Witam Cię miły gościu.

Zaglądasz do mnie, jakże mi miło.
Zostaw komentarz, swój link, żebym mogła Cię odwiedzić, jeśli mnie zaprosisz.

Jeśli przemkniesz bez śladu, może nie będę płakać ale będzie mi smutno.


Łączna liczba wyświetleń

środa, 28 listopada 2012

Oleńka - 12

Wyszłam ze szpitala zupełnie zdruzgotana. Nie poszłam do matki, chociaż wiedziałam, że czeka na mnie. Nie mogłam w takiej chwili z nią rozmawiać. Nie tylko dlatego, że byłam przygnębiona lecz to, co powiedziała Emilia, zasiało we mnie niepewność. Zaczęłam wątpić w prawdomówność matki. Znałam swoich rodziców, żyłam z nimi tyle lat i nigdy nie widziałam ojca w stanie upojenia alkoholowego, nigdy  nie podniósł ręki na matkę, aczkolwiek w słowach nie przebierał, ale matka też nie była mu dłużna. Cóż więc  się wydarzyło w domu, że matka trafiła do szpitala pobita, a ojciec nie powiedział mi prawdy, tylko wymyślił zawał? Pomyślałam, że muszę sama przekonać się jak było naprawdę, pojadę do ojca, porozmawiam z nim i z rodzeństwem i może wtedy  coś się wyjaśni. Ale najpierw muszę zająć się Tomeczkiem. Rodzina może poczekać, mój synek jest teraz w potrzebie.
Pojechałam do domu i zaczęłam szukać w internecie specjalistów. Znalazłam kilku i aż dwóch w naszym mieście. To już było coś, jak światełko w tunelu. Zdawałam sobie sprawę, że wizyta będzie sporo kosztować. Miałam trochę oszczędności, więc na spokojnie rozważałam następne kroki działania. Ogarnęłam mieszkanie, zrobiłam sobie zupkę z torebki, bo na gotowanie obiadu nie miałam czasu ani głowy i gdy już posilona, odświeżona wybierałam się do wyjścia, zadzwoniła komórka.
- Pani Aleksandro, to ja – usłyszałam ciepły baryton pana mecenasa. - Mam pilną sprawę do pani, możemy się zaraz spotkać?
- Panie mecenasie, przecież niedawno się widzieliśmy – odpowiedziałam, wychodząc z mieszkania. - Teraz nie mogę, bo mam coś pilnego do załatwienia, może wieczorem?
I nagle zaczęłam mu opowiadać o chorobie synka, o tym, że idę szukać pomocy prywatnie u specjalisty spoza szpitala, że nic nie mówiłam Emilii i prosiłam go, żeby też zachował to w tajemnicy...
- Ależ pani Oleńko, ja w tej sprawie do pani – usłyszałam w odpowiedzi. - Wiem o pani synku i Emilia też już wie, dlatego musimy się koniecznie spotkać, proszę za godzinę być w kafejce przy szpitalu.
Zaskoczona zaniemówiłam, po chwili tylko mruknęłam:
- Dobrze, będę.
Nie wracałam już do domu, tylko podjechałam do centrum miasta poszukać sklepu z artykułami dziecięcymi. Po drodze zastanawiałam się, jak to się stało, ze mecenas wie o stanie zdrowia mojego Tomeczka i że powiedział o tym Emilii, bo przecież   sam mnie przestrzegał, żeby niczym jej nie martwić.
„A może on zna jakiegoś dobrego specjalistę?” błysnęła mi myśl. „Chyba tak, bo po co chce się ze mną spotkać?”. Nie należę do osób, które się zamartwiają na zapas, a każda iskierka nadziei uspokaja mnie i dodaje sił. Tak było i tym razem.
Wyciszona weszłam do marketu na dział dziecięcy i od razu podeszłam do sympatycznie wyglądającej ekspedientki, prosząc o pomoc w skompletowaniu wszystkiego co potrzebne jest dla noworodka. Kobieta zajęła się mną profesjonalnie i z wielkim zaangażowaniem. W ciągu pół godziny w wybranym przeze mnie łóżeczku piętrzyła się góra kolorowych ciuszków, kosmetyków, kocyków, zabawek, śliczny wózeczek i mnóstwo przeróżnych drobiazgów, o istnieniu których do tej pory nie wiedziałam. Wybór był ogromny, fasony, kolory przyprawiały o zawrót głowy, ale ceny mnie przerażały. Musiałam bacznie sprawdzać ceny, bo gdybym brała to, co pani mi proponowała, to wyszłabym ze sklepu z pustym kontem.  Zapłaciłam kartą, podałam adres i umówiłam się z panią co do pory dostawy.
- Najlepiej jutro rano, bo dzisiaj mam jeszcze parę spraw do załatwienia i nie wiem kiedy dotrę do domu - oznajmiłam, co pani ekspedientce bardzo odpowiadało, bo nie będzie musiała się spieszyć z pakowaniem.
- No, jedno już z głowy – odetchnęłam z ulgą, wychodząc ze sklepu.  Nie spodziewałam się, że tak drogie są wyprawki dla niemowląt. Liczyłam się z wydatkami, ale żeby aż tyle, to mnie zaskoczyło. A to dopiero początek. Pomyślałam o kobietach, które nie mają rodziny, pracy, mężów, żadnych oszczędności i aż mnie dreszcze przeszedł. Dobrze, że ja mam pracę, dach na głową  i panią Emilie u boku.
Moje konto  dość mocno się  uszczupliło, ale najważniejsze, że synkowi nie będzie niczego brakować. Podekscytowana udanymi zakupami  poszłam na spotkanie z mecenasem. Gdy tylko przekroczyłam drzwi kawiarni mój nastrój gwałtownie uległ zmianie.
Przy stoliku, z panem mecenasem siedzieli rodzice Tomka.
- No, nie, tylko nie to – burknęłam pod nosem, podchodząc na zwolnionych obrotach.
Zaskoczył mnie widok tych państwa, ale gdy podeszłam bliżej, zobaczyłam że patrzą na mnie inaczej niż przy pierwszym spotkaniu. Kobieta była ożywiona i uśmiechnęła się na powitanie, a mężczyzna dość przychylenie patrzył na mnie.
- Witam ponownie – palnęłam z głupia frant. - Nie spodziewałam się państwa, pan mecenas nic nie mówił... - zawiesiłam pytający wzrok na twarzy mecenasa.
- Tak, tak, kochanie – weszła mi w słowa kobieta. -
To, „kochanie”, zupełnie nie pasowało do sytuacji, szczególnie po wcześniejszej naszej rozmowie.  
- Wiemy o dolegliwościach naszego wnusia  - mówiła, nie zwracając uwagi na moje zdziwienie – chcemy ci pomóc, tylko nie odmawiaj, bo mamy w rodzinie dobrego pediatrę klinicznego, jutro będzie w szpitalu i zbada Tomeczka, już skontaktował się z ordynatorem i dostał zgodę  – trajkotała, cały czas uśmiechając się do mnie, jakby czekała, że rzucę się jej na szyję.
Usiadłam ciężko. Pan mecenas delikatnie poklepał mnie po ramieniu, mówiąc:
- Pani, Aleksandro, proszę mi nie mieć za złe, bo tak zdecydowała Emilia, gdy jej powiedziałem o stanie zdrowia pani dziecka. Tak się składa, że ta młoda lekarka, a którą pani rozmawiała, to córka moich przyjaciół. Natknąłem się na nią na korytarzu, bo pomyślałem, że zastanę tam panią. Od razu wróciłem do Emilii i to ona prosiła, żebym powiadomił dziadków Tomeczka. A oni zrobili resztę... Dobrze się stało, bo już jutro będzie pani wiedziała co dalej...
Siedziałam jak słup soli, a w głowie miałam istny zamęt. Parę godzin temu byłam prawie na dnie rozpaczy, a teraz wszystko wygląda inaczej, jest nadzieja. Mimo, że się ucieszyłam z planowanej konsultacji, nie mogłam wykrzesać z siebie odrobiny wdzięczności i jednego ciepłego słowa. Wiedziałam, że powinnam, że wypada, ale nie mogłam. Natomiast bezwiednie wyrwało mi się coś, czego nie powinnam w tamtej chwili powiedzieć:
- To już nie potrzeba badań genetycznych? - mówiąc to ściągnęłam odruchowo brwi, co mogło sprawić wrażenie oskarżenia. - Państwo sami zdecydowali, bez porozumienia ze mną, to znaczy, że ja się dla was nie liczę, tylko  wnuk nagle jest ważny, a ja to...
- Oleńko, dziecko, jak możesz tak mówić – matka Tomka podeszła i objęła mnie. - Jesteś ważna, ależ tak, ale gdybyśmy się ciebie spytali, czy coś by to zmieniło? Przecież nie odmówiłabyś? A tu liczy się czas. Dziecko, ja byłam matką i wiem jak to jest, bo Tomek miał podobne problemy po urodzeniu... Jego serduszko prawie stanęło...