Od parunastu dni mam przerwę w kontakcie ze światem. Zrezygnowałam z telefonu stacjonarnego i Neostrady, ze względów wyłącznie oszczędnościowych. Z telefonu korzystałam sporadycznie, a poza tym mam komórkę, która jest mi bardziej przydatna niż stacjonarny. Nie ma sensu płacić abonamentu dla samego płacenia. A ponieważ internet jest uzależniony od telefonu, więc też musiałam zrezygnować. Czy jest mi źle bez internetu? I tak i nie. Tak, bo bez dostępu do internetu czuję się jak na wygnaniu, zżera mnie ciekawość co słychać u Was, a nie, bo nagle czas mi się rozciągnął jak guma od... wiadomo czego i spokojnie mogę robić wszystko co mi tylko przyjdzie do głowy. Niedawno narzekałam na blogu, że czas szybko pędzi i co chwilę jest piątek, a teraz zdarza mi się dziwić, że to jeszcze ten sam dzień. Jednak internet pożera czas, bo nie da się ustalić sztywnych ram do korzystania z tego przybytku, przynajmniej ja nie potrafię. I z powodu braku dostępu do netu, zajęłam się trochę moim domem. Wysprzątałam dwie piwnice, komórkę, a co najważniejsze – przejrzałam szafy, komodę i przygotowałam kilka worów z różnymi rzeczami do wyrzucenia. Zrobiło mi się w domu luźno i lekko na duszy. Chociaż serce mi się kroiło w plasterki, gdy przebierałam garderobę, to zamykałam oczy i wrzucałam do worów kolejną bluzkę, sweter czy spódnicę. Ładne, dobre, niezniszczone, ale po co mi tyle ciuszków? Zostawiłam to co jest niezbędne, a reszta może się komuś przyda. Za tydzień będzie u nas wiosenna zbiórka używanych rzeczy, więc zdążyłam w sam raz.
W najbliższych dniach dostanę zamówiony modem internetu bezprzewodowego na kartę, więc powrócę do świata, a na razie pożyczam modem od córki, żeby tylko sprawdzić pocztę. Tak szczerze, to już mi tęskno do blogów. Pozdrawiam wszystkich i do „zobaczenia”.