praca w moim ogrodzie. Kuba miał jedną rzucająca się w oczy wadę. Pracoholizm. Nie uznawał bezczynności, marnowania czasu, bezmyślnego gapienia się w telewizor. Jedynym do tej pory celem była dla niego praca. To był nałóg. Ja odwrotnie. Moją pasją była praca zawodowa ale w domu kochałam lenistwo. Nie takie totalne lenistwo ale zdarzało mi się odkładać wiele zajęć na jutro, a czasem na nieokreślone kiedyś. Jeśli jest się w pojedynkę to można sobie na to pozwolić ale gdybym mieszkała z kimś to już taki model życia odpada. Trzeba by się przeorganizować. Tej różnicy między nami bałam się najbardziej.
Kuba był towarzyski, wesoły, zabawny i romantyczny ale w ograniczonym zakresie. Wszystko musiało mieć swoje miejsce i czas. Pamiętałam to jeszcze z dawnych czasów. Podobno po ojcu odziedziczył ten nawyk i zasady.
Przekonałam się o tym zaraz po obudzeniu. Gdy tylko otworzył oczy, już poderwał się na równe nogi jakby go ktoś wyrzucił z łóżka.
Ledwo zdążyłam chwycić go z rękę.
- Kubuś a ty dokąd? - spytałam. Myślałam z początku, że do łazienki ale kiedy delikatnie wyswobodził rękę i zaczął ubierać skarpety a potem spodnie spodnie, nie wytrzymałam.
- Czemu się ubierasz? - spytałam wstając. - Skarbie, wracaj do łóżka. Zaraz zrobię coś do zjedzenia, wypijemy kawę, poleżymy jeszcze trochę - kusiłam ale we mnie się gotowało.
Spojrzałam na zegar. - Dopiero siódma, toż to środek nocy - roześmiałam się. - Gdzie się spieszysz, mamy czas, nikt nas nie popędza.
- Kotku - podszedł do mnie i musnął ustami moje ramię. Lubiłam tę pieszczotę, wiedział o tym. - Chciałbym poleżeć z tobą ale chyba zdajesz sobie sprawę ile jest roboty w ogrodzie. Mamy niecałe trzy dni i nie wiem czy zdążymy z tym co planowaliśmy wczoraj....Energicznie odrzuciłam przykrycie i wstałam.
Widząc moją nadąsaną minę, objął mnie i przytulił. Staliśmy tak bez słowa a ja czekałam co będzie dalej. Czekałam na jego ruch. Miałam ochotę poleżeć jeszcze w łóżku i czułam, że jeszcze chwila i on też będzie tego chciał. Z drugiej strony cieszyło mnie, że tak poważnie wziął sobie do serca moje plany ogrodowe, że chce mi pomóc. Nie mówiłam nic. Niech się trochę pomęczy. Zobaczę co wybierze, postanowiłam. Stałam cichutko i tylko delikatnie gładziłam ręką jego kark. Czułam jak uścisk staje się mocniejszy, a oddech przyśpiesza. Odchylił głowę, spojrzał mi w oczy i cicho zapytał - Grazia, naprawdę masz ochotę poleżeć jeszcze?...Znałam dobrze ten ton głosu i mgiełkę w oczach.
Mam cię, pomyślałam z satysfakcją. Delikatnie wywinęłam się z jego ramion i gładząc jego rękę powiedziałam - Kubuś, kochanie, muszę ci przyznać rację. Bardzo mam ochotę wskoczyć z tobą do łóżeczka ale rzeczywiście pracy jest dużo. Łóżko może poczekać a czas nie.
- Tak, tak - wyjąkał i stał dalej, a ja pobiegłam do łazienki.
Wiedziałam, że on teraz albo żałuje, że mnie wcześniej nie posłuchał albo jest dumny, że go doceniłam, jak to facet. Nie ważne. Ważne, że moje na wierzchu. On cieszy się, że jest głównym graczem ale nie wie, że to ja rozdałam karty, Ha..haa.
Kiedy wracałam do kuchni, w progu odwróciłam się i grożąc żartobliwie palcem powiedziałam - za chwile śniadanie tylko wcześniej nie pal.., z tym też muszę zrobić porządek. Nie żeby przestał palić w ogóle, bo ja też palę ale żeby nie palił w nocy i przed śniadaniem
-Tak, tak, ma się rozumieć - usłyszałam ponownie.
Ale go ścięło, mruczałam zadowolona. Jednak doświadczenie przydaje się w w układach damsko męskich, skonstatowałam filozoficznie. W wieku dwudziestu paru lat nie wpadłabym na taki pomysł, a gdybym nawet wpadła, to nie wiedziałabym jak się do tego zabrać.
Nie czułam zażenowania ani wyrzutów sumienia. Nie. Skoro chcę z nim być muszę najpierw oszlifować ten samorodek. Kubuś był mądrym, inteligentnym facetem. Dobrze wykształconym, o bardzo szerokich zainteresowaniach, o czym miałam okazję przekonać się podczas naszych rozmów telefonicznych i tej wczorajszej wieczornej rozmowy ale za grosz nie miał rozeznania w sprawach życiowych, domowych, i z kobietami. To była dla niego terra incognita. Mam twardy orzech do zgryzienia. Oswoić go. Muszę to robić bardzo umiejętnie i delikatnie bo jest facetem o wysokim ego. Do tego dumnym i ambitnym. Biedactwo, rozczuliłam się, nie wie co go czeka i jakie ja mam trudne zadanie.
Skończyłam pitraszenie i razem zasiedliśmy do śniadania. O dziwo, wszystko mu smakowało.
Nie chciałam, żeby się na przyszłość zmuszał do jedzenia czegoś czego nie lubi więc otwarcie powiedziałam.
- Skarbie, umówmy się, że jeśli coś ci nie podchodzi to powiedz wprost. Ja postaram się dostosować. Nie krępuj się, nie grzeb w talerzu i nie rób kwaśnych min.
Roześmiał się i powiedział coś co mi się spodobało.
- Kotku, już ci powiedziałem kiedyś czego nie lubię i co lubię. Jeśli będziesz pamiętać to dobrze ale jeśli nie, to ziemia nie przestanie się kręcić. To tylko jedzenie.
- Jesteś kochany - szepnęłam. - Zrobię sobie wykaz i zawieszę na szafce w kuchni, żebym nie zapomniała, bo chcę, żebyś się dobrze u mnie czuł.
- Mądra jesteś Grażynko - skomplementował mnie. - Widzę, że się rozumiemy i pasujemy do siebie.
- Tak, tak, pasujemy jak dwie połówki jabłka - szybciutko odparłam.
Tylko wymaga to gruntownej obróbki, dodałam w myślach, uśmiechając się do mojego kochania.
Po śniadaniu zabraliśmy się solidnie i z zapałem do roboty. Najpierw pojechaliśmy do sklepu rolniczego po nasiona trawy, nawóz, ziemię do kwiatów i warzyw, jakieś sekatory, metalowe grabie, kosę itp.
Tu oddałam Kubie pole bo ja za bardzo się na tym nie znałam. Wybierał, badał, macał jak rasowy gospodarz.
Cieszyło mnie to. Czułam takie dziwne podniecenie i satysfakcję, że to mój mężczyzna decyduje w typowo męskich sprawach. Nareszcie nie będę babo chłopem tylko zwykłą kobietą.
Ludzie w sklepie a także sąsiedzi, zerkali na nas z ciekawością, bo po raz pierwszy widziano mnie z obcym mężczyzną.
Mojego brata, syna, bratanków znano, bo często przyjeżdżali ale obcy facet nigdy u mnie nie bywał.
Byłam znaną osoba w gminie więc fama pójdzie lotem błyskawicy.
Co mi tam, niech gadają jak nie mają co robić. Ludziom też się coś należy od życia.
Nigdy nie przejmowałam się opinią gawiedzi. Robiłam to na co miałam ochotę czy to się komuś podobało czy nie. Tak robiłam od dziecka i wcale nie żałuję, chociaż wiele razy byłam na cenzurowanym i nie zawsze to się dla mnie dobrze kończyło.
Kuba wybierał, a ja rozmyślałam. Podeszłam do kasy ale moje kochanie już zapłaciło. Całe dwie stówy.
Chciałam mu oddać forsę. Oburzył się. - Nie żartuj - usłyszałam. Przyjmijmy, że to prezent ode mnie - stwierdził.
- Nie ma sprawy - uśmiechnęłam się w podzięce.
Po powrocie do domu Kuba wpadł w szał pracy.
Patrzyłam na niego z podziwem jak zwinnie obcinał nadmiernie wyrośnięte gałęzie i wierzchołki brzóz i wierzby. Jak dokładnie i fachowo rył szpadlem ziemię na połowie działki.
Było tego ponad 600 m kw.
Przy rozbijaniu brył ziemi i trzebieniu chwastów i perzu pomogłam mu, z czego się ucieszył.
Całe życie siedział za biurkiem, myślałam, a tu taka "orka", może mi jeszcze zasłabnąć. Już nie jest młodzieniaszkiem.
54 lata dla mężczyzny to niebezpieczny wiek. Nie wiem nic o jego zdrowiu. Będę musiała się i tym zająć, postanowiłam.
Obiad zjedliśmy pod wierzbą, prawie na stojąco i zaraz zabraliśmy się do siania trawy. Kiedy skończyliśmy było już ciemno.
Kubuś wziął prysznic i kiedy usiadł do kolacji widziałam, że ma dość. Był wyraźnie klapnięty.
- Biedactwo moje - przytuliłam go z czułością.
- Tak się napracowałeś. Jutro nie ruszysz ręką ani nogą. Będziesz miał zakwasy jak fiks.
- Posadził mnie na kolana i do ucha szeptem powiedział.
- Ręką mogę nie ruszać, nogami też, ważne, żeby co innego było w formie.... mamy zaległości - zachichotał łaskocząc mnie pod pachami.
- Oż ty zbereźniku - wyrwałam się.
- Rano nie miałeś ochoty, odrzuciłeś moje amory, a teraz fiku miku ci w głowie. Nic z tego. Nie ma głupich - tym razem ja chichotałam.
- Graziu - spoważniał. - Widzisz jak dużo czasu nam to zajęło. A gdybyśmy zostali w łóżku to nie wiem czy połowę dało by się zrobić.
- Żartuję przecież - potarmosiłam mu zaczepnie fryzurę.
- W nocy ogłaszam amnestię, żebyś miał na jutro krzepę.
- Zobaczymy jak to będzie - prowokował.- Nic mnie nie boli ale jakoś dziwnie się czuję. tak nagle osłabłem.
- Mam coś na wzmocnienie powiedziałam i poszłam do lodówki.
Przyniosłam kupione w tajemnicy piwo i podałam mu w nagrodę za ciężką pracę, gestem jakbym dawała cenny prezent.
- Jesteś wielka, kochanie - okręcił mnie tanecznym ruchem.
- Marzyłem o piwie ale nie miałem odwagi prosić, żebyś poszła do sklepu.
- A ja byłam w sklepie, nawet nie widziałeś - napuszyłam się zadowolona, że sprawiłam mu radość.
Podałam moje ulubione ceramiczne kufle i popijaliśmy lodowate piwko, gapiąc się trochę w telewizor.
W pewnym momencie Kuba spasował. - Chyba się położę. Nie mam już siły patrzeć w telewizor. W oczach mi się miga.
- To zmykamy do łóżka - zadecydowałam.
Kiedy leżeliśmy przytuleni do siebie Kuba pochylił się nade mną i zapytał
- Grażynko, dobrze mi z tobą i w twoim domu. Czy chcesz być ze mną, tak na zawsze?
- Kochanie - powiedziałam. - Chcę, tylko musimy się jeszcze więcej poznać. Mało o sobie wiemy. Bardzo chcę. Na razie jest dobrze i pięknie. Dajmy sobie czas.
Nie usłyszałam odpowiedzi, tylko poczułam jak Kuba bezwładnie osunął się na poduszkę.
Zasnęło biedactwo. Po prostu padł, a tak się odgrażał....uśmiechnęłam się do swoich myśli.
Skorzystałam z okazji, że Kuba zasnął i włączyłam telewizor.
Nadawali mój ulubiony film "Planeta małp".
Kiedy film się skończył wróciłam do łóżka.
Dotknęłam ręki Kuby i przeraziłam się. Ręka była chłodna i mokra od potu. Zapaliłam światło. Kuba był cały zlany zimnym potem. Oddychał ciężko. Próbowałam go budzić. Nadaremno. Tętna nie mogłam wyczuć. Było szybkie i ledwo wyczuwalne.
Zadzwoniłam po karetkę.
Nie wiedziałam czy to zawał czy zapaść, czy coś innego. Karetka może być za 35 minut - usłyszałam w słuchawce.
- Wiozę pacjenta do szpitala. - powiedziałam do dyspozytora.
Podałam kolor samochodu, nr i najwyżej na drodze karetka go przejmie. Nie było sensu czekać w domu. Każda minuta była ważna.
W ostatniej chwili przypomniałam sobie o glukometrze, bo te zimne poty i tętno nasunęły mi pewne podejrzenie.. Miałam w domu glukometr.
Zmierzyłam mu poziom cukru i wszystko stało się jasne. Na wyświetlaczu zobaczyłam liczbę 54.
Cholera, zaklęłam, hipoglikemia. Miałam w domu zestaw; strzykawki i glukozę 20 w ampułkach, która została po mamie kiedy u mnie była ostatnio.
Bez wahania podałam dożylnie dwie ampułki glukozy. Kiedy ubierałam Kubę, usłyszałam sygnał karetki. Pośpieszyli się. Odetchnęłam i w tym samym czasie Kubuś otworzył oczy.
Był rozkojarzony, nie mógł wymawiać słów ale zrozumiał, że jedzie do szpitala.
Kiedy go wynoszono z domu na noszach spojrzał na mnie i zobaczyłam strużkę łez spływającą po policzku. Tego już było dla mnie za dużo.
W ostatniej chwili zdążyłam powiedzieć lekarzowi, że podałam glukozę.
Zebrałam się szybko i pojechałam za nimi. Wcześniej przeszukałam Kuby dokumenty. Poza dowodem, prawem jazdy, kartami do bankomatu nie znalazłam nic. Potrzebna była legitymacja ubezpieczeniowa, bo inaczej to trzeba będzie płacić za karetkę i za szpital.
Całą drogę szukałam odpowiedzi na pytanie co mogło być przyczyną takiego spadku cukru.
Może nadmierny wysiłek, może stres, może.. Nic mi nie przychodziło mądrego do głowy.
Jednego byłam pewna. Dobrze, że oglądałam film, bo gdybym zasnęła to......
W szpitalu poszłam od razu do lekarza dyżurnego. Ten gdy mu powiedziałam o kogo chodzi, popatrzył na mnie, podał mi rękę i powiedział; - uratowała pani mężowi życie.
Gdyby nie glukoza, to nie wiem czy zdążylibyśmy coś pomóc.
Usiadłam i opowiedziałam wszystko co się wydarzyło.
- W takim razie uratowała mu pani życie dwa razy - mówił lekarz.
- Po za tym on ma zaawansowaną cukrzycę, prawdopodobnie od kilku już lat i poważne zmiany w sercu. Zapis Ekg jest bardzo zły. Jest w tej chwili na sali intensywnej terapii, a jutro zobaczymy co dalej.
Słowa lekarza dochodziły do mnie jak zza ściany.
Cały czas miałam przed oczami Kubę leżącego bez życia w moim łóżku. Jak to dobrze, że nie odwiozłam mamie glukometru i glukozy chociaż tyle razy się o to upominała, powtarzałam w myślach.
Widocznie to czekało na Kubę.
Poszłam tam do niego.
Popatrzyłam na Kubusia śpiącego, podłączonego do aparatury i zapłakana wróciłam do domu.
Już świtało.

Po powrocie do domu usiadłam w fotelu i przesiedziałam bez ruchu do dziesiątej, gapiąc się w okno.
Nie wiem czemu akurat w okno ale tak mi się lepiej myślało. Cały czas miałam w oczach widok nieprzytomnego Kuby.
Odtwarzałam na zwolnionych obrotach "taśmę"z nocnych wydarzeń. Widziałam każdy swój ruch i nie mogłam wyjść z podziwu jak mi się udało opanować lęk, nerwy i tak na zimno, niemal z wyrachowaniem działać. Byłam opanowana do granic niemożności.
Wierzyłam, że musi się udać, bo nie wiem co bym zrobiła gdyby Pogotowie przyjechało za późno.
Nie, nie chcę o tym myśleć, otrząsnęłam się. Podniosłam się z fotela i poszłam do kuchni zaparzyć kawę. Tak, kawa była mi teraz bardzo potrzebna.
Z chęcią zrobiłabym sobie drinka ale wiedziałam, że jeszcze czeka mnie droga do szpitala.
Po kilku łykach gorącego płynu, po zaciągnięciu się papierosem, poczułam ulgę.
Odrętwienie minęło. Wtedy uświadomiłam sobie, że ja przecież nie znam żadnego adresu do jego rodziny, do przyjaciół.
Owszem, kiedyś znałam zaprzyjaźnione z nami małżeństwo z parteru, tam gdzie przedtem mieszkał ale oni podobno wyprowadzili się już do swojego domu, gdzieś na peryferie Lublina.
Koleżanka, która zapoznała mnie z Kubą od wielu lat jest gdzieś w Stanach. Cholera, żadnych namiarów.

Na szczęście na razie nie muszę się tym przejmować, bo Kuba żyje i mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze.

Zadzwoniłam do szpitala, do ordynatora. Udało mi się, był u siebie. Pocieszył mnie trochę.
- Z pani mężem jest już lepiej. Parametry życiowe unormowały się ale musi pozostać w szpitalu przynajmniej tydzień, aż porobimy wszystkie niezbędne badania i ustalimy leczenie.
Po południu przenosimy go z OIOM na oddział. Proszę mi powiedzieć, jak to się stało, że do tej pory się nie leczył? - spytał. - Mąż niewiele nam powiedział. Jest bardzo zamknięty w sobie.
Zapraszam jutro do siebie, bo chciałbym z panią porozmawiać szczegółowiej.
- Dziękuje doktorze - odpowiedziałam. - Będę na pewno.

Matko, jaka ulga, westchnęłam. Mogę więc jechać do niego, będzie na oddziale, bo na OIOM nie wpuszczają odwiedzających.
Odłożyłam słuchawkę i rozbeczałam się. Nerwy puściły.
Mało rozbeczałam, dostałam ataku spazmatycznego szlochu. Wtuliłam twarz w marynarkę Kuby i wyłam jak oszalała.
Kiedy się już uspokoiłam, zajrzałam do jego neseseru za jakąś piżamą, bo do szpitala pojechał w spodniach dresowych i koszuli flanelowej.
Nie było czasu szukać czegoś innego. Nawet kapci mu nie dałam.
Niestety w torbie oprócz bielizny i skarpetek nie było nic więcej. No tak, przypomniałam sobie, mój kochaś nie uznaje piżam.
Zabrałam z domu ręczniki, przybory toaletowe i pojechałam do szpitala. Po drodze wstąpiłam do sklepu, kupiłam piżamę, dwie podkoszulki, nowe majtki i kapcie.
Co jeszcze będzie potrzebne okaże się na miejscu.

Z bijącym sercem zbliżałam się do sali, którą wskazała mi pielęgniarka. Weszłam bezszelestnie. Kuba drzemał. Dotknęłam jego twarzy i szepnęłam.

- Kubuś, kochanie, to ja.

Otworzył oczy i uśmiechnął się.

- Graziu, skarbie, jesteś nareszcie - usłyszałam.

Usiadł na łóżku i objął mnie, gdy pochyliłam się do niego.

Tym razem płakaliśmy oboje. Z radości, ze szczęścia, z tego, że jesteśmy znów razem.

- Kuba, przestań, to może ci zaszkodzić - upominałam.

- Przy tobie nic mi się nie stanie - odpowiedział śmiejąc się przez łzy.

- Kochanie, nie wiem jak ci się odwdzięczę - mówił. - Wiem, że żyję dzięki tobie.....gdyby nie ty, to ja już.....

Ej, tam - oponowałam. - Gadasz takie rzeczy. Wcale tak źle nie było. Zasłabłeś i tyle.

Spojrzał na mnie uważnie i tonem nie znoszącym sprzeciwu powiedział.

- Ja wszystko wiem kotku. Lekarz mi powiedział i powiedział też, że taką żonę to powinienem na rękach nosić....

Roześmiałam się.

- Ale mądry ten doktorek - kpiłam. - Przy twoim ciśnieniu każe ci takie ciężary dźwigać.

Kuba zamiast się roześmiać znowu się rozbeczał. Wiedziałam, że to jest stres, że uświadomił sobie powagę sytuacji i po prostu się boi.

Tak reagują ludzie na wiadomość o chorobie, zanim oswoją się z myślą, zanim zaakceptują swój stan zdrowia, szczególnie mężczyźni.

Niektórzy w pierwszej chwili odgrywają chojraków, kpią, próbują bagatelizować ale w środku potwornie się boją.

Kuba nie miał szansy kpić i udawać bohatera bo o chorobie powiedział mu lekarz i jak się potem okazało nieźle się po nim przejechał za zaniechanie leczenia i badań.

Ja też miałam ochotę dać mu niezły wycisk ale jeszcze nie teraz. Teraz musi się uspokoić, nabrać wiary w konieczność i skuteczność leczenia. Będzie czas na kazania. Spokój i optymizm, są mu najbardziej potrzebne.

Chcąc zmienić temat rozejrzałam się po sali.

- Widzę mój drogi, że masz tu chody, leżysz sam, w separatce, jak jakiś boss - zauważyłam, siląc się na żartobliwy ton.

- To przez ciebie albo dzięki tobie - odparł.

- Niby to dlaczego? - zdziwiłam się.

- Oddziałowa cię zna - mówił.- Widziała cię tu raniutko i uznała, że jestem twoim mężem.

- Ha..ha...ha....- wybuchnęłam śmiechem. - To jest dobre. Lekarz też rozmawiał ze mną nazywając cię moim mężem. Ciekawa jestem jakie nazwisko ci zapisali na karcie.

Spojrzałam na kartę przy łóżku ale na szczęście nazwisko było prawidłowo zapisane. Pewnie się pielęgniarka spytała. Byłam ciekawa, cóż to za pielęgniarka i skąd mnie zna.

Nie musiałam długo czekać, bo za chwilę sama przyszła z plikiem papierów.

- Wszelkie nieba - zawołam. -Skąd ty Madziu tutaj?

- Wygrałam konkurs na oddziałową i jestem tu od dwóch tygodni - odpowiedziała oddziałowa, prywatnie córka poprzedniej księgowej z mojej firmy.

- Gratuluję pani Grażyno odwagi i skuteczności - zwróciła się do mnie. - Cały oddział o tym mówi.

- No ładnie - mruknęłam niezadowolona. - Nie mają o czym??

- Pewnie wycieczki będą przychodzić do mojego pana - dodałam.

- A..a.. a to nie pani mąż - spojrzała na mnie i na Kubę.

- Nie Madziu, może kiedyś będzie - mrugnęłam do Kuby.

- Będzie jak będzie się leczył, bo inaczej to nici z planów...

Po tej żartobliwej rozmowie oddziałowa wyjawiła cel swojej wizyty.

- Panie Jakubie - zwróciła się do mojego Kubusia. - Proszę przygotować legitymację ubezpieczeniową bo muszę pana zarejestrować i zgłosić do statystyki.

- No to ładnie - syknęłam.

- Pan Jakub nie ma innych dokumentów po za dowodem osobistym.

Kuba patrzył na oddziałową i na mnie i mrugał oczami, zdziwiony o czym my rozmawiamy.

- Po co legitymacja? - pytał.

- No, żeby NFOZ pokrył koszty leczenia - tłumaczyła Madzie.

- Bo jeśli nie jest pan ubezpieczony to trzeba prywatnie pokryć koszty, a to dość dużo.

- Ile? - padło pytanie.

- Dokładnie nie wiem ale gdzieś około 200.00 zł za dobę.

- Ile!!!??? - wydał okrzyk Kuba.

- Madziu, ja przyjdę później do ciebie, to porozmawiamy - przeprosiłam pielęgniarkę.

Po jej wyjściu musiałam z Kubą o tym porozmawiać. I tu wyszła na wierzch jego nieznajomość realiów życia. W głowie mu się nie mieściło, że tyle kosztuje doba leczenia, że musi być legitymacja bo na słowo to nikt nie uwierzy itd,,,itp.

- Kochanie ty moje - zaczęłam. - A czy ty w ogóle masz legitymację?

Czy byłeś kiedykolwiek u lekarza?

Zamrugał oczami i skrzywił się jakbym go pytała o bardzo niestosowne rzeczy.

- Coś tam mam - dukał. - U lekarza byłem jakieś pięć lat temu, jak dostałem krwotok z nosa.

- I co z tym krwotokiem ? - zainteresowałam się.

- No nic, co miało być. Przepisał mi jakieś leki, bo podobno miałem wysokie ciśnienie i stąd ten krwotok. Skończyłem zażywać prochy i to tyle. Nic mnie nie bolało to po co miałem więcej razy chodzić.

- Taaaaa..... - burknęłam. Teraz już wiedziałam więcej o jego chorobie. Pewnie z cukrzycą też tak było. Nigdy się badał, nie leczył, bo cukrzyca też nie boli, a efekty same się ujawniły w najmniej oczekiwanym momencie. A właściwie to chyba w dobrym , bo przy mnie.

Oj faceci.

- Teraz kochanie główkuj gdzie masz tę legitymację, a ja pogadam z oddziałową. Może odpuści na parę dni.- zdecydowałam.

Z Madzią uzgodniłam, że dostarczę legitymację za dwa dni bo już miałam w głowie przygotowany plan.

Kiedy wróciłam do Kuby, on nie miał żadnego pomysłu. Jedynie przypomniał sobie, że legitymacja leży prawdopodobnie w biurku w szufladzie z dokumentami albo na półce w barku.

- To już coś - skwitowałam. - A teraz podaj mi numer telefonu twojego wspólnika, bo potrzebuję zadzwonić do niego, żeby poszedł do twojego mieszkania i przysłał legitymację pocztą kurierską.

Kuba poderwał się na łóżku.

- Co ty mówisz?? Przecież on nie ma kluczy! - niemal krzyczał. - Jak się tam dostanie?? To dziewiąte piętro.

- Skarbie, klucze nadam dzisiaj nocnym pociągiem, który wyjeżdża do Lublina a rano kolega odbierze na dworcu w Lublinie od kierownika pociągu...

Pojedzie do twojego mieszkania, znajdzie legitymację i razem z kluczami nada przesyłkę tą samą drogą. Zadzwoni mi, że wysłał a ja wyjadę na dworzec po odbiór - tłumaczyłam jak przedszkolakowi. - Proste???

Patrzył na mnie jak na zjawę. Patrzył i kręcił głową.

- Jesteś niesamowita -powiedział z entuzjazmem w głosie. - Mata Hari przy tobie wysiada.

- Ale - zasępił się. - Trochę strach wysyłać klucze tak przez nieznane osoby.

- Głuptasie - zirytowałam się. - Przecież na opakowaniu nie będzie twojego adresu tylko nazwisko kolegi.

- No tak, no tak, masz rację. - zgodził się bo dotarło wreszcie do niego, że to jedyny sposób.

Ufff....umęczyłam się. Pożegnałam Kubę i pojechałam do domu.

W samochodzie rozmyślałam nad niezaradnością Kuby. On znał się tylko na tym co było jego profesją. Reszta to czarna magia.

Jak on się do tej pory uchował, dziwiłam się. Dziecko byłoby bardziej operatywne w myśleniu i działaniu. Zrozumiałam, że on boi się nowych sytuacji. To co odstaje od jego dotychczasowych doświadczeń jest dla niego trudno akceptowalne.

Miałam na dzisiaj dość. Było wprawdzie już późno ale uznałam, że nie ma sensu czekać do jutra z wysłaniem kluczy.

Zadzwoniłam do kolegi Kuby, powiedziałam co i jak, poprosiłam o przysługę, na co zgodził się bez wahania. Bardzo zmartwił się jego chorobą.

- Wie pani - zaczął opowiadać. - Moja żona jest lekarką i już dawno mówiła Kubie, że powinien się przebadać, bo kiedyś w czasie grilla u nas też coś się z nim działo.

Żona go badała i zaleciła jak najszybciej udać się do lekarza rodzinnego.

Miał iść ale pewnie nie był. Teraz mam wyrzut sumienia, że go nie dopilnowałem.

Bo on taki jest, nie dba o zdrowie, o wypoczynek tylko o dotrzymanie terminów zleceń....czasem nie śpi nawet dwie doby jak są pilne roboty. Pali papierosy hurtowo i tylko pracuje.

- A pan jak się wyrabia - nie wytrzymałam, bo coś mi tu nie pasowało. - Przecież robicie to samo we dwójkę?

- Ja pracuję na komputerze a Kuba ręcznie - objaśnił. - Kupił sobie komputer ponad rok temu ale go nawet jeszcze nie odpakował, chyba się boi komputera.

- Nie może być -zdziwiłam się.- Nic mi o tym nie mówił. Myślałam....

- Proszę pani - wyjaśniał dalej. - To co ja zrobię w parę godzin, on musi robić tydzień, a poprawki zajmują czasem więcej czasu niż projekt. Może pani na niego wpłynie, żeby nauczył się obsługi komputera.

- Spróbuję - odparłam i pożegnałam się.

Cholera, tego się nie spodziewałam. Nie przyznał mi się. Inżynier, projektant i pracuje bez komputera? Komputer ma tylko nie umie go obsługiwać i nie chce się nauczyć. Ewenement.To mi się w głowie nie mieściło.

Co za człowiek, psioczyłam na Kubę. Trzeba go za rączkę wszędzie prowadzać. Do wszystkiego zmuszać. No, nie tak zupełnie do wszystkiego ale co się tyczy zdrowia, ułatwień w pracy....sam powinien się o to starać. Masochista czy co?

Zapakowałam klucze w małe pudełeczko i pojechałam na dworzec. Pociąg już stał na dworcu.

Kierownik pociągu nie był zachwycony moją prośbą, bo pewnie bał się, żeby to nie była jakaś bomba albo coś w tym rodzaju więcbez namysłu rozpakowałam paczkę, pokazałam klucze i zapakowałam ponownie.

Podałam mu na wszelki wypadek nr komórki do siebie gdyby coś nie wyszło, odpisałam sobie jego dane służbowe i spokojna wróciłam do domu.

Zadzwoniłam jeszcze raz do kolegi aby poinformować go o wysłanej przesyłce i doradzić jak ma postąpić z paczką, żeby nie miał takich przepraw jakie miałam ja. Padłam jak śnięta ryba. Jedyną pociechą było to, że Kuba jest już w dobrej formie ale co wykażą szczegółowe badania to dopiero przed nami i ta wizyta jutro u ordynatora....co mi chce powiedzieć, a może liczy na....

Jutro będę myśleć, mruknęłam wtulając się w poduszkę. Będzie dobrze, będzie dobrze, powtarzałam przed zaśnięciem jak mantrę......

Noc przespałam kamiennym snem.

Nie pamiętam kiedy położyłam głowę na poduszce. Pstryk i już spałam. Rano zebrałam się błyskawicznie i pojechałam do pracy, przedłużyć urlop i zerknąć jak sobie moi radzą. Przypadkowo, od znajomej, dowiedziałam się, że za tydzień ma być u nas kontrola z Państwowej Inspekcji Pracy więc musiałam wydać dyspozycje zastępcy i pracownikom co mają posprawdzać i przygotować.

Praktycznie wszystko zawsze było zgodnie z przepisami ale lepiej sprawdzić i uzupełnić ewentualne niedociągnięcia.

Pipowcy są wyjątkowo upierdliwi, aż za dobrze ich znałam. Na szczęście z urlopem nie było problemu, a także z przedmiotem kontroli. Wszystko było w najlepszym porządku, bo też już ktoś dał im cynk.

Około południa pojechałam do szpitala na umówione spotkanie z ordynatorem. Zajrzałam najpierw do Kuby i od progu się wściekłam. Leżał w łóżku w podkoszulce zamiast w piżamie, do tego zarośnięty jak dziki agrest.

No tak, pomyślałam, zapomniałam o maszynce do golenia. A może zapuści zarost, lubię brodaczy, uśmiechnęłam się do swoich myśli.

Cmoknęłam go w policzek ale nie wytrzymałam i od razu zaatakowałam.

- Kuba, czemu bez piżamy?

- Wiesz, że nie lubię piżam, krępują mi ruchy - burknął niezbyt sympatycznie.

- Co ty taki naburmuszony? - spojrzałam na niego zaskoczona.

- A...bo zamiast się przywitać, przytulić, ty od razu czepiasz się piżamy - odparł. - Tęskniłem za tobą, a nie za wymówkami.

- Dobra, dobra, nie zagaduj - skrzywiłam się. - Przyjdzie czas na przytulanie ale najpierw trzeba doprowadzić cię do ładu.

W domu możesz leżeć w łóżku nawet nago, mnie to nie przeszkadza, wręcz przeciwnie - zmrużyłam kokieteryjnie oczy.

- Ale szpital to miejsce publiczne, kochanie. Wstyd tak przy pielęgniarkach i lekarzach świecić golizną. Nie chcę, żeby obce baby oglądały cie w negliżu. Rozumiesz? - potargałam go za włosy. - Co innego gdybyś był nieprzytomny...

Odchyliłam kołdrę i jeszcze bardziej się zeźliłam.

- No nie, i jak tu się nie złościć na ciebie. Chodzisz do łazienki, w samych majtkach? - klepnęłam go w pupę. - Ty chyba oszalałeś.

Otworzyłam szafkę, wyjęłam piżamę i tonem nie znoszącym sprzeciwu kazałam mu ją ubrać.

Popatrzył na mnie wzrokiem, który nie miał nic wspólnego z uwielbieniem i czułością. Po chwili wstał i mrucząc coś pod nosem i ubrał piżamę.

- Teraz wyglądasz jak pacjent w szpitalu a nie jak klient w izbie wytrzeźwień - docięłam mu.

Machnął ręką i nakrył się kołdrą. Widać było, że jest niezadowolony.

- Idę kochanie do ordynatora, bo mnie prosił o rozmowę - zakomunikowałam.

- Wrócę za parę minut, wtedy będziemy wiedzieć co dalej z Tobą.

- Słuchaj Grażynko - chwycił mnie za rękę.

- A może trzeba dać jakąś kopertę, jak myślisz?

Już się nie złościł. Był znowu milutki. Lubię to jego delikatne spojrzenie i ciepły głos.

- Kubuś - nachyliłam się nad nim. - W życiu nie dawałam nikomu łapówek i nie dam. To jest ich praca. Łaski nie robią. Ludzie, którzy myślą tak jak ty, uczą brania łapówek,

a potem sami przeklinają służbę zdrowia.

Popatrzył na mnie i jęknął. - Rób jak uważasz ale słyszałem, że tak trzeba.

- Już lepiej. - uśmiechnęłam ię i wyszłam.- Nic nie trzeba, zapamiętaj.

Pod drzwiami ordynatora przesiedziałam chyba z godzinę bo wciąż był ktoś w gabinecie. Co chwilę zza drzwi dochodził kobiecy skrzekliwy śmiech. Nieprzyjemny śmiech.

Byłam zła, bo nie lubię czekać, do tego głodna i chciało mi się palić.

Czekałam jednak cierpliwie. Wreszcie doczekałam się.

Z gabinetu wytoczyła się zażywna jejmość, w kapeluszu, z kwiecistą apaszką na szyi.

Na pierwszy rzut oka widać było przepych i nowobogackość.

Nie lubię takich damulek, co to ostentacyjnie obnoszą się ze swoim stanem posiadania.

Jeszcze ten głosik

- Żegnam pana, kochany panie ordynatorze. Do zobaczenia, a proszę pamiętać o moim Jasieńku, bardzo proszę.....

Zamknęła drzwi i wciąż się uśmiechając, popłynęła falując biustem i biodrami w kierunku sal chorych.

Co za babsztyl, prychnęłam i delikatnie zapukałam.

- Proszę - odpowiedział mi głos zza drzwi.

Gdy weszłam, ordynator stał przy otwartym oknie i przecierał chusteczką czoło.

Ale go baba wymęczyła, pomyślałam.

- Słucham, panią - odwrócił się do mnie. Miał wyraźnie zmęczoną twarz, usiadł ciężko w za biurkiem i parzył na mnie pytająco.

- Byłam umówiona z panem na dzisiaj w sprawie pana Jakuba P.

- Ach tak - przypomniał sobie.

- Proszę siadać. Zaraz, zaraz.... - zastanawiał się. - Ach to ten pan....już wiem. Po czym sięgnął na półkę po kartotekę i chwilę ją przeglądał.

- No tak - rzucił. - Sprawa jest poważna. - Zaczął, a mnie serce podskoczyło do gardła ale słuchałam z napięciem, nie przerywając.

- Pani mąż ma sporą bliznę w sercu, po przebytym zawale. Rozmawiałem z nim ale on nic nie pamięta. Może pani coś mi powie i proszę też opowiedzieć o tym ostatnim zdarzeniu.

- Panie ordynatorze - zaczęłam. - To nie jest mój mąż, to mój przyjaciel...Nie mówił mi nic o przebytym zawale.

- Czasem bywają tak zwane nieme zawały - wyjaśnił. - Może u niego tak było. Pacjent nie pamięta. Czasem w nocy, w czasie snu albo po upojeniu alkoholowym.....

- Nic o tym nie wiem - powtórzyłam i opowiedziałam wszystko po kolei o jego zasłabnięciu, o tym co wiem.

- Tak...tak... - potakiwał głową słuchając moich wywodów.

Gdy skończyłam, zapytałam wprost.

- Panie ordynatorze, czy są już jakieś konkretne ustalenia: diagnoza, rokowanie, ustalone leczenie??...

- No cóż - powiedział. - W zasadzie wszystko już wiemy tylko pan Jakub nie bardzo chce z nami współpracować. Uważa, że to co mu się przydarzyło, to tylko incydent, że go nic nie boli, nie męczy się itp. Liczę, że pani przemówi mu do rozsądku.

- Spróbuję - wydukałam. - Ale co ja mogę, to dorosły mężczyzna.

- Po pierwsze, musi rzucić palenie - ciągnął dalej nie zważając na moją uwagę. - Przejść na dietę cukrzycową, zbić wagę...jakieś 10 - 15 kg i więcej się ruszać.

Nie rozumiem, jak mógł dopuścić się do takiego opłakanego stanu. Zaawansowane nadciśnienie i cukrzyca, cholesterol ponad 300, trójglicerydy tak samo, powiększona wątroba, torbiele ropne w dziąsłach, toż to grób przed nim. Gdzie on się uchował? - uniósł wysoko brwi i patrzył jakby liczył na odpowiedź.

Słuchałam z niedowierzaniem. Było mi wstyd i byłam zła.

- Doktorze, ja o tym nie wiedziałam, bo skąd miałam wiedzieć.

Porozmawiam z nim ale proszę mi powiedzieć jak długo tu poleży?

- Myślę, że jakieś trzy dni jeszcze, może tydzień. To będzie zależeć od tego jak pójdzie na leki, bo nie chciałbym mu dawać od razu insuliny...

- Dziękuję - wstałam ze spuszczoną głową. - Do widzenia.

- Niech go pani dobrze weźmie w obroty - powiedział podając mi rękę.

Wyszłam jak niepyszna. Tego się nie spodziewałam.

Skierowałam się do szpitalnej kawiarenki, po kawę. Wzięłam kubek z kawą i poszłam na skwerek, żeby zapalić.

Byłam cholernie zmęczona i rozczarowana. Nie zmartwiona tylko najzwyczajniej rozczarowana.

Co się z nim stało, rozmyślałam, siorbiąc z plastikowego kubka lurowatą kawę.

W tamtych latach był taki rozsądny, dbający o zdrowie, o zęby.

Palił, owszem ale bez przesady, a teraz już sama zauważyłam, że 2 paczki na dzień to norma i to jeszcze bez filtra.

Przecież stać go na lepsze papierosy, z filtrem. Ja tak naprawdę to nic o nim nie wiem, a czy będzie chciał mi opowiedzieć o sobie ze szczegółami?

Gdy wstawałam z ławki na moment błysnęło mi malutkie myślątko "po co mi to było, mało mam swoich problemów?".

Szybko poderwałam się i pobiegłam z powrotem do szpitala, do Kuby.

Jak mogłam coś takiego pomyśleć, wyrzucałam sobie. Jest moim Kubą, kocham go i muszę go z tego wyciągnąć.

Wszystko będzie dobrze, pocieszałam się wchodząc do sali chorych.

- Kubuś - zwołałam od progu. - Ty znowu swoje.

- Ja nie mogę.. - usiadłam bezwładnie na brzegu łóżka.

Kuba leżał bez piżamy.

- Robisz mi na złość, tak ? - spytałam.

Kuba usiadł i proszącym głosem powiedział.

- Graziu, kupiłaś mi piżamę z czegoś sztucznego, a to szkodliwe, przeczytałem skład na metce. Poza tym góra jest nie rozpinana, a ja takiej nie cierpię. Czuję się w niej jak spętany.

Tego było już dla mnie za dużo.

- Kochanie, to jest bawełna z 10% wiskozy. Gdzie tu widzisz coś sztucznego. Zamiast mi od razu powiedzieć o co chodzi z tą górą, to robisz jakieś fochy jak smarkacz.

Zadziwiasz mnie i wkurzasz. O swoje zdrowie nie dbałeś, a piżma cię przeraża.

Usiadłam wygodniej i korzystając z tego, że Kuba się nie odzywał, opowiedziałam wszystko czego dowiedziałam się od ordynatora.

Oczywiście nie powiedziałam tego"czeka go grób", bo uznałam, że to byłoby za dużo jak na pierwszy raz. I tak dostał uderzającą dawkę niepokojących informacji, jak na początek.

Patrzył na mnie dość chwilę w milczeniu, a potem wziął moją rękę, przytulił się do niej i cichym głosem poprosił

- Kochanie, nie zostawisz mnie, prawda? Ja się w tym wszystkim nie wyznaję. To jakiś labirynt..Ja chcę do domu.,,,

Jego głos był niemal płaczliwy, jak wystraszonego dziecka. Ogarnęła mnie w tej samej chwili, taka bezmierna tkliwość, że darowałabym mu chyba wszystko co najgorsze.

Ten głos, jego oczy... i ciepło rąk obezwładniły mnie. Zrobię wszystko, żebym mogła to zachować. To uczucie napełniało mnie siłą, wiarą w sukces i dobre jutro. Wiedziałam, że musi być dobrze, że on zrozumie i zacznie dbać o siebie, dla siebie i dla nas. Ja mu w tym pomogę.

Wtuliłam się w jego ramiona i bez słów leżeliśmy w tej dziwnej, niewygodnej pozie, szczęśliwi, bo znów razem.

Ufał mi, a to było ważne.

Nagle poderwałam się z łóżka.

- Przepraszam Kubuś - szepnęłam. - Dochodzi 17.00, zaraz zamkną sklep, a chcę ci kupić tę rozpinaną piżamę. Jak masz się źle czuć, to zrobię to. Zaraz wracam - poklepałam go po ręce, a on uśmiechnął się do mnie, chyba z wdzięczności...

Wypadłam ze szpitala jak na skrzydłach. Sklep był jeszcze otwarty. Niestety, rozpinanych i flanelowych piżam nie było. Pojechałam do Tesco. Tam były.

Chińskie, bo chińskie ale flanelowe i prawie za grosze. Kupiłam dwie.

Kuba kiedy wziął do ręki piżamę i poczuł pod palcami flanelkę od razu się rozpogodził.

- To rozumiem - pokazał na metkę. - Tu pisze, 100% cotton. W tym mogę spać. Mój ojciec tylko flanelowe używał....

Pomyślałam, że powinnam wyprać te piżamy, bo nie wiadomo przez ile i czyich rąk one przeszły ale Kuba już stał ubrany w bluzę

i przeglądał się w szybie okna.

-Teraz może być - podszedł i złożył czuły pocałunek na mojej dłoni. Potrafił być szarmancki i rozczulić kobietę, uśmiechnęłam się i pocałowałam go w policzek.

W tej samej chwili zadzwoniła moja komórka.

- To Jarek, twój wspólnik - mruknęłam do Kuby.

Dzwonił że wszystko załatwił. Klucze i legitymacja jadą pociągiem do Bielska. Pociąg wjeżdża na stację o 19, 40.

Chciał rozmawiać z Kubą. Podałam mu telefon, a on wziął go jak jeża, dwoma palcami i nie bardzo wiedział co dalej.

Myślałam, że żartuje. Włożyłam mu telefon do ręki i pokazałam gdzie ma mówić.

Widziałam, że się z tym męczy. Słyszałam tylko co chwilę; mhhmmm, tak, da się zrobić...no pewnie...do zobaczenia.

Trzymał telefon w dłoni i patrzył na mnie.

- Wyłącz - wskazałam oczami.

- Nie wiem jak, nie chcę coś popsuć. - podał mi komórkę, a ja stałam w szoku.

- Kuba ty nie masz komórki? - zapytałam w zasadzie retorycznie, bo jak dotąd nie widziałam u niego komórki.

- Nie - odciął krótko. - Po co mi, mam stacjonarny i samochód jak chcę gdzieś coś załatwić. To mi wystarcza. Nie mam do kogo dzwonić. Jarek ma to po co druga w firmie?

- Ale..ale...przecież ...- zatkało mnie. Nie wiedziałam co dalej mówić. W głowie mi się nie mieściło, żeby wykształcony człowiek, w obecnych czasach, do tego prowadząc własny interes, obywał się bez komórki.

- Nie chcę komórki - uprzedził moje pytanie. - Tyle się mówi o szkodliwości fal, że wolę nie ryzykować.

Osłabił mnie tym stwierdzeniem.

- Kochanie, bardziej szkodliwe jest wypalanie 40 papierosów dziennie, objadanie się boczkiem, golonkami, nie leczenie zębów, a ty to robisz od lat. I co mi teraz powiesz??

- Nic - skwitował. - Nie gniewaj się ale nie zdążysz na pociąg do Bielska. To godzina drogi.

- zwekslował temat rozmowy.

- No tak - spojrzałam na zegarek. - Pogadamy o tym gdy wrócisz do domu, a teraz zmykam.

Dostał na pożegnanie buzi i pojechałam na dworzec.

Po drodze o niczym innym nie mogłam myśleć jak tylko o tej komórce, a właściwie o jej braku u Kuby.

Czym on mnie jeszcze zaskoczy, zastanawiałam się, naciskając nerwowo na pedał gazu. Czasu było mało.

Jak dotąd to ma u mnie więcej minusów na koncie niż plusów. Ponieważ zawsze lubiłam wyzwania więc i tym razem zaczynało mnie to trochę ekscytować.

Miałam przed sobą poważne zadania. Jak na razie to; pomóc mu podreperować zdrowie, oswoić z komputerem i namówić na kupno komórki. Ciężkie sprawy, westchnęłam.

Jak kocha, to się postara, konkludowałam. A jak nie? pojawiła się niepewność.

E, cholera!, zaklęłam. Z powodu, komputera i komórki nie będę robić afery między nami.

Kocha, lubi, szanuje, chce, ja też, to mi wystarczy, zakończyłam myślowe dywagacje.

Na dworzec dojechałam niemal razem z wjazdem pociągu. Odnalazłam kierownika składu, ten wręczył mi pakunek, poprosił o sprawdzenie czy się wszystko zgadza, a gdy potwierdziłam podsunął kwitek do podpisania i tyle.

W pakunku oprócz kluczy i legitymacji była zaklejona koperta z nazwiskiem Kuby.

Pewnie od Jarka, pomyślałam i schowałam wszystko do torebki. Odpaliłam auto i pomknęłam do domu, bo czułam się bardzo ale to bardzo zmęczona i wyczerpana.

Miałam w planie kupić sobie coś do jedzenia, bo w domu nawet świeżego pieczywa nie miałam ale machnęłam ręką.

Wracając, zdałam sobie sprawę, że nie spytałam go jak znajduje wyżywienie w szpitalu. Widziałam na stoliku porcję na kolację; bułkę grahamkę z łyżką białego twarożku i dwoma plasterkami pomidora. Pewnie jest głodny. Znałam już jego potrzeby i możliwości.

A papierosy?

Nic nie mówił ale znając moc jego nałogu, na pewno myśli o tym i tylko czeka, żeby się wyrwać ze szpitala.

Nie miałam już siły o tym myśleć. Jest chory, musi wytrzymać.

Jakoś i ja wytrzymam do jutra rana bez pieczywa.

Teraz spać, spać i nic więcej.
Gdy dojechałam do domu, była już noc.

Wzięłam tylko szybki prysznic i od razu wpakowałam się do łóżka. O Boże, jak ja potrzebowałam snu.

Nawet nie patrzyłam na to, że w domu nie posprzątane, że koty miauczą za drzwiami bo już wyczuły moją obecność. Pewnie były głodne ale nie miałam siły szykować im jedzenia. Muszą do jutra wytrzymać.

Sen i tylko sen był dla mnie najważniejszy.

Dawno nie byłam tak zmęczona....

Tuż przed zaśnięciem, pomyślałam, że jutro nie mam nic ważnego do roboty tylko kierunek szpital..mogę więc spokojnie spać do oporu.

Niestety, o drugiej w nocy obudził mnie dzwonek telefonu.

Zerwałam się na równe nogi. - Co to może być? - zastanawiałam się na głos, biorąc słuchawkę do ręki.

Usłyszałam płaczliwy głos mamy.

- Grażynko, coś mi się stało w oko, nic nie widzę i boli tak strasznie.

- Mamuś - pytam. - Co robiłaś?

- Nic dziecko - pada odpowiedź.

- Spałam i obudził mnie straszny ból i ta ciemność....już nic nie widzę..

- Mamcia, spokojnie - rzuciłam krótko. - Zaraz będę.

Ubierając się pomyślałam, jak to dobrze, że nie zrobiłam sobie drinka przed snem. Teraz nie mogłabym jechać. Mając chorą matkę, zawsze trzeba być w pogotowiu.

Jechałam ile fabryka dała. Dobrze, że noc, że nie było ruchu, że nie było czerwonych świateł.

Drogę, którą pokonuję zazwyczaj w półtorej godziny, pokonałam w czterdzieści minut.

- Mamo - zaczęłam od progu. - Jedziemy do szpitala, na okulistykę, nie ma na co czekać.

- Może nie trzeba - wzbraniała się mama. - Może to przejdzie.

- Chcesz stracić drugie oko? - byłam bezlitosna, bo wiedziałam, że łagodnie to z mamą przegram.

Szybko ubrałam mamę, wzięłam potrzebne dokumenty i pojechałyśmy.

Na okulistyce przyjęto nas bez problemu. Sympatyczna, starsza lekarka zajęła się mamą i po badaniach zdecydowała aby została na oddziale.

- Bardzo wysokie ciśnienie śród gałkowe i wylew do dna oka.

- Ale ja nie mam nic do przebrania, może jutro....- mama próbowała się wykręcić.

- Nie ma sprawy - zdecydowałam. - Jadę po wszystko co potrzeba i za godzinę jestem z powrotem.

Dowiozłam bieliznę i leki, które mama stale zażywa. Mama została w szpitalu.

Gdy dojechałam do swojego domu już świtało.

Teraz mogłam się nareszcie przespać.

Ledwo zdążyłam zasnąć znowu dzwonek. Tym razem komórka.

W pół przytomna odebrałam. To dzwonił Jarek, wspólnik Kuby.

Coś gadał o jakichś terminach, czy Kuba przeczytał list itp.

Powiedziałam, że nie i rozłączyłam się. Co za facet? warknęłam i poszłam dalej spać.

Spałam długo, chyba za długo, bo kiedy otworzyłam oczy było już za oknem szarawo. Zerknęłam na zegar, siódma wieczór. Nie może być! Spałam cały dzień.

- Cholera - krzyknęłam wyskakując z łóżka. - Kuba, mama, oni czekają na mnie, aja śpię jak Marynika.

Szybko telefon do szpitala, do mamy.

Chwała Bogu, nie jest gorzej. Ciśnienie w oku obniżyło się i po laserze zaczęła coś widzieć. Nie muszę jechać. Pielęgniarka przekaże jej, że dzwoniłam i że będę jutro z rana.

W szpitalu u Kuby gorzej. Po kilkakrotnym wybieraniu, wciąż numer zajęty. Nie wytrzymałam i pojechałam. To blisko,tylko 16 kilometrów.

Zabrałam maszynkę do golenia, którą kupiłam po drodze w markecie, parę soczków bez cukru, pomidory i dokumenty, które przysłał Jarek.

Wpadłam do szpitala jak furiatka.

Na sali nie było Kuby.

Łóżko zasłane świeżą pościelą. Stanęłam jak skamieniała.

Na widok pielęgniarki zabrakło mi w ustach śliny, żeby zapytać o cokolwiek.

- Pani do kogo? - usłyszałam jak przez mgłę.

- Ja do Jakuba P. - odpowiedziałam nie swoim głosem.

Pan Jakub P. przed paroma minutami odjechał.

Wypisał się na własne żądanie, zabrał recepty, kartę informacyjną i zamówi taksówkę i pojechał do domu.

- Do jakiego domu -bełkotałam. - On tu nie ma domu...nie ważne, ma dom....tak ma dom, przepraszam, bredziłam.

Proszę zabrać legitymację, to jego, bo nie miał...niech to pani da oddziałowej...dziękuję....Jutro się po nią zgłoszę...

Podałam jej legitymację i jak rażona piorunem wypadłam ze szpitala.

Cholera, co on zrobił, taryfa, dom zamknięty, nie ma pieniędzy....

Gnałam jak furiatka.

Pod domem stała taryfa, a na ławce pod wierzbą siedział w piżamie Kuba, zadowolony i jakby nigdy nic się nie stało, palił papierosa.

Gdy mnie zobaczył, powoli wstał, podszedł i poprosił

- Grazia, otwórz, bo pieniądze mam w marynarce, w portfelu. Taksiarz czeka.

Podeszłam do taryfy

- Ile? - pytam.

- 100,00zł, czekam tu już dość długo, kursy mi uciekają - pada odpowiedź.

Miałam tylko dwadzieścia złotych w portfelu.

- Proszę poczekać, zaraz będą pieniądze.

Otworzyłam drzwi, Kuba wszedł i wyjął z kieszeni marynarki portfel. Wyciągnął z niego plik 100 i 200 złotowych banknotów. Cała harmonia. Podał mi100,00 zł.

Wyszłam i zapłaciłam.

Nie odpuściłam, żeby nie przygadać taryfiarzowi.

- Panie, za taką kasę, to do Bielska i z powrotem można, no nie?

- Można - zaśmiał się.- Jak się komu spieszy, to jego strata.

Ja nie musiałem czekać ale jak ktoś nie płaci od razu....

- Dupek - warknęłam i zawróciłam do domu.

Mój kochany Kubuś w tym czasie już zdążył splądrować lodówkę.

- Nie masz żadnej wędliny? - spytał gdy tylko weszłam. - Jestem cholernie głodny - dodał.

No tak, pomyślałam, to rozumiem ale gdzie buzi, gdzie przytulenie, przecież ja też tęskniłam.

Trudno, żołądek wygrywa z kobietą.

Zrobiłam na szybko jajecznice z pieczarkami, herbatkę bez cukru.

Zjadł z apetytem i nawet pochwalił ale usłyszałam

- Nie masz piwa?

- Mam - odpowiedziałam zgodnie z prawdą, bo wiedziałam, że w lodówce zobaczył

- Ale ci nie dam, bo nie powinieneś pić alkoholu pod żadną postacią, chyba ci o tym w szpitalu mówili.

- No coś tam mówili - wyjaśniał.

- Grazia, jutro wszystko opowiem, proszę cię, daj się napić.

Uległam. Dałam.Wypił jednym tchem. Dopiero wtedy przytulił mnie i podziękował za wszystko i chyba liczył na coś jeszcze..

Nie miałam ochoty na nic więcej. Byłam zła. Położyłam go do łóżka, pogłaskałam i o dziwo, spokojnie zasnął.

Patrzyłam jak spał, spokojnie, bezpieczny, a ja?

Ja byłam wściekła, zawiedziona ale też martwiłam się o niego,o moją mamę...

Zasnęłam na fotelu nie wiedząc nawet kiedy.

Rano wstałam połamana, jakbym odbyła jakieś tortury. Próbowałam obudzić Kubę ale po chwili uznałam, że to nie ma sensu..

Spał i coś bełkotał przez sen.

Zostawiłam mu kartkę z informacją gdzie jadę i list od kolegi.

Śniadanie na talerzu w kuchni i zaparzoną herbatę.

Pojechałam do szpitala do mamy.

Mama zostaje w szpitalu, bo okazało się, że jest owrzodzenie rogówki.

Nosiła od paru lat szkło kontaktowe na oku, jedynym , którym widziała. Lewe oko straciła będąc 11 letnią dziewczynka,

w czasie rąbania drew na opał w rodzinnym domu. To było jeszcze przed wojną.

Nie było wtedy na miejscu opieki lekarskiej, nie było pomocy.

Babcia zawiązała oko jakąś szmatką i po kilku tygodniach okazało się, że oko jest niewidome.

Pojechali do miasta do lekarza ale było już za późno. Widziała tylko światło i zarys postaci, nic więcej.

Żyła z tym cały czas, nawet nie przyznała się ojcu przed ślubem ani też po.

Nam też nie.

Bała się, że wszyscy będą ją gorzej traktować, wyśmiewać. Była piękną kobietą, urodziwą a dla niej uroda była ważna.

Kalectwo nie wchodziło w rachubę.

To byłby koniec jej życia. Nigdy nie nosiła okularów, mimo, że będąc tylko gospodynią domową, jak to się wtedy nazywało,

dorabiała szyciem, chociaż nie musiała tego robić, bo ojciec dbał o dom ale ona nie chciała być tylko żoną na utrzymaniu męża.

Dorabiała i to dobrze. Miała talent do szycia i cierpliwość .

Prowadziła dom, wychowywała nas i szyła. Nie za dnia ale po nocach. Miała mnóstwo klientek.

Dopiero kiedy trzeba było uszyć dla mnie suknię do ślubu, przyznała mi się.

Ojciec nie dowiedział się o tym nigdy. Musiałam mamie przyrzec, że nikomu o tym nie powiem.

Nie powiedziałam, do tej chwili, kiedy straciła wzrok w drugim oku.

Od lat, jeździłam z nią na badania,na zabiegi ale coraz bardziej jej wzrok ulegał pogorszeniu.

Nie chciała nosić okularów, bo wstydziła się.

Wolała szkła kontaktowe. Ostatnio, przez jakiś czas nie zdejmowała ich nawet na noc. I stało się.

Nie słuchała mnie. Przy cukrzycy nie wolno tego robić.

Szok. Cukrzyca zrobiła swoje.

Prosiłam od lat, tłumaczyłam ale to nie nic nie dało.

Nie bolało więc nie było choroby, według mojej mamy.

To samo mówi Kuba. Może przykład mojej matki, da mu coś do myślenia.

Wróciłam od mamy co nie co podbudowana ale w domu nie zastałam Kuby.

To był dopiero szok.

Zastałam nie zamknięte drzwi i kartkę na stole; "Wybacz ale musiałem wyjechać. Jutro mamy przetarg na bardzo intratną inwestycję. Musze tam być, bo brakuje moich podpisów. Jarek pisał w liście, szkoda, ze dałaś mi go tak późno.

Pociąg do Lublina odjeżdża o 14,50. Jadę taryfą do Bielska. Zadzwonię jutro."
Koniec, cholera, tylko tyle?
Zabrał wszystko ale nie wykupił nawet leków. Recepty zostały na stole. Wariat. Po prostu wariat. Samobójca.
Usiadłam jak porażona.
Po chwili zrobiłam sobie mega drinka i po wypiciu, stwierdziłam, że mam to w nosie.
Chciałam dobrze ale skoro dla niego ważniejsze są jakieś przetargi, forsa, to mam to wszystko głęboko w dupie.
Nie będę go prosić o nic, to w końcu duży facet, jego sprawa. Skoro jakoś dożył do tego czasu to pożyje jeszcze.
Teraz jego ruch. Ja się zmywam i zajmę się mamą i sobą.

Cholera, ale tak mi się go chciało. Tu i teraz. Blisko, bliziutko...

Spojrzałam na rozgrzebane łóżko i rozryczałam się z żalu, bezsilności i tęsknoty.

"Po co mi to było?", znowu przemknęło to myślątko .
Nie było czasu na rozmyślania.

Wzięłam się za sprzątanie mieszkania, bo wyglądało nie najlepiej. Uporałam się z tym dość szybko. Szukałam w sypialni piżam ale o dziwo, Kubuś zabrał je z sobą. Posprawdzałam jeszcze w łazience, na fotelach ale nigdzie ani śladu po piżamach. To znaczy, że je zaakceptował, albo nie chciał zrobić mi przykrości. Zobaczymy.

Następnie, wzięłam się za podlewanie kwiatów, które jakoś dziwnie przyklapnęły.

Miały sucho jak nigdy. Aż mnie w sercu zakuło gdy wetknęłam palec w doniczkę.

Moje ukochane kwiaty, bez wody, a za oknem od paru dni upał.

Paskudna jestem, mruknęłam pod nosem. Amory mi w głowie, a kwiaty i koty poszły w odstawkę.

Teraz koty. Moje biedactwa siedziały na masce samochodu i patrzyły na mnie litościwie.

Ugotowałam im płatki owsiane na mleku. Nie tylko im, bo sama też się tym posiliłam.
Lubię owsiankę na mleku, na gęsto, z odrobiną cukru i soli. To jeszcze przysmak z dzieciństwa.
Mama karmiła nas tym na każde niedzielne śniadanie, przed pójściem do kościoła.
Potem, po kościele było zasadnicze śniadanie; jajecznica z pomidorami, nakładana na kromki chleba.
To mi już zostało na zawsze. Lubię jajecznicę z boczkiem, z cebulką, z pieczarkami ale najbardziej z pomidorami.
Kiedy czuję ten smak w ustach od razu widzę rodzinny dom, duży stół w kuchni, ojca siedzącego na honorowym miejscu.
Mamę, smarującą kremowo-różową masą, kromeczki chleba lub połówki bułek i siebie z bratem czekających,
aż będzie można wybrać najgrubiej posmarowane kromki. Kto pierwszy.

I jeszcze duży porcelitowy , biały dzbanek w czerwone różyczki, pełen gorącej kawy z mlekiem.

Ojciec nalewał kawę do kubków i pilnował, żeby wypić wszystko do dna. Dla mnie to była jedyna ciężka chwila w każdą niedzielę.

Kawę lubiłam ale te cholerne kożuchy z mleka, pływające po wierzchu, stanowiły nie lada problem.

Tego nie mogłam przełknąć. Żeby uniknąć awantury, zbierałam z wierchu kawy łyżeczką wstrętne kożuchy,

zamykałam oczy i jednym haustem, połykałam zawartość z łyżeczki, potem szybciutko przepijałam kawą.

To było straszne. Ojciec wyznawał zasadę, że to

co matka przygotuje, należy zjeść do końca i nie wybrzydzać, bo matka nie chce źle, a poza tym to wszystko jest jadalne i kosztuje.

Nie było dyskusji. Żadnego zdmuchiwania, przecedzania.
Przy okazji tych wspomnień uświadomiłam sobie jak wiele nawyków, smaków z rodzinnego domu, przenosimy w dorosłe życie.
Nie zawsze o tym pamiętamy, dopiero czasem, tak jak ja teraz nachodzą nas takie skojarzenia.
Kuba też coś mówił...aha, w szpitalu, gdy kupiłam mu flanelową piżamę...powiedział; "mój ojciec nosił tylko flanelowe koszule....bo to bawełna...." .
No tak, westchnęłam, czyli on też ma nawyki wyniesione z domu.
A ja się wściekałam, że wydziwia. Może jest wiele innych jeszcze, o których nie wiem. Uśmiechnęłam się do swoich myśli. Musimy dużo się o sobie dowiedzieć.
Nie ma sensu tak o byłe co się szarpać, tylko spokojnie, przyjaźnie dogadać się.
Wiem, że nie będzie to łatwe, bo zarówno on jak i ja mieliśmy swoje życie i tyle lat przerwy, żyliśmy każde na własny rachunek.

Jemu z pewnością, też nie wszystko odpowiada co ja robię, czy mówię...tylko, że on jest mniej otwarty, nawet bardzo zamknięty.

Nie umie mówić wprost, co myśli, a szczególnie gdy się z czymś nie zgadza.

Dopiero jak się go już przyciśnie to wyrzuca z siebie jednym tchem.. Przecież taki był dawniej i pewnie się niewiele zmienił, a ja durna myślałam, że będzie we wszystkim na moje skinienie.

Pożałowałam, że byłam dla niego niesprawiedliwa i taka rygorystyczna. Pewnie czuł się trochę osaczony i stłamszony.

Chciałam mu to wszystko powiedzieć, przeprosić ale musiałam cierpliwie czekać aż dojedzie do domu i zadzwoni, bo pewnie zadzwoni...
Wyszłam z miską owsianki do kotów.
Rzuciły się do mnie na wyścigi. Niestety, straciły napęd po pierwszych liźnięciach owsianki. Mimo, że były głodne jak wilki, jednak nie zjadły owsianki do końca.
A to bestie, pewnie marzy im się mięsko albo sucha karma. Niestety, dzisiaj dietka.
Jutro będzie coś lepszego.
Wybrałam się do pobliskiego sklepu, po pieczywo.
Może jeszcze coś kupię, chociaż już późno.
Na szczęście w koszu z pieczywem czekały na mnie ostatnie cztery kajzerki i dwie grahamki. Kupiłam też paczkę Marlboro.
Wprawdzie nie paliłam już ponad trzy lata ale odkąd zaczęłam ponownie spotykać się z Kubą, trudno mi było powstrzymać się.

Tak jakoś poszło od pierwszego spotkania.

Kiedy przyjechał pierwszy raz, miał przy sobie Ekstra Mocne i Marlboro. Nie wiedział, że od lat już nie palę.

Nie mógł dostać nigdzie Caro w niebieskim opakowaniu, bo pamiętał, że takie kiedyś paliłam, więc kupił Marlboro.

Już od bardzo dawna nie ma Caro w niebieskim opakowaniu, tylko w czerwonym.

Skąd miał o tym wiedzieć, skoro palił tylko Ekstra Mocne.

I tak zaczęłam znowu palić.

Przyjemnie było siedzieć we dwoje, przy kawie i przy lampce wina, i jak dawniej zaciągać się dymkiem.

Kiedy go nie było, nie paliłam, no może od czasu do czasu, jeden, dwa papierosy. Przy nim szło jak za dawnych czasów.

Wiedziałam, że nie powinnam ale to było takie ekscytujące, wciągało.
Zrobiłam sobie kawę, zapaliłam papierosa i czekałam w napięciu na telefon od Kuby.
Było już dobrze po dwudziestej trzeciej, gdy odezwał się dzwonek telefonu. Podbiegłam nerwowo do stolika z telefonem.
To był Kuba. - Chwała Bogu - wyrwało mi się.
A on spokojnie opowiadał, że dojechał, że jest już w domu, cały i zdrowy.
Przepraszał, że tak wyszło ale nie miał wyjścia.
Musiał jechać, bo jutro ostatni dzień składania ofert przetargowych, a brakowało jego podpisu w dokumentach i jeszcze paru poprawek z jego branży, bo przecież jadąc do mnie nie przewidział, że nie wróci w terminie i nie zrobił do końca wszystkiego. Jarek w liście napisał, że mają szansę wygrać, no i oferta intratna. Będą z tego duże pieniądze, a jak dobrze pójdzie to ta sama firma ma jeszcze w planie dwa następne projekty do realizacji.
- Kubuś, kochany, ja wszystko rozumiem - weszłam mu w słowa. - Nie mam o nic pretensji, tylko martwię się bo nie zabrałeś recept, ani karty informacyjnej, a wiesz, że musisz brać leki i to od zaraz, bo w szpitalu już zacząłeś, to nie należy przerywać. O twoje zdrowie mi chodzi, rozumiesz??
- Ależ Grażynko, ja to rozumiem - powiedział, po chwili ciszy. - Spieszyłem się i denerwowałem, bo taksówki długo nie było, a pociąg nie poczeka przecież. Przyślij mi te recepty, gdybyś mogła...

- Kubuś, zrobimy inaczej - wymyśliłam. - Ja ci podyktuję nazwy leków i dawki a ty idź jutro rano do żony Jarka, ona jest lekarką, niech ci przepisze, wykup i zacznij brać. Obiecujesz??

- Ty masz zawsze dobre pomysły - zaśmiał się. - Pewnie, że tak zrobię, dyktuj.

Podyktowałam wszystko szczegółowo. Kuba zapisał i obiecał od jutra brać leki.

- Grażynko - na chwilę zawiesił głos. - Chciałem ci powiedzieć....no, wiesz, z tą komórką....chyba masz rację...muszę pomyśleć o kupnie.

Wiesz, jak by mi się była przydała... dzisiaj...mogłem z pociągu zadzwonić do ciebie , do Jarka, dopytać się o wszystko, a tak to jechałem i denerwowałem się.

- Świetnie, że to zrozumiałeś - mówiłam radośnie. - Poczekaj z kupnem do następnego przyjazdu, coś tutaj wybierzemy, dobrze?

- Jasne, że bez ciebie nie kupię - odparł. - Przecież ja się na tym nie znam.

Teraz już muszę kończyć bo mam jeszcze trochę roboty przy projekcie. Jutro zadzwonię wieczorem. Dobranoc kochanie. Już tęsknię, bardzo, słyszysz?

- Tak Kuba, słyszę. Ja też tęsknię i chciałam cię przeprosić za te połajanki. Tak mi przykro... nie gniewasz się?

- Pewnie, że nie - usłyszałam. - Wiesz, że dla mnie tylko robota się liczyła, teraz trzeba będzie się trochę przestawić. Daj buzi i idź spać, bo jesteś pewnie wyczerpana. Pozdrów mamę, chyba mnie pamięta?

- Jeszcze jej nic nie mówiłam o nas ale mam nadzieję, że cię pamięta. Jutro będę u niej w szpitalu to spróbuję jej o nas powiedzieć. Może nie będzie mieć mi za złe....??? - roześmiałam się.

- Wiem, że ty potrafisz jej to wszystko wytłumaczyć - odpowiedział. - Ty wszystko potrafisz. Pa kochanie.

- Cmok, cmok i rozłączyliśmy się.

Odłożyłam słuchawkę i poczułam ulgę.

Taką bezmierną ulgę jakby mi ktoś zdjął ciężar z pleców. Dojechał, zdrowy. Zrozumiał i czuje, że musi coś zmienić w swoim życiu. Prosił pozdrowić mamę, nie gniewa się...

Wszystko w najlepszym porządku.

Wzięłam stojącą na komódce jego fotografię, którą mi podarował przy pierwszym spotkaniu,
popatrzyłam w te orzechowe oczy,
uśmiechnęłam się i z lekkim sercem i głową pełną dobrych myśli, poszłam spać.

Noc minęła wyjątkowo spokojnie. Na szczęście nikt nie dzwonił, nikt mnie budził. Wstałam wypoczęta, rześka i radosna.
Za oknem słońce jak żyleta, ptaki rozśpiewane, koty leniwie wyciągnięte na stole pod wierzbą. Pięknie, pomyślałam. Tak powinno być codziennie.
Po szybkim prysznicu, wzięłam coś na ząb, wypiłam poranną kawę i pojechałam do szpitala odebrać Kuby legitymację ubezpieczeniową.
Gdy wychodziłam ze statystyki, natknęłam się na oddziałową z interny, gdzie leżał Kuba.
- Pani Grażyno - zaczęła na dzień dobry. - Dobrze, że panią widzę.
- Co się stało - zapytałam z niepokojem.
- Coś narozrabiał mój przyjaciel ? - zażartowałam.
- Nie - odpowiedziała Madzia. - Piżamy zostawił w szafce, tak się śpieszył.

Proszę ze mną do mojej dyżurki, zaraz je pani dam.

No tak, pomyślałam, dlatego nie znalazłam ich w domu. Kiedy wrócił ze szpitala miał ze sobą torbę, w której mu zawiozłam bieliznę ale ja do niej wtedy nawet nie zajrzałam.

A ja już się ucieszyłam, że mu przypadły do gustu, rozmyślałam idąc za oddziałową.

Kiedy wychodziłam od Madzi, napatoczyłam się na ordynatora. Stanął, popatrzył na mnie, ja na niego i w końcu nie wytrzymałam.

- Panie ordynatorze - zaczęłam nieśmiało. - Proszę mi powiedzieć, dlaczego zgodził się pan wypisać mojego znajomego?...

On popatrzył na mnie i wyskoczył - A co miałem robić? - zamachał rękami. - Nie będę na siłę trzymał starego chłopa. Jego zdrowie, jego sprawa. Szpital to nie wyrok.

Zrobiło mi się głupio. Nie wiedziałam co powiedzieć. Żałowałam, że go zagadnęłam. On widząc moje zmieszanie, podszedł, położył mi rękę na ramieniu i już spokojniej powiedział.

- Proszę pani, ja mu wszystko powiedziałem, co go czeka, jak się nie będzie leczył. Nawet zaproponowałem spotkanie z psychologiem, bo uważam, że to by mu się przydało. To jakiś trudny facet...bo gdy mu powiedziałem, że u cukrzyków i wysoko ciśnieniowców w 60 procentach dochodzi do impotencji, to myślałem, że mnie wzrokiem zabije. Zaraz potem zażądał wypisu, na własna prośbę. Co miałem robić. kaftan mu założyć?

- No tak, teraz rozumiem - mruknęłam zawstydzona. - Wjechał mu pan na najczulszy punkt. Przepraszam i dziękuję za wszystko.

Odwróciłam się i wyszłam.

Wracając śmiałam się sama do siebie, bo wiedziałam jak czułym tematem dla Kuby była sprawa sprawności seksualnej.

On często o tym mówił, ba nawet kiedyś niby w żartach powiedział, że gdyby okazało się, że już nie będzie zdolny do seksu to chyba sobie odbierze życie. Wiem, że tego nie zrobi, chociaż kto to może wiedzieć. Niektórzy mężczyźni mają obsesje na tym punkcie. Szczególnie panowie w okresie andropauzy. Gdy dłużej o tym myślałam, to nagle dotarło do mnie, że skoro Kuba poza pracą nie miał żadnych pasji, rodziny, zainteresowań, to być może seks był jedyną jego radością w życiu.

Coś mi kiedyś wspominał, że spotykał się od czasu do czasu z jakimiś paniami; ze starszą siostrą informatyka z ich firmy, koleżanką księgową, od paru lat wdową i jeszcze z kimś...

Hmmm....Tego problemu nie brałam pod uwagę.

To znaczy, nie posądzałam go o to, że przez trzydzieści lat żył w celibacie i nie miałam też wątpliwości, że były kobiety w jego życiu ale to już było za nim. Teraz jestem ja i być może seks stał się dla niego bardzo ważny. Nie być może, tylko tak, poprawiłam sie.

A ordynator go postraszył.

Wolał więc uciec ze szpitala i nawet mi nie powiedział dlaczego. Wstydził się, czy wolał o tym nie mówić. Na zasadzie, co z oczu to z myśli i po problemie.

Uuuu, kiedyś pewnie o tym powie.

Będę udawać, że o niczym nie wiem ale ordynator miał rację. Nadciśnienie i cukrzyca niejednego mężczyznę załatwiły.
Przypomniało mi się często powtarzane dość trywialne powiedzenie, że; kobieta zawsze może choć nie zawsze ma ochotę a mężczyzna zawsze ma ochotę ale nie zawsze może albo wcale nie może.
To dopiero problem.
Na rozmyślaniu o seksualności mężczyzn w podeszłym wieku upłynęła mi droga do Bielska, do szpitala, do mamy.
Na szczęście tu wszystko było dobrze. Wybroczyny w oku wchłaniają się, krwawiące naczyńka w siatkówce zamknięto laserem, a do oka podają antybiotyk w iniekcji. Mama poleży około dwóch tygodni, a potem może wymiana ciała szklistego na silikonowe, lub olejowe. To się dopiero okaże, czy będzie taka potrzeba.. Pielęgniarka doradziła mi, żeby skontaktować się z Kliniką Okulistyczną w Katowicach, bo tam prof. Gierkowa ma bardzo dobre efekty leczenia takich przypadków.
Zabrałam mamę na kawę do szpitalnej kafejki i przy kawusi opowiedziałam jej o moim ponownym związku z Kubą. Myślałam, że już nie pamięta o nim ale gdzież? Pamiętała i to dokładnie, wszystko. Była zdziwiona, że się nie ożenił, że nie ma dzieci itd..

Jeszcze bardziej zdziwiłam się, kiedy po chwili wzięła mnie za rękę i powiedziała;

- Córcia, masz już swoje lata, wiesz co dla ciebie dobre. Co ja mam do tego. Jak wam jest razem dobrze i chcecie żyć ze sobą, to nie czekaj na nic tylko bierzcie ślub, a ja będę się cieszyć, że nie jesteś sama. Zasługujesz na lepsze życie.

- Mamo, ja nie chcę ślubu - odpowiedziałam. - Przynajmniej na razie, a potem to zobaczę...musimy się bliżej poznać.

- No tak - mama nagle ożywiła się. - Ale przecież kiedyś będziecie ...no wiesz....no spać razem...to jak to tak, bez ślubu...?

- Chyba nie spaliście razem jak był u ciebie? - wyskoczyła. - Masz w pokoju u córki wersalkę....

- Mamuś - roześmiałam się. - Ja mam 58 lat, pamiętasz o tym?

- A rób sobie co chcesz - machnęła ręką. - Masz rację, cywilny ślub, to żaden ślub, to tak samo jakby się żyło na kocią łapę.

- No to żeśmy uzgodniły poglądy - zakończyłam. - To mam go przywieźć kiedyś do ciebie, czy nie?

- No jasne, muszę go jeszcze zobaczyć zanim całkiem oślepnę - odpowiedziała nerwowo, ni to złośliwie, ni z sarkazmem.

- Zaprowadź mnie na oddział, bo jestem zmęczona. - wzięła mnie za rękę i podniosła się z krzesła. Podreptałyśmy do sali.

Było mi żal mamy i nie mogłam jej nic powiedzieć, bo dusiły mnie łzy.

Wiedziałam, że swoje kalectwo przeżywa bardzo głęboko.

Wciąż powtarzała

- Boże, ja tak lubię wszystko widzieć, oglądać, czytać książki, gazety, tak mnie zawsze wszystko ciekawiło, a teraz co? Za co mnie to spotkało?

Czasem chce mi się wyć z żalu i bólu. Czemu mnie Bóg tak ukarał??

Nie potrafiłam nigdy na to odpowiedzieć.

Bo na takie pytania nie ma odpowiedzi.
Udało mi się, uśmiechałam się radośnie wracając do domu. Najważniejsze już załatwione.

Mama wie o Kubie, nawet bez większych oporów przyjęła moją nowinę. Teraz jeszcze syn i córka.

Syn kiedyś poznał Kubę ale pewnie go nie pamięta. Był małym brzdącem.

Córka zna Kubę z moich opowiadań, ze zdjęć.

Acha, jeszcze został brat. On też wiele słyszał o Kubie w tamtych czasach ale nie miał okazji go poznać.

Właściwie to czym ja się przejmuję, pytałam się w myślach.

Nie jestem w najmniejszym stopniu od nikogo zależna.

To moje życie. Mogę z nim robić co chcę. Dzieci są dorosłe i samodzielne. Mają swoje życie, więc o co chodzi?

Mam nadzieję, że nie będą wybrzydzać. A nawet gdyby miały coś przeciw, to i tak zrobię po swojemu.

Znają mnie, że zawsze mam swoje zdanie i nigdy nie pozwalałam nikomu mieszać w moich zabawkach.

Ja też nie wybierałam im partnerów życiowych.

Ale kurcze, tak jakoś mi dziwnie. Gdy się jest młodym to nikt nie zastanawia się nad takimi sprawami. Jest facet i dobrze.

To normalne ale w wieku poprodukcyjnym to jakoś tak nijako.

Tak się u nas przyjęło, że młodym to wypada, a starszym to nie uchodzi. Mało spotkałam kobiet w moim wieku, które wchodziłyby w nowe związki.

Może gdzieś cichaczem mają kogoś ale tak oficjalnie to się raczej nie zdarza.

Przeważnie są to wdowy, które po śmierci swoich mężów, poświęcają się dzieciom i wnukom.

Przywdziewają skromne, ochronne barwy, czeszą się w koczek albo robią trwałą.

Przestają się malować, zmieniają szpilki na pantofle na szkolnym obcasie.

Swoje życie zamieniają w wegetacje na bocznym torze.

Rozrywki, żadne. Jedynie telewizor, a w nim wieczorami wyciskacze łez,

a za dnia kuchnia, ogródek albo spacer z wnukami i częstsze chodzenie do kościoła.

To znaczy, że kobieta około sześćdziesiątki jest już spisana na straty.

Pół biedy jeśli jeszcze pracuje ale kiedy przejdzie na tę zasłużoną i wysłużoną emeryturę to klops. Klamka zapadła.

W środowiskach miejskich zapewne jest inaczej, tam jest więcej anonimowości ale na wsi, jest wszystko widoczne jak na talerzu.

W mieście nikt nikomu w metrykę nie zagląda, a tutaj, wszyscy wszystko widzą i wiedzą.

Moi sąsiedzi pewnie już sobie języki strzępią po wizytach Kuby.

Na razie żaden nie ma odwagi zagadnąć mnie o niego ale to tylko kwestia czasu.

Dobrze, że jestem z tzw, ptaków i nikt tak dokładnie nie wie ile mam lat. Tu u nas na rodowitych mieszkańców wsi, mówi się krzaki a na przyjezdnych, ptaki.

W zasadzie to nigdy nie przejmowałam się ludzkimi językami.

Żyłam tak jak chciałam, jak mnie było dobrze, a co ludzie o tym myśleli albo gadali to było mi zupełnie obojętne. Ubierałam się po swojemu.

Różniłam się od nobliwych i statecznych pań i to bardzo.

Zawsze w stylu free, zawsze kolorowo, dekolty, sznury korali, wysokie obcasy, długie spódnice, zwiewnie, koronkowo, kwieciście.

Pamiętam nie tak dawno, jedną scenkę z pobliskiego sklepu, gdy kupowałam pieczywo, a obok stały dwie sąsiadki.

Jedna z nich obrzucając mnie ciekawskim spojrzeniem powiedziała

- Nasza pani Grażynka to zawsze taka wystrojona, modna...

Na to druga - Młoda jeszcze to się może stroić, nie to co my...

O mało nie parsknęłam śmiechem, bo jedna z nich była w moim wieku, a druga o parę lat młodsza.

Wyszłam podbudowana. Kobieca próżność nie jest mi obca.

Gdybym taki komplement usłyszała od mężczyzny to bym się tak nie cieszyła ale usłyszeć od kobiety, to jest coś.
Przy tych myślowych potyczkach, droga minęła mi błyskawicznie.
Gdy dojechałam do domu, zaczęło się już ściemniać.
W domu niemiłe zaskoczenie. Brak prądu.
Podeszłam do sąsiadów, sprawdzić czy u nich też nie ma. Niestety też. Podobno ma nie być do jutra bo jest poważne uszkodzenie jakiegoś bloku w centrali, poinformował mnie sąsiad.
- No to ładnie - warknęłam wchodząc do siebie. - Lodówka mi do rana popłynie.
Miałam starą lodówkę. Wprawdzie nic wielkiego się z nią nie działo ale od dłuższego już czasu, szybko zarastała lodem.
Miałam z tym sporo roboty. Czasem gdy zapomniałam na czas odmrozić, to drzwiczki od zamrażalnika nie chciały się domknąć.
Pewnie uszczelki już się zużyły.
- Trzeba będzie wymienić cię, staruszko, na nowszy model. Przykro mi. - Mówiąc to pogładziłam lodówkę, jakbym chciała ją przeprosić i uprzedzić o tym, że jej czas już się kończy.
Lubię rozmawiać ze sprzętami, z różnymi przedmiotami, z moim samochodem. Czasem wydaje mi się, że mnie rozumieją.
Córka niekiedy pyta
- Mamo, był ktoś u ciebie?
- Dlaczego pytasz?
- Bo słyszałam, że z kimś rozmawiasz.
- A tak, rozmawiałam z kuchenką, bo drzwiczki od piekarnika się zacinają. Nie wiem co jej strzeliło do tego żelaznego łba - śmiałam się patrząc jak córka robi wielkie oczy.

- Mamuśka - córka pokręciła głową. - Takie przypadki się leczy, wiesz u kogo?

- Córuniu kochana - udawałam zmartwioną. - Nie ma takiego serwisu....Muszę z tym żyć, a ty ze mną.

Może to choroba albo coś w tym stylu ale bywało, że gdy mi auto nie chciało zapalić, to jak go ładnie poprosiłam, czule pogłaskałam, to zapaliło. Czyli "rozumne stworzenie".

Następny dzień zafundował mi niemiłe prezenty.
Szczerze mówiąc to powinnam się tego spodziewać ale gdy się buja w obłokach to trudno praktycznie myśleć.
Te niespodzianki to zalana kuchnia, z rozmrożonej lodówki, a druga, rachunki telefoniczne.
Wiedząc, że nie ma prądu mogłam przed pójściem spać podłożyć pod lodówkę kilka grubych ręczników. Miałabym mniej roboty.
A tak to rano przywitała mnie zalana podłoga i co gorsze, woda poszła pod wykładzinę, a tam są deski podłogowe.
Zebrałam wodę, przesunęłam lodówkę w drugi kąt kuchni i podniosłam wykładzinę. Rzeczywiście, podłoga była mokra. Powycierałam ile mogłam.
Dobrze, że "przyszedł" prąd, bo mogłam podłączyć dmuchawę, żeby to wszystko podsuszyć.
Klęłam jak szewc, bo nie mogłam się z tym wszystkim uporać, w pojedynkę. Namęczyłam się ale zrobiłam co było konieczne.
Około południa zjawił się listonosz i wręczył mi dwie koperty; jedna z Ery, druga z Telekomunikacji.
Rzuciłam koperty niedbale na szafkę i zajęłam się przygotowywaniem obiadu.
Miałam nowy przepis na zapiekankę rybną i chciałam go wypróbować, żeby móc zaimponować Kubie, gdy przyjedzie z następną wizytą.
Do niedawna jeszcze nie bardzo paliłam się do pichcenia,
a teraz znowu naszła mnie kucharska wena.
Lubiłam, gdy przygotowywane przeze mnie potrawy smakowały Kubie. Ponieważ wiedziałam, że sam prawie nie gotuje,tylko korzysta ze stołówki albo się odżywia na sucho, więc zaczęłam "stawać na paluszkach" by mu dogadzać.
Serce mi rosło, gdy widziałam, że mu smakuje, chociaż nie zawsze umiał to wyrazić słowami.

- Chyba wszystkie kobiety lubią gotować smaczności dla swoich mężczyzn? - "pomyślałam" głośno.

Pamiętam jak moja mama dogadzała ojcu.

Wymyślała przeróżne specjały i patrzyła z radością jak ojciec je pałaszował i przy okazji prawił jej komplementy.

Mój ojciec potrafił docenić jej starania.

- No Aniu, królewskie danie dzisiaj zrobiłaś - mówił głaszcząc mamę po ręce albo po policzku, a czasem i dał buziaka.

Mama wtedy rumieniła się jak dziewczynka i rozkwitała ze szczęścia. Wciąż mi powtarzała

- Pamiętaj dziecko, że mężczyzna jeśli ma żonę zadbaną i chętną do łóżka

oraz dobry obiad na stole, to jest zadowolony i nie ciągnie go na boki.

U rodziców to się sprawdzało, dlatego jej słowa zawsze gdzieś mi się plączą w głowie.




Otworzyłam po kolei koperty, z pełnym przekonaniem, że rachunki będą takie jak zwykle; abonament i najwyżej parę złotych więcej.
Najpierw z Ery i szok. Zamrugałam z przerażenia oczami na widok kwoty; 750,00 zł.
Nerwowo rozdarłam drugą kopertę z Tpsa.
Tu niewiele mniej; 690, 00.
- Jasny gwint - jęknęłam i usiadłam jak podcięta.
Popatrzyłam jeszcze raz na daty w bilingu, na numery i oświeciło mnie. "Za miłość trzeba będzie płacić.....",
przypomniały mi się w tej samej chwili słowa jakiejś piosenki, jednocześnie poczułam jak po plecach łażą mi przysłowiowe mrówki. Z nerwów, a może ze strachu.
- Półtora tysiąca, to blisko połowa mojej pensji, a niech to .... - tym razem już zaklęłam obrzydliwie.
Chyba ze strachu, bo niczego tak się zawsze nie bałam jak braku pieniędzy.
A tu zanosiło się, że gdy zapłacę te rachunki to zostanę bez grosza, a przede mną urodziny bratowej i całe dwa tygodnie do pensji, a potem w lipcu 10 urodziny wnuczka.
Wprawdzie miałam trochę tysiączków w akcjach ale tego nie da się ruszać, bo można stracić. To było zabezpieczenie przeznaczone na tak zwaną "czarną godzinę".

Z tego wszystkiego, odechciało mi się zapiekanki.

Wyjęłam ją z piekarnika, spróbowałam i zostawiłam. Odechciało mi się dosłownie wszystkiego.

Do tego, od wczoraj Kuba nie dzwonił i nie wiedziałam co u niego, czy wykupił leki, czy wygrali przetarg.

Zapaliłam papierosa i poszłam do swojej świątyni dumania, do ogrodu, pod wierzbę. Niewiele mi to dało.

Posiedziałam chwilę i wróciłam do domu. Pokręciłam się po kuchni i postanowiłam położyć się spać.

Tak po prostu, spać i już, żeby zapomnieć o wszystkim.

To była moja metoda na wszelkie zmartwienia, od dziecka.

Zasypiałam, a potem po przebudzeniu już inaczej patrzyłam na swoje problemy. To co było przerażające, nie do rozwikłania, po przebudzeniu robiło się mniejsze , bledsze.

Mało komu udaje się zasnąć w chwili stresu , a ja padam od razu. Tak się stało i tym razem.

Ledwo przyłożyłam głowę do poduszki, od razu zasnęłam.

Obudził mnie telefon od Kuby. Spojrzałam w okno, było już bardzo ciemno.

Po tonie jego głosu poznałam, że wszystko jest dobrze.

Z entuzjazmem mówił o wygranym przetargu, o robocie jaka go teraz czeka i ile za to zarobi.

Na koniec "pochwalił" mi się rachunkiem za telefon ale bez większych emocji. Też miał ponad 800,00 zł.

Kiedy mu powiedziałam o swoich kwotach, na chwilę zamilkł, jakby nie wiedział co powiedzieć. Wreszcie odezwał się

- Musimy trochę ograniczyć nasze rozmowy, bo to nie ma sensu napychać kabzę operatorom.

I tyle. Tylko tyle, cholera.

Było mi przykro, bo myślałam, że mnie pocieszy, zapyta czy mam pieniądze.

Przecież na niego też trochę wydałam pieniędzy. A on ani grosza, nawet się nie zapytał ile co kosztuje.

Zdaje sobie przecież sprawę, że ja pracuję w budżetówce, a nie w we własnej firmie.

Na koniec rozmowy zaproponował, żebyśmy dzwonili do siebie co drugi dzień na zmianę. Przystałam na to. Jak mus to mus. Forsa dominuje wyższe potrzeby.

No cóż, pomyślałam, przecież to ja do niego pierwsza zadzwoniłam. Potem też dzwoniliśmy po kilka razy dziennie.

Nie myślałam wtedy o kosztach tylko o nim, o rozmowie z nim. Lekkomyślność kosztuje i nie ma tu co rozdzierać szat tylko zapłacić.

Zanim się pożegnaliśmy, dodał jeszcze, że nie będzie mógł przyjechać przez cały miesiąc, bo czeka go dużo roboty, a terminy mają napięte.

- Szkoda - odparłam, trochę zawiedziona.

- Planowałam, że pojedziemy razem do brata, na urodziny bratowej, wtedy będą wszyscy i mogłabym Cię przedstawić rodzince. Mama już wie o Tobie i chciałby cię zobaczyć.

Potem w lipcu są urodziny mojego wnuka. Też chcę tam pojechać z tobą...

- Grażynko - tłumaczył - Bardzo się cieszę, że chcesz mnie przedstawić rodzinie, bo ja też bym chciał ich poznać ale sama chyba rozumiesz, że nie mogę zawalić terminu.

To dla mnie ważne. Bardzo ważne. To jest moje być czy nie być.

- Rozumiem Kubuś - mruknęłam, bo co innego mogłam powiedzieć. - Tylko jest mi trochę smutno, bo pokrzyżują mi się wszystkie plany. Od pierwszego lipca mam planowy urlop i myślałam, że gdzieś na parę dni wyskoczymy, nad morze na przykład.

Dawno nie byłam nad Bałtykiem, a tak marzy mi się pobyt w Łebie. Połazić po wydmach, posiedzieć nad morzem, wyciszyć się.

Uwielbiam to. Tobie też by się przydało parę dni urlopu i zmiana klimatu, otocznia...

- Morze? - zdziwił się - A co tam może być ciekawego w sezonie?

Tłum wczasowiczów, brudna plaża i woda, zgiełk...Nie, absolutnie. To nie dla mnie. Byłem raz w życiu i to mi wystarczy. Na morze mnie nie namówisz.

Poza tym, ja zawsze wyjeżdżam na urlop zimą, na narty. Tylko tak mogę odpoczywać.

- Kochanie - odpaliłam, bo mnie lekko zirytował. - Nie umiem jeździć na nartach, a zimy mam po dziurki w nosie, tu u siebie, na wsi.

Zaspy, mróz, odśnieżanie. Nie namówisz mnie na narty - powtórzyłam jego słowa.

- Graziu, toż to sama przyjemność odrzucać śnieg. Relaks.

- Chyba nigdy nie odrzucałeś, skarbie śniegu, skoro uważasz to za relaks. Dla mnie to jest ciężka harówka, przez całą zimę.

- Widzę, że będę musiał nauczyć cie jazdy na nartach - skonstatował. - Pojedziemy do Wisły do mojego znajomego, to przekonasz się, jak spróbujesz, jaka to frajda.

Nie miałam ochoty na dalsze przerzucanie się argumentami, więc pierwsza zakończyłam rozmowę.

- Kuba, zostawmy tę dyskusję na kiedy indziej, bo przez telefon to się nie dogadamy. Poza tym już późno.

Mam rozumieć, że teraz na mnie kolej dzwonienia, zgodnie z twoją propozycją, tak? - zapytałam.

- Tak, oczywiście. Czekam kochanie pojutrze na telefon od ciebie.

- A godzinę też mi podasz? - dopytywałam złośliwie.

- No nie żartuj - obruszył się. - Dzwoń kiedy chcesz, przecież ja zawsze jestem w domu. Najlepiej będzie jednak późnym wieczorkiem.

- No to pa, Kuba. Nie zabieram ci czasu.

- Pa, Graziu - usłyszałam. - Tylko zapłać ten rachunek w terminie, bo wiesz, odsetki ci naliczą, a po co im jeszcze dokładać.

Ależ byłam zła. Nie wiem czemu ale byłam. Tak to jest jeśli się za dużo oczekuje. Nawet nie zapytałam czy leki wykupił, jak się czuje.

On też nic nie mówił, pewnie nie wykupił. Niech sobie robi co chce.

Nie będę mu matkować.

Albo ma być moim facetem albo synusiem. Synusia nie chcę.

Żeby sobie poprawić humor, zadzwoniłam do brata. Opowiedziałam mu co z mamą i tak ni z gruszki ni z pietruszki wpadł mi do głowy pomysł.

- Mirciu - zagadnęłam. - Nie masz na zbyciu jakiejś forsy?

Ile? - padło pytanie.

To mnie zaskoczyło. Nigdy nie pożyczałam od brata forsy i nie sądziłam, że tak od razu zaoferuje pomoc, bez zapytania na co,

- Tysiąc pięćset - nieśmiało wymieniłam kwotę.

- Nie ma sprawy - usłyszałam. - Podaj numer konta. Rano ci wyślę.

- Miruś ale..- chciałam powiedzieć, że oddam w dwóch ratach.

- Dobra, dobra - uprzedził mnie. - Oddasz kiedy będziesz mogła.

- Braciszku, jesteś wielki, życie mi ratujesz - podziękowałam radośnie.

Ledwo odłożyłam słuchawkę, a ponownie odezwał się dzwonek telefonu.

Sadziłam, że to może brat coś chce ale nie, to był Kuba.

- Co się stało kochanie? - zaciekawiłam się.

- Wiesz, tak sobie pomyślałem, że może ...że.. - Kuba mówił powoli, trochę nieskładnie.

- No, że może zapłacę te twoje rachunki za telefon - wyrzucił jednym tchem.

Zamurowało mnie. Tego się nie spodziewałam.

Nie byłoby to głupie, myślałam błyskawicznie. Nie musiałabym pożyczać od brata ale w tej samej chwili powiedziałam.

- Dzięki Kubuś, że pomyślałeś o tym ale ja sobie dam radę. W końcu to ja dzwoniłam, a ty też przecież masz dużo do płacenia.

- No tak ale mnie jest łatwiej niż tobie - argumentował z przekonaniem. - Tyle wydałaś ostatnio pieniędzy, na paliwo, jeżdżąc do Bielska, na piżamy i majtki dla mnie, na jedzenie, a ja nic...

- Daj spokój - odrzuciłam jego propozycję. - Przy następnej okazji ty będziesz płacił. Może być?

- No dobrze, jak tak chcesz - zgodził się.

Po jego telefonie zrobiło mi się lżej na sercu. A jednak dotarło do niego. Pomyślał o mnie i o moich finansach.

Parę słów, a jaka ulga i radość.

To nie chodzi o pieniądze ale o sam fakt, że czuje się w pewnym stopniu odpowiedzialny i chce mi pomóc.

Od razu przeszło mi rozżalenie. On po prostu wolno myśli, stwierdziłam. Musi wszystko przeliczyć, przetrawić, zmierzyć noniuszem, wyciągnąć pierwiastek i wtedy dopiero podejmuje decyzję.

Muszę zawsze mieć to na względzie.

Mogłam nareszcie spokojnie iść spać dalej..

Kuba zdał egzamin z empatii. Brat pożyczy pieniądze i nie muszę oddawać w terminie.

Rachunki zapłacę bez obsuwy. Czyż życie nie jest piękne i ciekawe. Wszystko się zmienia jak w kalejdoskopie. Raz na dole, raz na górze.

Moja metoda i tym razem zadziałała. Na problemy najlepszym lekarstwem jest sen.

Przespałam się i od razu wszystko się ułożyło po mojej myśli. Bez szarpania się, bez nerwów.

Szkoda tylko, że z tym urlopem nie wyszło i te narty Kuby i moje morze....Mamy jeszcze czas. Jakoś się to wszystko pomału ułoży. Powinno być dobrze....
Następne dni mijały w szalonym tempie.
Wróciłam po urlopie do pracy, w sam raz na czas kontroli,
która zajęła nam kilka dni.
Było trochę zamieszania,
nerwówki, jak to zwykle podczas kontroli
ale na szczęście wszystko było w najlepszym porządku.
Jednak panie inspektorki, w protokole pokontrolnym
musiały wpisać jakieś usterki
więc znalazło się parę drobnych niedociągnięć;
brak podpisu dwóch pracowników na liście obecności,
parę miesięcy temu,
brak mojej parafki przy planie urlopów w ubiegłym roku
i parę jeszcze drobiażdżków.
Nie robiłam z tego żadnego rwetesu bo wiem,
że one muszą się czymś wykazać.
Gdyby nie było żadnych uchybień,
to nie byłoby dowodu, że wykonały swoją pracę.
Za to im płacą.
Zawsze mnie śmieszyły, a i trochę irytowały takie kontrole,
bo nikt nie zwracał uwagi jak funkcjonuje placówka
pod względem merytorycznym, zadaniowym
tyko każdy czepiał się papierków.
Mogło być wszędzie do chrzanu
ale jak w papierach było od kropki do kropki
i według przepisów, jeśli nie było skarg i zażaleń,
to według kontrolujących, placówka była w porządku.
Oj gdybym ja była w takiej ekipie,
to wiedziałabym gdzie i czego szukać.
Uważam, że osoby pracujące w jednostkach
prowadzących kontrole, powinny wcześniej pracować
kilka lat w placówkach o profilu zbliżonym do tych,
które potem kontrolują.
To bardzo by im pomogło i może wcześniej dałoby się wyłapać
poważniejsze niedociągnięcia. Ale to nie moja broszka.
Niech każdy robi najlepiej jak umie, to do czego jest przypisany.
Ja staram się tak robić ale czasem ogarnia mnie zniechęcenie.
Zastanawiam się jak to się dzieje,
że co roku moi koledzy dostają nagrody, odznaczenia,
chociaż dobrze wiem jak w ich placówkach wygląda praca,
a ja najwyżej kwiaty, gratulacje
i jakiś list pochwalny w eleganckim etui.
A przecież mam sporo miejsca na klatce;
na medale, odznaczenia. Cholera!
Może kiedyś z okazji emerytury, doczekam się...
Marzenia ściętej głowy. Nie z tej opcji politycznej jestem.
Tak to u nas już jest, odkąd pamiętam.
Jedni są od roboty
a inni od wystawiania piersi do przypinania odznaczeń.
Nie zanosi się aby to uległo zmianie.
Ale się rozwodzę nad tym na co nie mam żadnego wpływu.
Szkoda czasu na bezpłodne rozmyślania.
Kontrola zakończona, protokoły podpisane,
a teraz czas na prawdziwy urlop.
Ten planowany. Całe trzy tygodnie.
Zgodnie z umową, telefony między mną a Kubą
były wyliczone co do częstotliwości,
a nawet co do czasu trwania.
Tak na oko dwie, trzy minuty.
Byłam niezadowolona. Co można powiedzieć ukochanemu
w ciągu trzech minut?
- Dzień dobry kochanie. Co u ciebie, co robisz,
jak zdrowie, bierzesz leki?
Jak z projektem, dużo jeszcze zostało?
Najczęściej ja pytałam, a Kuba odpowiadał skrótami.
Sam, też niewiele mnie pytał. Zawsze mówił
- Mów ty, bo ja tak szybko nie potrafię mówić.
Mówiłam więc ale to już nie były te ciepłe, czułe słowa,
wyznania,
tylko wymiana informacji, szybka, pobieżna,
przeliczna na złotówki.
Było mi z tym źle.
Brakowało mi tych naszych dawnych rozmów.
Byłam wściekła,
że moje samopoczucie ograniczają pieniądze,
a właściwie ich brak.
Nie wiedziałam jak zorganizować sobie urlop.
Moje plany wzięły w łeb, przez Kuby pracę,
a nie miałam ochoty siedzieć sama w domu.
Mama już wydobrzała w szpitalu.
Wróciła do domu więc nie musiałam być pod telefonem.
Poza tym brat z bratową zjechali na lipiec do mamy,
bo mają tam mnóstwo roboty w ogrodzie, przy domu.
Mogłam spokojnie, bez stresu wybyć,
w sobie tylko wiadomym kierunku.
A tu ściana.
Nie mogłam tak od razu wyjechać, bez uprzedzenia Kuby.
W końcu, skoro jesteśmy już parą
to wypada poinformować go o tym.
Może lepiej delikatnie zapytać, co on na to?
Zadzwoniłam do Kuby.
- Kubuś, kochanie, mam do ciebie pytanie - zaczęłam.
- Co byś powiedział gdybym sama pojechała na wczasy
nad morze, skoro ty nie masz czasu?
W słuchawce zaległa cisza,
słyszałam tylko jego ciężki oddech.
Wiedziałam co to znaczy. Intensywnie myślał.
Przeżuwa słowa zanim je wypuści z ust.
Po chwili usłyszałam
- Grażynko, a nie możesz urlopu spędzić w domu?
Przecież u ciebie jest tak jak na wczasach.
Po co masz wydawać pieniądze,
tułać się nie wiadomo gdzie.....
Tego się nie spodziewałam,
więc nie czekając na dalsze jego wywody,
szybko weszłam mu w słowa.
- Kuba, ja cały rok zapieprzam jak mały traktorek.
Mam jeszcze nie wybrany urlop z zeszłego roku.
Chcę się stąd wyrwać, chociaż na tydzień,
zmienić obrazy w polu widzenia.
Mama jest pod opieką brata więc ja spokojnie mogę jechać.
Znowu cisza w słuchawce.
Zaczęło mnie to bawić. Czekałam cierpliwie co on powie.
W końcu wydusił z siebie.
- Słuchaj, skoro chcesz gdzieś wyjechać to może.....
no wiesz...
przyjedź.... do mnie.....
- Nie może być! - prawie krzyknęłam.
- Ty mnie zapraszasz do siebie???
Nie wiem co powiedzieć.
Mam się cieszyć czy bać - zaczęłam żartować.
- No nie, dlaczego bać? - nie załapał żartu.
- Wprawdzie u mnie jest ciasno i to tylko bloki
ale może się nie zanudzisz.
Wiesz, że jestem na okrągło zajęty...
i nie będę mógł poświęcić ci zbyt dużo czasu
- Kochanie wiem - uspokoiłam go.
- Nie jestem dzieckiem żeby ci przeszkadzać.
Świetnie to wymyśliłeś - chwaliłam mojego mężczyznę.
- Ja o tym nie pomyślałam. Ty masz głowę.
Z przyjemnością poodwiedzam stare kąty,
no i będziemy razem.
Cieszysz się?
- Tak Graziu, cieszę się... - zawiesił głos.
- Tylko...tylko wiesz, daj mi parę dni, dobrze?
- Nie rozumiem - zdziwiłam się.
- Dlaczego, aż parę dni?
Przecież mogę być u ciebie już jutro?
- Tak, ale ja muszę się przygotować...
bo wiesz...dawno nikt mnie odwiedzał..
trzeba trochę posprzątać.
Usiadłam z wrażenia i zaczęłam się śmiać
jakbym usłyszała świetny dowcip.
- Nie żartuj Kuba - próbowałam opanować śmiech.
- Co masz do sprzątania?
Odkurzyć i tyle..
- Nie, okna muszę umyć, firanki uprać...-
zaczął po kolei wymieniać wszystkie pomieszczenia
w mieszkaniu, sprzęty..
- No to kiedy mam być? - przestało mnie to już bawić.
- Dzisiaj jest poniedziałek.... - zastanawiał się głośno
- To może w sobotę.
- Tyle dni będziesz sprzątał?! - nie wytrzymałam.
- Toż to tylko garsoniera a nie dom jednorodzinny.
- No tak ale chcę dobrze posprzątać...
żebyś nie uciekła od progu.
Na tym skończyliśmy naszą dziwną rozmowę.
Długo nie mogłam wyjść z podziwu.
Nie wiedziałam czy to żart, czy prawda.
Tydzień sprzątania w mieszkaniu 35 metrowym?
Chyba, że...że nie sprzątał od miesięcy, a może i lat?
Nie, to niemożliwe, od razu uznałam,
że na pewno ma jakieś powody,
dla których mnie nie zaprasza od jutra,
bo to sprzątanie jakoś mi nie pasowało.
Trudno, stwierdziłam trochę rozczarowana
ale i zaintrygowana,
pojadę w sobotę.
Z jednego się cieszyłam.
Z udanego fortelu.
Już dawno miałam ochotę na to aby mnie
zaprosił do siebie.
Nic przecież nie stało na przeszkodzie.
Mówił, że mieszka sam, więc nie powinno
być żadnego problemu
ale on jakoś nigdy nie proponował.
Wolał przyjeżdżać do mnie.
Ja nie chciałam być natarczywa i napraszać się
więc uruchomiłam szare komórki.
Żeby go sprowokować,
wymyśliłam ten mój samotny wyjazd
nad morze.
Wiedziałam, że jest zazdrosny,
bo nie raz się o tym już przekonałam,
więc jego reakcja była dla mnie do przewidzenia.
Trafiłam w dziesiątkę.
Nawet się nie zorientował i bardzo dobrze.
Chciałam zobaczyć jak mieszka, poznać jego wspólnika,
warunki w jakich żyje.
On już poznał moje otoczenie więc teraz kolej na mnie.
Tydzień minął mi na drobnych pracach w ogródku,
w domu i na rozmyślaniu, jak to tam będzie u niego.
Potem pod koniec pakowanie
i byłam już cała w skowronkach.
Jak przystało na przewidująca i gospodarną kobietę,
upiekłam ciasto, kurczaka, ugotowałam ruskie pierogi,
bo wiem, że to jego przysmak, mój też i w sobotę skoro świt
odpaliłam samochód i pomknęłam na spotkanie z Kubą.
Trochę się obawiałam, bo to około 400 kilometrów i po raz
pierwszy wybrałam się samochodem w tak daleką podróż
nie znając trasy i w dodatku sama.
Z drogi zadzwoniłam do Kuby i od razu
naraziłam się na jego niezadowolenie.
- Kubuś, jestem już w drodze -
komunikowałam z entuzjazmem.
- Powinnam być u ciebie około piętnastej.
- Jak to w drodze??!! - niemal krzyknął.
- Ty jedziesz samochodem!!???
- Tak, a co w tym złego? - pytałam zaskoczona.
- A czym miałam jechać??
- Grażyna - sapał z nerwów.
- Ty oszalałaś! Kobieta, w taką trasę i samochodem...
myślałem, że jesteś rozsądna...
Przecież masz dobre połączenie pociągiem.
- To co, mam zawracać i wsiadać w pociąg? -
prawie warknęłam do telefonu.
- Byłbym spokojniejszy - wydyszał już trochę ciszej.
- Jeśli zawrócę do domu, to już nie przyjadę -
odparłam dość oschle.
- Od piętnastu lat prowadzę samochód
i nie widzę powodu dla którego miałabym się
tłuc pociągiem
i to z przesiadkami. Wiesz, że nienawidzę pociągów.
- No dobrze, przyjeżdżaj - złagodniał i dał za wygraną.
- Tylko, proszę jedź ostrożnie i odpoczywaj często.
Boję się o ciebie.
Przecież to jest bardzo uczęszczana trasa,
jest tyle wypadków...dzwoń często, żebym był spokojny.

Ufff.... Byłam bardziej zmęczona tą rozmową niż jazdą.
Uwielbiam jazdę samochodem, a on mi każe pociągiem,
śmiałam się sama do siebie.
Zajechałam na dużą stację benzynową za Tarnowem.
Napoiłam mojego Cytruska,
a sama weszłam do eleganckiej restauracji
na późne śniadanie i na kawę.
Byłam przyjemnie zaskoczona,
bo restauracja była naprawdę
elegancka, nowoczesna i bardzo czysta.
Wygodne siedziska w lożach, dużo prawdziwych kwiatów
i miła muzyczka sącząca się z dyskretnie
rozwieszonych na ścianach głośników
tworzyły bardzo miłą i ciepłą atmosferę.
Posilona, ożywiona mocną i dobrą kawą,
zadzwoniłam do Kuby
odmeldować się i ruszyłam dalej.
Podróż minęła bez jakichkolwiek przygód.
Ruch był duży ale za to widoki piękne.
Mijany Sandomierz położony na wzgórzu ,
potem most na Wiśle w Annopolu, cieszyły moje oczy.
Kiedy dojechałam do Lublina
serce zaczęło mi podskakiwać
jak piłeczka pingpongowa.
Nie widziałam Kuby ponad miesiąc.
Stęskniłam się okrutnie.
Chciałam już być z nim,
w jego objęciach, czuć jego dłonie na moim ciele,
usta bliziutko,
jak najbliżej i te jego oczy,
te oczy, których przez tyle lat,
w żaden sposób nie mogłam wymazać z pamięci.
Tyle lat we wspomnieniach patrzyły na mnie.
A teraz, za chwilę znowu je zobaczę.
Nie wiem co było w jego oczach
ale one wciąż miały władzę nade mną.
Na samą myśl czułam dreszcze na ciele i suchość w ustach.
Chyba to są te motyle...
Minęłam granice miasta
i nagle gwałtownie zahamowałam.
Po prawej stronie na poboczu stał Kuba obok swojego Tico
i machał do mnie ręką..
On jest niemożliwy, pomyślałam.
Raz potrafi doprowadzić mnie do wściekłości,
a kiedy indziej rozczulić do łez.
I jak tu się na niego złościć. Nie można, cholerka.
No nie można.
Zanim zdążyłam się wygramolić z auta,
Kuba podbiegł do mnie i patrzył jak zaczarowany.
Nie wiedziałam o co mu chodzi.
Pomógł mi wysiąść, potem przytulił
i staliśmy tak spleceni
w uścisku jak posąg kochanków.
Mijające nas samochody, włączały na chwilę klaksony.
Było to dość zabawne ale i wesołe.
Po chwili Kuba odsunął mnie lekko od siebie,
popatrzył jeszcze raz i aż cmoknął,
chyba z zachwytu, bo na to wskazywały słowa,
które wypowiedział.
- Kochanie, tobie znów ubyło lat. Jak ty to robisz?
- Naprawdę? - spłoniłam się jak nastolatka.
- Wydaje ci się, jestem taka sama.
- O nie - zaprotestował. - Piękniejesz w oczach.
Aż się dziwię, że chcesz się wiązać
z takim dziadkiem jak ja..
Nie odpowiedziałam nic tylko przytuliłam się do niego.
Dla mnie był przystojny i piękny, bo mój.
Jak chce potrafi być miły,
czuły i na komplement się zdobyć,
myślałam uradowana.
Któraż kobieta nie ucieszy się,
gdy luby prawi jej takie słodkości.
Wciąż powtarzam, że u kobiety osławiony punkt G
mieści się w uszach
ale nie wszyscy mężczyźni o tym wiedzą. A szkoda.
Mój Kuba chyba wie albo tylko tak mu się czasem udaje.
- No, kochanie - pierwszy odezwał się Kuba.
- Wsiadaj i jedź za mną.
Ruszyliśmy powoli, bo ruch miejski był duży.
Godziny szczytu i to w mieście wojewódzkim.
Po drodze zobaczyłam trolejbus
i aż łzy mi się zakręciły w oczach.
Tyle lat nie widziałam lubelskiego "trajtka".
Tyle wspomnień, tyle zdarzeń, przygód...Ech..

Dojechaliśmy na osiedle Czuby.
Tu mieszkał Kuba.
Ogromne dziesięciopiętrowe bloki, mało zieleni,
taki trochę księżycowy krajobraz.
Zaparkowaliśmy samochody przed blokiem
i obładowani moimi bagażami,
wjechaliśmy windą na dziewiąte piętro.
Zżerała mnie ciekawość,
jak też wygląda to jego wysprzątane mieszkanie.

3 komentarze:

  1. Przepiękne ... Czytam kolejne i pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. I już ?koniec?;)
    Dzień dobry:) Skorzystałam z okazji,że moje dzieciaki (wnuczek i synek) śpią i czytam archiwum od pierwszego wpisu;)!
    Tak mnie wciągnęło,że aż nie zauważyłam upływającego czasu;))
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I jeszcze chciałam zapytać, czy mogę kiedyś wykorzystać to,że kobiety mają punkt G w uszach tylko nie wszyscy mężczyźni o tym wiedzą?Kiedyś już to słyszałam, ale mi wyleciało z pamięci;)

      Usuń