Witam Cię miły gościu.

Zaglądasz do mnie, jakże mi miło.
Zostaw komentarz, swój link, żebym mogła Cię odwiedzić, jeśli mnie zaprosisz.

Jeśli przemkniesz bez śladu, może nie będę płakać ale będzie mi smutno.


Łączna liczba wyświetleń

piątek, 9 lipca 2010

Stara miłość nie rdzewieje??? ( 24 )

Byłam potwornie zmęczona. Ja mam zawsze takie szczęście, że jak się coś zacznie dziać ciekawego w moim życiu, to nagle jest tego bez liku. Czasem to już nie nadążam i marzę
o chwili spokoju i takiej zwykłej codzienności. A kiedy znów jest cisza i spokój za długo, to mnie zaczyna nosić i sama sobie wyszukuję problemy, które mnie nakręcają. Moja mama wciąż mi powtarza, że ja nigdy nie potrafię żyć tak jak wszyscy, spokojnie, bez wstrząsów. Bo to jest prawda. Po prostu nie potrafię i już. Taka jestem od dziecka i taka już chyba pozostanę.
Próbowałam zasnąć ale mimo zmęczenia nie mogłam. Słyszałam Kubę kręcącego się po kuchni, po pokoju. On też nie mógł zasnąć. Pewnie liczył, że zaśnie przy moim boku, a tu nic z tego. Dostał kosza. Ja też miałam ochotę przytulić się do niego ale nie mogłam sobie na to pozwolić. Miłość miłością, a poprawność postępowania musi być zachowana. Zbyt wiele razy w życiu ulegałam swoim mężczyznom. Zbyt często litowałam się, tłumaczyłam ich niewłaściwe postępowanie sama przed sobą, współczułam, przebaczałam, wierzyłam w przyrzeczenia. Nic to nie dało. Po dwóch nieudanych małżeństwach, nabrałam niechęci do mężczyzn, do stałego związku. Owszem, zdarzały się przelotne znajomości, takie na parę miesięcy i krótsze ale bez żadnych zobowiązań, bez wielkich uczuć, bez pomieszkiwania ze sobą. Ot, takie zwykłe randkowanie: kawiarnia, dancing, teatr, czasem wyjazd na weekend do jakiegoś pensjonatu i tyle. Od wielu już lat nie byłam z nikim tak blisko jak teraz z Kubą.
Odwykłam od problemów damsko męskich, a czuję, że przy Kubie będę miała pełne ręce roboty dosłownie i w przenośni.
Za oknem już zrobiło się całkiem jasno, a ja nie zmrużyłam jeszcze oka. Wprawdzie na dzisiejszy dzień nie miałam żadnych planów ale wypadałoby za parę godzin wstać, zrobić śniadanie i ugotować coś na obiad.
Gdy snułam plany obiadowe do pokoju ostrożnie wszedł Kuba. Stanął przy wersalce, przyglądał mi się chwilę i cichutko szepnął.
- Kotku, nie śpisz, może?
Nie "obudziłam się". Nie chciałam. Postał chwilę i wyszedł. Zauważyłam, że w ogóle się jeszcze nie rozebrał. Jego wola, westchnęłam i obróciłam się twarzą do ściany bo czułam, że chyba zasnę. I tak się stało.
Kiedy się obudziłam było już południe. Weszłam do pokoju, a tam w najlepsze drzemał na fotelu Kuba, w pełnym rynsztunku. Niechcący strąciłam popielniczkę ze stolika i narobiłam rumoru. Kuba obudził się i zamiast wstać to spojrzał tylko na mnie, uśmiechnął się blado i zsunął się na rogówkę. Zwinął się w kłębek i po chwili już chrapał.
- No ładnie - mruknęłam niezadowolona, bo teraz nie wiedziałam co dalej. Budzić go czy nie, robić śniadanie czy nie? Machnęłam ręką i zajęłam się sobą.
Ubrałam się, wzięłam z jego marynarki kluczyki od samochodu i poszłam na podwórko zobaczyć co z jego samochodem. Na szczęście jego Tico stało tylko jednym kołem na blaszanym deklu od szamba. Ruszyłam delikatnie do przodu, żeby przednie koło minęło dekiel i poszukałam dwie deski, żeby podłożyć pod koło. Udało się. Wyjechałam tyłem w bezpieczne miejsce. Tak naprawdę, to miał dużo szczęścia, że udało mu się przejechać po tej blasze, bo gdy próbowałam stanąć stopą, to blacha uginała się.
Potem przyciągnęłam ciężką żeliwną pokrywę i umieściłam ją na otworze szamba. Teraz można jeździć bez obawy, dookoła domu, uśmiechnęłam się patrząc na auto Kuby, bo wyobraziłam sobie jego minę gdyby zobaczył je jednym kołem w szambie. Bardzo nie lubił jak coś się działo nie po jego myśli, a jeszcze gdy coś się zniszczyło z jego rzeczy, to wpadał w obłęd.
Postanowiłam pojechać kupić coś na obiad, bo w lodówce miałam pustkę.
Weszłam do domu i wyłączałam telefon, żeby jakiś dzwonek nie obudził mojego śpiocha, napisałam parę słów na kartce, że jadę na zakupy i wybrałam się co centrum.
Połaziłam po sklepach, kupiłam co chciałam i wracając wdepnęłam do hurtowni odzieżowej. Nie miałam potrzeby ale tak na wszelki wypadek, może coś ciekawego spotkam. To była hurtownia ze wszystkim. Odzieżowa, obuwnicza i kosmetyczno - chemiczna. Jak w sam raz był nowy towar i wybrałam dla siebie parę ciuszków a dla Kuby przyzwoite spodnie dżinsowe, dwie polówki bawełniane i letnie sandały. Pomyślałam, że się ucieszy, tym bardziej, że przyjechał znowu w ciemnym garniturze, a zanosiło się na upały. Miałam ochotę wybrać się po obiedzie do lasu i nie bardzo widziałam go w garniturze, w lesie.
Kiedy wróciłam on nadal spał. Zrobiłam obiad i chyba zapachy podziałały na jego węch, bo nareszcie jaśnie pan się obudził i przyczłapał do kuchni.
Wyglądał jak półtora nieszczęścia. Wymięty, obrzęknięty po twarzy, zaspany. Po prysznicu poczuł się lepiej i z apetytem zjedliśmy obiad. Potem pochwaliłam mu się zakupami. Na widok dżinsów skrzywił się z niesmakiem.
- Ja w dżinsach? - prychnął. - To dobre dla młodych, a nie dla starych chłopów - grymasił.
- Kuba, nie marudź tylko przymierz - powiedziałam stanowczo. - Jest gorąco, nie będziesz mi tu paradował w czarnych spodniach i marynarce.
Przymierzył z wielkim ociąganiem się. Rozmiar był dobry, tylko nogawki trochę za długie.
- Zaraz ci skrócę - zaproponowałam. - To żadna filozofia. Wyciągam maszynę i za parę minut będzie po robocie.
- Ale te portki takie sztywne - dalej marudził. - Ja chyba w nich nie dam rady chodzić. Gdyby były trochę miększe, takie zwykłe z materiału.
- Po praniu zmiękną - tłumaczyłam jak dziecku. - Przecież dawniej chodziłeś w dżinsach.
- Kotku - popatrzył na mnie prosząco. - Wiem, że chciałaś mi sprawić niespodziankę ale nie dżinsy. Mnie się nie podobają takie spodnie. Pojedźmy i wymieńmy na coś innego, dobrze?
- Masz rację - przyznałam. - Ta moja nadgorliwość, ech...Jedziemy.
W hurtowni przymierzył kilka par spodni i w końcu dał się namówić na dwie pary letnich z miękkiego materiału ale o kroju zbliżonym do spodni garniturowych.
Z trudem dał się przekonać do jasnego koloru. Krajem nieba, krajem piekła wybrał jedne ciemne, a drugie jaśniejsze, koloru kawy z mlekiem.
Dokupił jeszcze kilka par skarpet i pełne sportowe buty.
Wracałam prawie uszczęśliwiona, bo nie spodziewałam się, że Kuba tak zaszaleje.
Kiedy w domu przymierzał wszystko jeszcze raz, widziałam, że jest zadowolony nie mówiąc o mnie. Nareszcie wyglądał jak facet, a nie jak kelner.
- Wiesz co kochanie - zwróciłam się do niego. - Robić z tobą zakupy ciuchów to istna tortura. Jesteś gorszy od mojej mamy. Ona też ciągle wybrzydza i muszę wymieniać cokolwiek jej kupię.
- To znaczy, że ma dobry gust - odciął się. - Powinnaś być wyrozumiała i dla mnie.
- Jak to się nazywa dobry gust - nie byłam mu dłużna - to ja jestem żółta podwodna łódź.
Popatrzył na mnie i oboje roześmialiśmy się w głos.
- No już dobrze - pogłaskał mnie po twarzy. - Teraz powiedz ile mam ci zwrócić.
- Ceny są na wszystkim - wykręciłam się, bo zawsze czułam się niezręcznie w takich sytuacjach.
Liczył, liczył, potem sięgnął do torby i wyjął pokaźną saszetkę wypchaną pieniędzmi.
Kiedy to zobaczyłam, to aż wybałuszyłam oczy z wrażenia.
- Kuba, ty rozum straciłeś?! - krzyknęłam. - Tyle forsy zabrałeś w drogę, jadąc samochodem?!!
- Zawsze wożę przy sobie pieniądze - odpowiedział spokojnie. - Co w tym dziwnego?
- A to, że w razie jakiegoś wypadku, ktoś by ci to zwinął, zostałbyś bez grosza - gorączkowałam się. - To wielka nieostrożność i lekkomyślność. Przecież możesz je wpłacić na konto, jak każdy.
- Ech - machnął ręką. - Konto?! Tyle zachodu i opłat za prowadzenie konta. Po co mam karmić bankowców?
- Kotku, nie stresuj mnie - powiedziałam niemal błagalnie. - Daj się przekonać i załóż konto, zgoda?
Z wycieczki do lasu nic nie wyszło, bo przekonywanie i tłumaczenie mu wszystkich zawiłości związanych z założeniem konta i pozytywnych aspektów tego przedsięwzięcia, zajęło mi ponad dwie godziny .
Ulżyło mi gdy w końcu przyznał rację i zdecydował się jutro pojechać ze mną do banku.
Był kompletnie zielony w tych sprawach i w dodatku jakoś dziwnie uprzedzony i nieufny do trzymania pieniędzy na koncie. Miał wprawdzie jakąś lokatę w Pionierze, jakieś akcje ale poza tym wszystkie pieniądze z bieżących dochodów przechowywał w domu, a kiedy gdzieś wyjeżdżał to zabierał je ze sobą.
Po skończonej rozmowie, wyjął trzy dwustuzłotówki.
- Proszę Grażynko - podał mi. - To dla ciebie.
- Sześć stów, to za dużo - odsunęłam jeden papierek. - Czterysta wystarczy, nawet z napiwkiem - zaśmiałam się.
- Nie odmawiaj, proszę - wcisnął mi banknot do ręki. - Przecież wydajesz na jedzenie. To kosztuje.
- Nie będę się z tobą licytować - skwitowałam. - Mój dziadek mi zawsze powtarzał, że jak dają to bierz, a jak biją to uciekaj.
- I miał rację - dodał Kuba.- Trzeba słuchać starszych.
- Pamiętaj o tym - pogroziłam mu palcem. - Wiesz co mam na myśli?
- No już, już, staruszko - cmoknął mnie w czoło.
- Kubuś - przytuliłam się do niego. - Dokończymy wczorajszą nocną rozmowę, co?
- Dobrze kotku - odsunął się nagle. - Tylko sprawdzę co z moim samochodem, bo zupełnie o nim zapomniałem.
- Dobrze, idź sprawdź - odpowiedziałam spokojnie, bo byłam ciekawa jego reakcji.
Czekałam dość długo ale Kuby nie było. Wyszłam na podwórko. Brama była otwarta, a za domem nie zobaczyłam jego samochodu. Kurczę, pomyślałam, nie słyszałam jak wyjeżdżał, gdzie on do diabła pojechał?. Czyżby uciekł? Nie, to niemożliwe, bo nie zabrał swoich rzeczy. Ale jestem paskudnie podejrzliwa, skarciłam się w myślach.
W tej samej chwili Kuba wjechał do bramy.
- Gdzie ty się wybrałeś? - napadłam na niego. - Tak bez słowa zwinąłeś się. Myślałam, że zwiałeś ode mnie.
- Oj ty głuptasie - zaśmiewał się idąc do domu. - Pojechałem po fajki i po coś do picia, skoro mamy rozmawiać. A to dla ciebie, za wyprowadzenie auta - podał mi olbrzymią bombonierkę.
- Nie trzeba było, to przecież drobnostka - droczyłam się ale było mi przyjemnie, że zdobył się na miły gest.
- Zamknij bramę, a ja wstawiam wodę na kawę i zrobię coś do przegryzienia, bo już pora kolacji.
Jakub wrócił, a ja przygotowałam kolację w kuchni.
- Najpierw zjemy, a potem kawa, dobrze? - spytałam stawiając talerze na stole w kuchni. - Nie chce mi się nosić do pokoju - usprawiedliwiłam się.
- Bardzo dobrze - powiedział radośnie. - Ja lubię w kuchni. Tak bardziej jest po domowemu.
- Jak u mamy, nie?
- Acha - mruknął i postawił na stole butelkę wódki.
- Kuba - najeżyłam się. - To mi się nie podoba. - Nie możesz rozmawiać bez alkoholu? Ty mnie rozpijasz.
- Kotku - przytrzymał moją rękę. - To ostatni raz. Pozwól.
Co miałam robić, skoro zależało mi, żeby dowiedzieć się w końcu całej prawdy o tym Jarku. Zgodziłam się i przyniosłam kieliszki.
Najpierw zjedliśmy kolację a potem przy kawie, wychylając raz za razem kieliszek Kuba zaczął opowiadać.
- Pamiętasz, że zerwałem nasze zaręczyny bo spotkałem dziewczynę, która mi zawróciła w głowie. Tak ci wtedy powiedziałem ale to nie była cała prawda.
Prawda była taka, że kiedy moi rodzice dowiedzieli się, że chodzimy ze sobą na poważnie i że dałem ci pierścionek chcieli cię poznać ale najpierw wypytali o ciebie. Skąd pochodzisz, jakie masz wykształcenie, co robią twoi rodzice i takie tam różne szczegóły. Wszystko było dobrze do momentu, gdy powiedziałem, że jesteś rozwódką i masz synka. W matkę jakby strzelił grom z jasnego nieba. Nie chciała dalej słuchać. Ojciec był bardziej wyrozumiały ale matka miała niezłomne zasady i powiedziała mi, że nie chce słyszeć o żądnym ślubie i nigdy nie zaakceptuje synowej rozwódki i to jeszcze z dzieckiem. Wiesz jak bardzo kochałem matkę.
- Wiem - powiedziałam cicho.
Po tym co usłyszałam poczułam się dziwnie. Chociaż to już nie miało teraz żadnego znaczenia, jednak dotknęło mnie. Nie wiem jak zachowałabym się wtedy gdyby mi to samo powiedział, zastanawiałam się.
Kuba widząc moją minę chyba zrozumiał, że to co mówi nie jest dla mnie miłe i spytał czy na pewno chcę wiedzieć wszystko dokładnie.
- Skoro zacząłeś to mów - mruknęłam. - Nalej mnie też - podsunęłam kieliszek.
- Więcej do tego tematu nie wracała - ciągnął dalej. - Uznała, że jak już znam jej zdanie to na pewno będę się z tym liczył i zerwę z tobą.
Tobie nic nie mówiłem, bo sądziłem, że matka w końcu przemyśli sprawę i zmieni zdanie. Może by i tak było, bo ojciec trzymał moją stronę i obie siostry też starały sie wpłynąć na matkę.
Nie chciałem nic robić na siłę i cierpliwie czekałem.
Ty skończyłaś studia i pojechałaś w lipcu w siedemdziesiątym piątym roku z synkiem na wczasy do Łeby. W tym czasie moja matka zachorowała na grypę, potem wywiązało się zapalenie płuc i dwudziestego lipca stan był już bardzo krytyczny. Lekarze nie dawali nadziei, bo mama kiedyś chorowała na gruźlicę i płuca miała bardzo słabe.
Na parę minut przed śmiercią, mama odzyskała świadomość i pierwsze jej słowa były do mnie; "Kubuś przyrzeknij mi, że nie ożenisz się z Grażyną, że znajdziesz sobie inną dziewczynę. Przyrzeknij synku". Siedziałem przy łóżku, trzymałem mamę za rękę i dusiłem się łzami. Nie miałem wyboru, musiałem przyrzec. Jak tylko powiedziałem; " tak mamusiu, przyrzekam", mama ścisnęła mnie za rękę i zamknęła oczy.
Kuba przerwał na chwile, bo trudno mu było mówić. Mnie też łzy napłynęły do oczu.
- Kochanie - mówiłam z trudem. - Nie wiedziałam, że tak to było. Czemu mi nie powiedziałeś prawdy?
- Graziu, wolałem, żebyś znienawidziła mnie, niż moją matkę - powiedział zdławionym głosem. - Gryzłem się z tym długo, aż w końcu musiałem coś postanowić. Nie mogłem cię dłużej zwodzić. Nie było żadnej innej, tylko przyrzeczenie dane matce było przeszkodą. Siostra próbowała mi podpowiedzieć wyjście, żebyśmy nie brali ślubu, bo mamie o ślub chodziło ale ja nie chciałem żyć w ciągłym przeświadczeniu, że złamałem dane mamie przyrzecznie.
- No dobrze Kuba - otrząsnęłam się. - Ale co to ma wspólnego z Jarkiem?
- To akurat nic ale chciałem ci już powiedzieć wszystko do cna, żeby nie mieć żadnych tajemnic przed tobą.
- A z Jarkiem, to cała historia, mówiłem ci, że jak z filmu - Kuba wstał i zaczął krążyć koło stołu, jak wczoraj. - Za pół roku po naszym rozstaniu, byliśmy całą ferajną z naszego biura na grzybobraniu, pod Zamościem. Wszyscy byli z żonami albo z dziewczynami tylko ja byłem sam i na chwilę przed wyjazdem, jeden z moich kolegów, ten, który dawał mi potem zlecenia jak byłem bezrobotny, powiedział, że do niego przyjechała daleka kuzynka z Białegostoku, to może skoczyć po nią i będę miał parę. Jego żona powiedziała, że to bardzo ładna i mądra dziewczyna, jest nauczycielką matematyki więc na pewno dobrze się dogadamy. Za pół godziny Jarek, to znaczy ten kolega przywiózł tę swoją kuzynkę.
Dziewczyna była niczego sobie więc zaczęliśmy rozmawiać i było dość miło.
Na grzybobraniu jak na grzybobraniu, zbieraliśmy grzyby ale więcej się piło.
Pod wieczór towarzystwo było już tak zaprawione, że nikt nie miał siły ani ochoty jechać do domu. Kierowca autokaru też coś wypił, a że nazajutrz była niedziela więc nie było co się spieszyć. Niedaleko był hotel więc jakoś się tam doczołgaliśmy i na szczęście dla nas, były wolne pokoje. Zjedliśmy kolację i dalej zaczęła się balanga. Piliśmy, tańczyliśmy i nawet nie bardzo wiedziałem jak i kiedy poszedłem spać.
Rano obudziłem się w jednym łóżku z Magdą, to znaczy z tą dziewczyną, kuzynką Jarka.
Nic nie pamiętałem i czułem się głupio. Pożegnaliśmy się w Lublinie i tyle ją widziałem.
Za jakieś dwa miesiące Jarek zaprosił mnie do knajpy na wódkę i po paru kolejkach powiedział, że będziemy rodziną bo Magda jest ze mną w ciąży. Myślałem, że żartuje ale on potwierdził i jeszcze dodał, że Magda to bardzo porządna dziewczyna i przede mną nie spała z żadnym facetem, że ją upiłem i wykorzystałem w tym hotelu, a teraz ona boi się rodziców i jest zrozpaczona, bo w szkole będzie mieć problemy, panna z dzieckiem i tak dalej.
- Stary - klepnął mnie w plecy. - Nie masz co się zastanawiać tylko zbieraj się i trzeba to załatwić po męsku, z honorem. Ja ci w tym pomogę. Dziewczyna z dobrego domu, starzy mają restaurację, lepiej nie trafisz.
Kuba spojrzał na mnie ale ja patrzyłam na czubki swoich butów. Widziałem kątem oka, że patrzy na mnie. Nie mogłam popatrzeć mu w oczy. Nie wiem dlaczego. Może to żal, może jakaś dziwna zazdrość się odezwała we mnie. Pomyślałam sobie, że wolałabym tego wszystkiego nie wiedzieć. Jednak skoro sama chciałam, to muszę wysłuchać do końca.
- Kuba oszczędź mi szczegółów - poprosiłam. - Przejdź do Jarka od razu.
- Postaram się skracać - zgodził się. - To już niedużo.
- Nie mogłem sobie znaleźć miejsca po tym co usłyszałem. Gdybym chociaż coś pamiętał, gdybym był świadom tego co robiłem, a tu nic, kompletna dziura w pamięci. Nie pojechałem do Białegostoku, jak radził Jarek. Za to do mnie przyjechała Magda z bratem prawnikiem. Przyszli z Jarkiem do mnie do domu. Magda przysięgała, że byłem jej pierwszym chłopakiem, a jej brat straszył sądem za uwiedzenie i wykorzystanie i takie tam pogróżki.
- Chcieli żebyś się ożenił, pewnie? - nie wytrzymałam i spytałam.
- Taa...- mruknął. - Tylko oni nie wiedzieli, że ja jestem ateistą i o żadnym kościelnym ślubie nie może być mowy. Ja nie jestem nawet ochrzczony.
- Żartujesz?! - wyskoczyłam. - O tym nawet ja nie wiedziałam. Przecież twoi rodzice mieli ślub?
- Tak, mieli, w obrządku prawosławnym - odparł ze złośliwym grymasem. - Wszystko się zmieniło gdy ojciec wrócił w czterdziestym ósmym roku z wywózki z Syberii. Za rok ja się urodziłem i odkąd pamiętam w naszym domu nie było żadnych obrazów świętych, nie obchodzono świąt, choinki nie było, ani nikt się nie modlił. Ojciec zabronił, pod karą. Matka z siostrami od czasu do czasu ukradkiem chodziły do cerkwi ale tylko wtedy gdy ojciec wyjeżdżał na parę dni budować domy, a mnie i bratu dawała mama pieniądze, żeby nie mówić ojcu. Potem i my z ojcem wyjeżdżaliśmy na budowę więc mogły sobie chodzić do cerkwi.
- Czemu mi o tym też nie powiedziałeś gdy chodziliśmy ze sobą?
- Skarbie, nie pytałaś nigdy, a ty i tak nie mogłabyś wziąć ślubu kościelnego, to po co miałem ci mówić? To nie miało dla nas wtedy żadnego znaczenia.
- No, w sumie to masz rację - przytaknęłam.
- I co dalej z tą Magdą? - ponaglałam go, bo chciałam jak najszybciej dowiedzieć o Jarku.
Nawet się nie zorientowałam, że butelka była już pusta. Wprawdzie nie wypiłam tyle co Kuba ale nawet nie czułam, że cokolwiek piłam. Wstałam, żeby zrobić herbatę, a tymczasem na stole pojawiła się druga butelka. Pokiwałam tylko znacząco głową i usiadłam.
- Co z Magdą pytałaś? - zaczął. - Na ślub się nie zgodziłem ale musiałem zgodzić się na uznanie dziecka i danie swojego nazwiska. To ich zadowoliło.
Do porodu Magda już się więcej nie pojawiła. Dziecko urodziło się w ósmym miesiącu, bo Magda miała podobno wypadek samochodowy. Po porodzie przyjechał jej brat i zabrał mnie do Białegostoku, do Urzędu i tam zapisałem dziecko o imieniu Jarek, jako swojego syna. Potem była rozprawa sądowa o alimenty i co parę lat ponowne rozprawy o podwyższanie kwoty, dotąd aż Jarek nie skończył studiów. Ostatnie lata, to prawie połowę zarobków zabierał mi komornik, bo tak ustaliła Magda, że tylko przez komornika.
- Nie widywałeś małego, skoro uznałeś go za syna?
- Nie - uciął krótko.- Nie czułem się ojcem. Wystarczy, że płaciłem i dałem nazwisko. To i tak dużo - dodał z wyraźną ironią w głosie.
- Kuba ale to nie ludzkie - ripostowałam. - Nie zastanawiałeś się nigdy jak wygląda twój syn, czy jest podobny do ciebie, jak się uczy, czy jest zdrowy?
A Magda, nigdy nie kontaktowała się z tobą, nie zapraszała cię do dziecka?
Pokręcił tylko przecząco głową.
- Kuba, nie gniewaj się ale jestem zdruzgotana twoją ówczesną postawą. Ty taki uczciwy, sprawiedliwy, odpowiedzialny, wrażliwy do przesady i nie zainteresowałeś się swoim dzieckiem? To okrutne i podłe, wybacz - spojrzałam na niego chłodno i z naganą w oczach. - Jak mogłeś, przecież to twoja krew?!
- Nalej mi, bo nie mogę - znowu podsunęłam kieliszek. - Chyba się dzisiaj upiję, bo na trzeźwo nie dam rady z tobą rozmawiać. To mi się nie mieści w głowie.
Zapadło milczenie. Kuba stał przede mną i patrzył z ironicznym uśmiechem, czym jeszcze bardziej mnie poirytował.
- Wiesz co - powiedziałam niespodziewanie sama dla siebie.- Ja już nie chcę wiedzieć dalej. To wszystko jest chore i podłe. To się nie mieści w moich kategoriach moralnych. W żadnych kategoriach, rozumiesz?
- Grażyna - Kuba podniósł głos, aż podskoczyłam na krześle. Po raz pierwszy w życiu zwrócił się do mnie tak oficjalnie. - Wysłuchaj do końca. Musisz, a wtedy mnie dopiero osądzaj.
- Mów - rzuciłam przez zaciśnięte zęby.
- Od początku miałem dużo wątpliwości co do tego ojcostwa ale siła nacisku i perswazji zrobiły swoje. Poddałem się. Najbardziej mnie zastanawiał mój kumpel Jarek. Bardzo interesował się losem mojego syna, tak bardzo, że na studia ściągnął go do Lublina i to na naszą dawną uczelnię WSI, tak się nazywała gdy myśmy studiowali. Kiedy naszą firmę rozwiązano młody już był w Lublinie. Jarek założył wtedy prywatne biuro projektowe i zaczął mi podsyłać zlecenia. Dziwiłem się czemu akurat on, chociaż nigdy nie byliśmy w wielkiej przyjaźni. Po kilku latach młody skończył studia, a mnie spadł ciężar alimentów. Któregoś dnia zastałem u Jarka przystojnego młodzieńca, którego mi Jarek przedstawił bez uprzedzenia; "poznajcie się, Jarku, to twój ojciec, Kuba to twój syn". Podaliśmy sobie ręce i zapadła cisza. Żaden z nas nie miał pomysłu co powiedzieć. Jarek próbował robić kawę, zapraszał, żebym usiadł ale nie miałem nastroju ani ochoty. Wróciłem do domu i upiłem się na amen. Byłem wściekły i jednocześnie spanikowany, bo przeczuwałem, że moja współpraca z Jarkiem się skończy. Wywnioskowałem, że on zamierzał zatrudnić młodego u siebie, więc pewnie ja mu nie będę już potrzebny. Nie miałem kontaktów z innymi prywatnymi biurami więc możesz sobie wyobrazić jak się czułem. Jak by mi ktoś pętlę założył na szyję. Za jakiś tydzień Jarek zadzwonił i rozwiał moje wątpliwości. Będziemy dalej współpracować, a młody będzie prowadził z nim firmę, żeby się przyuczyć, bo ma zamiar za jakiś czas sam otworzyć biuro projektów. Odetchnąłem. Od tamtej pory, starałem się jak najrzadziej bywać w firmie Jarka i jakoś udawało mi się nie spotykać młodego. Zresztą zauważyłem, że on też nie kwapi się do spotkań ze mną. Do czego ja byłem mu teraz potrzebny? Do niczego. Kasę wyłożyłem na utrzymanie, mógł spokojnie skończyć studia i tyle mojego ojcostwa.
W ubiegłym roku, zimą Jarek zginął w wypadku samochodowym i po otwarciu testamentu okazało się, że firmę z całym wyposażeniem i jeden z samochodów, zapisał na młodego Jarka. Żonie zapisał dom i dwa samochody. Wszyscy byliśmy zdziwieni tym testamentem ale pomyślałem, że skoro nie mieli z żoną dzieci, to komuż miał zapisać pracownię. Żona była doktorem biologii i miała swoje laboratorium analityczne więc po co jej biuro projektowe?.
Po pogrzebie było trochę zastoju w pracowni ale po paru tygodniach młody zadzwonił do mnie i prosił o spotkanie. Umówiliśmy się w biurze pod wieczór. Pojechałem cały w nerwach, bo nie wiedziałem czego mam się spodziewać.
Kiedy wszedłem do gabinetu, zobaczyłem Jarka przy biurku, nad jakimiś papierami.
Przywitał się ze mną i podał mi kopertę, zaadresowaną do mnie, pismem Jarka, kumpla.
- Co to ma być ? - spytałem.
- Ja mam to samo - pokazał mi swoją odpieczętowaną kopertę.- Znalazłem to w sejfie, dzisiaj rano. Proszę zobaczyć na datę. To było napisane już ponad pięć lat temu.
Otworzyłem i zacząłem czytać. Czytałem chyba ze trzy razy, bo nie mogłem uwierzyć w to co było napisane.
Kuba zawiesił głos i patrzył na mnie jak sadysta.
- Kuba - burknęłam. - Nie znęcaj się nade mną. Mów, co tam było.
- Co było? - uśmiechnął się całą gębą. - Ano to, że to nie ja jestem ojcem Jarka, tylko mój kumpel, Jarek.
- A to bydlak! - wyrwało mi się.- Twój kumpel i tak cię wrobił. Na pewno wiedział, że rozstałeś się ze mną, to podsunął ci swoją kuzynkę - kochankę, żeby mieć alibi. I ten poród niby przedwczesny. Cwanie cię załatwili. Tyle forsy wybuliłeś na jego dziecko. Kanalia nie facet.I on ci mówił o honorze, o męskiej postawie. Ta firma powinna być twoja, nie uważasz?
- Kotku - Kuba pokręcił głową. - Ja się nie nadaję do interesów. Jarek dobrze o tym wiedział.
- A co na to młody Jarek? - drążyłam do dna. - Bo teraz chyba jesteście kumplami, nie?
- Tak. Porobiliśmy badania DNA i wszystko się potwierdziło. Co on może teraz. Wystąpił do sądu o zmianę nazwiska. Zobaczymy co z tego wyjdzie.
- A co z forsą z niesłusznych alimentów, a żona Jarka co na to wszystko, a ta zdzira Magda?
- Graziu, reszta jutro. Najważniejsze już wiesz.
- Dobrze kochanie - przystałam na jego propozycję. - Znów całą noc będę myśleć. Ale wiesz co, miałeś rację. To jest jak scenariusz filmu. Jezu, już po północy - zawołałam patrząc na zegar. - Zmykam spać.
- A jaaa?? - zapytał nieśmiało.
- Hmmmm... niech pomyślę - mrugnęłam do Kuby.